Jest tutaj melodyjnie, jest zmysłowo, ale jest też nudnawo i nużąco. Bo Kalifornijczyk Robin Thicke, opowiadający głównie o seksie, na „Blurred Lines” nie przekonuje.

Współpracownicy w osobach Pharrella Williamsa, Kendricka Lamara i Timbalanda dodają co prawda płycie kolorytu, ale disco i soul w retro klimacie są tu lekko naciągane. To miks dla niespecjalnie wyrafinowanej publiki, choć trzeba przyznać, że falset Robina nie ustępuje Justinowi Timberlake’owi.

Trwa ładowanie wpisu

Żeby było jasne, to nie jest zła płyta, trudno jednak spodziewać się, że za kilka tygodni znowu zagości w moim odtwarzaczu. A przecież singiel „Blurred Lines” nie tylko zadebiutował ponad miesiąc temu na szczycie zestawienia UK Top 40, ale stał się także najszybciej sprzedającym nagraniem roku. Cóż, to kolejny dowód, że tłum nie zawsze musi mieć rację.

Robin Thicke | Blurred Lines | Universal Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 3 / 6