Na początku lat 90. Edmund de Waal, wzięty już wówczas rzeźbiarz i ceramik, syn anglikańskiego pastora, wyjechał z grupą inżynierów, dziennikarzy i przedsiębiorców do Japonii na dwuletnie stypendium. Uczył się tam lokalnych technik garncarskich, zbierał materiały do artystycznej biografii Bernarda Leacha (1887–1979), wybitnego angielskiego ceramika zafascynowanego japońską sztuką, a przy okazji odwiedzał swojego wuja (a ściślej: ciotecznego dziadka) Iggiego, krawca i finansistę mieszkającego w Tokio od blisko półwiecza. Z rozmów z wujem – urodzonym w 1906 r. w cesarsko-królewskim Wiedniu – narodziła się idea wędrówki w przeszłość: piękną, mroczną, niesamowitą, w dzieje żydowskiego rodu Ephrussich, pochodzących z kresowego Berdyczowa handlarzy zbożem i bankierów, którzy w XIX wieku podbili najpierw Odessę, a później Austrię i Paryż, stając się jednymi z najbogatszych ludzi ówczesnej Europy. Każda opowieść potrzebuje jednak kręgosłupa – inaczej jest po prostu chaotycznym snuciem wspomnień. Los zesłał de Waalowi kolekcję japońskich miniaturowych rzeźb – netsuke. Wuj trzymał je w specjalnie do tego przeznaczonej gablocie w swoim tokijskim mieszkaniu, a gdy w 1994 r. zmarł, przypadły w spadku Edmundowi. Ów zbiór 264 figurek wykonanych z kości słoniowej i szlachetnego drewna towarzyszył rodzinie Ephrussich od 1870 r., kiedy to Charles Ephrussi, bajecznie zasobny marzyciel, historyk sztuki, kolekcjoner i mecenas rodzącego się ruchu impresjonistycznego, nabył je w Paryżu na fali ówczesnej popularności wszelkiej japońszczyzny. Netsuke zatoczyły więc koło przez pół kuli ziemskiej – wywieziono je z Japonii po tym, jak w epoce Meiji zachodnie potęgi zmusiły ją do otwarcia się na świat, trafiły do Paryża w czasach jego wielkomiejskiej eksplozji, potem wywędrowały do kwitnącego, kosmopolitycznego Wiednia jako prezent ślubny dla kuzyna, były milczącymi świadkami nazistowskiej dyktatury i Holocaustu, w końcu zaś wróciły do Kraju Kwitnącej Wiśni wraz z wrażliwym gejem Iggiem jako jedyna w zasadzie pamiątka dawnej rodzinnej świetności. Wszystko inne pochłonął kataklizm wojny. Ale nie pochłonął pamięci.
De Waal, późny potomek Ephrussich, po prostu podąża śladem netsuke. Ale jego książka z każdym kolejnym akapitem staje się czymś więcej. Jest zatem historią XIX- -wiecznej emancypacji Żydów, dziejami ich fortun i świadectwem ich twardego postanowienia, by stać się pełnoprawnymi Europejczykami. Jest zarazem kroniką narodzin nowoczesnego antysemityzmu i nacjonalizmu, które za swojego głównego wroga obrały właśnie asymilujących się Żydów. Jest też zapisem artystycznych mód, które stworzyły sztukę XX stulecia, a wspieranych przecież głównie pieniędzmi ambitnych nuworyszy. Jest wreszcie udaną próbą opowiedzenia o tym, jak mieszczańska Europa dotarła na szczyt własnych możliwości, a następnie stoczyła się w piekło nienawiści i totalitaryzmu, grzebiąc swoje osiągnięcia pod stosem trupów. De Waal pisze znakomicie – oszczędnie, bez sentymentów, z brytyjskim dystansem i mądrością człowieka nieskłonnego do ferowania wyroków. Ta książka może być dla wielu odkryciem sezonu.
Zając o bursztynowych oczach | Edmund de Waal | przeł. Sława Lisiecka | Czarne 2013 | Recenzja: Piotr Kofta | Ocena: 5 / 6