Do filmów Farhadiego podchodziłem ostrożnie, nie podzielając powszechnych nie tylko w Polsce zachwytów nad irańską kinematografią. Cóż zrobić, skoro irańskie filmy zbyt często zdawały mi się jedynie etnograficzną ciekawostką, w dodatku żerującą na swojej egzotyce. Dzieła Farhadiego, choć zanurzone w tamtejszej religijności i obyczajach, tej dobrotliwej perspektywy ostentacyjnie się wyrzekają. Te historie dzieją się w Iranie albo wśród irańskich emigrantów we Francji, ale równie dobrze mogłyby się wydarzyć gdziekolwiek indziej. Taka świadomość sprawia, że przynajmniej na mnie wywierają jeszcze większe wrażenie. Dla Farhadiego rodzina jest kroplą, w której odbija się cały świat. Reżyser nie potrzebuje rozległych perspektyw, woli urwane gesty, nie nadużywa słów. Najchętniej zaś opowiada o rozpadzie, o wyrwach między ludźmi, których już nie da się zasypać.
Tak było we wspaniałym „Rozstaniu”, dramacie psychologicznym, a jednocześnie filmie politycznym, bo mało komu udało się pokazać, co z ludźmi – i to od środka – zrobił irański reżim. Farhadi dostał za „Rozstanie” kopy nagród, z Oscarem włącznie. Można się było spodziewać, że wyciągną po niego macki bossowie z filmowego światka. Rzeczywiście, „Przeszłość” nakręcił po francusku, za francuskie pieniądze i z francuską gwiazdą (znana z przecenionego „Artysty” Berenice Bejo). Poza tym jednak wszystko zostało bez zmian. To samo skupienie na bohaterach, podobny brak pośpiechu w prowadzeniu akcji oraz napięcie jak w najlepszym thrillerze.
„Przeszłość” podobnie jak „Rozstanie” jest historią rozpadu dzisiejszej rodziny. Marie (Berenice Bejo) nie radzi sobie z dziećmi, czuje, że w życiu brakuje jej punktów oparcia. Właśnie rozwodzi się z Ahmadem (Ali Mosaffa) i próbuje nowego związku z Samirem (Tahar Rahim). Jednak o ile przeszłości nie da się wymazać, jej wspomnienia wracają raz po raz, o tyle przyszłość rysuje się ciemno i niewyraźnie. Nowy film Farhadiego imponuje powściągliwością w oddawaniu najbardziej skrajnych emocji bohaterów. Bejo wybucha może ze dwa razy, co robi większe wrażenie, niż gdyby nieustannie próbowała aktorskiej histerii. Mosaffa i znany ze świetnego „Proroka” Audiarda Rahim najwięcej grają poza słowami – jedynie twarzą, spojrzeniem.
Najważniejsze jednak, że Farhadi nikogo nie ocenia. Stało się tak, bo się stało, choć nikt tego nie chciał. Ludzie się ranią, choć przecież trudno zarzucić im okrucieństwo. Reżyser patrzy na nich z najbliższej odległości, każąc nam z nimi współodczuwać. Oglądając „Przeszłość”, pomyślałem, że w skupieniu na emocjach oraz na niby niewiele znaczących detalach blisko mu do Krzysztofa Kieślowskiego. Jak nasz mistrz, tak irański twórca jest we współczesnym kinie kimś całkowicie osobnym. Autorem, a nie rzemieślnikiem. Niewielu innych ma tak wyrazisty styl, choć Farhadi mówi do nas szeptem.
Przeszłość | Francja 2013 | reżyseria: Asghar Farhadi | dystrybucja: Kino Świat | czas: 130 min | Recenzja: Jacek Wakar, Polskie Radio | Ocena: 6 / 6