Lojalność wobec swoich nie wyklucza spojrzenia na własną ojczyznę z troską i z przewrotnej perspektywy.
Podczas lektury eseju „Tu jest Grecja!” Marka Węcowskiego przypomniałem sobie zgryźliwą uwagę Lloyda Llewellyna Jonesa na temat starogreckiego niewyszukania (przy okazji wywodu o perskiej sztuce projektowania monumentalnych ogrodów): „Chęć stworzenia i utrzymania pięknie kwitnącego ogrodu była perską formą sztuki, obsesją, której przyziemni Grecy nigdy nie rozumieli. Dla Ateńczyka ogród był miejscem, gdzie się uprawia rzodkiewkę” (Lloyd Llewellyn-Jones, „Persowie. Epoka wielkich królów”, przeł. Norbert Radomski, Rebis 2023).
Problem, rzecz jasna, polega na tym, że wprawdzie owe arystokratyczne i królewskie ogrody Persów – paridaida – stały się kulturowo-religijnym wzorcem raju („W uszach Hebrajczyków brzmiało to jak «pardes», a Grecy transkrybowali je jako «paradeisos» – skąd pochodzi angielskie «paradise», czyli raj»” – pisze Llewellyn-Jones), ale był to raj ogrodzony, dostępny głównie dla członków dworskiej elity, symbol potęgi króla, jego wielkiego bogactwa i równie wielkiej rozrzutności.
Mniejsza o rzodkiewkę: w świecie starożytnych Greków przynajmniej do czasów Aleksandra Wielkiego niemożliwa była taka koncentracja władzy i fortuny. Choćby – ale nie tylko – dlatego że to moralnie podejrzane, że to akt pychy. „(Hybris) możemy (...) przetłumaczyć jako «pycha bezrozumna», ale w istocie rzeczy to każdy straszny czyn człowieka próbującego wykroczyć poza granice wyznaczone mu przez bóstwo. To pragnienie, by mieć więcej, niż nam się należy, być kimś więcej, niż jesteśmy naprawdę” – zauważa Węcowski.
Perskich satrapów w dziedzinie megalomanii nic nie mogło powstrzymać, bo była to miara prestiżu – mieli też za sobą armię oraz całą potężną, centralnie zarządzaną biurokrację imperialną. Jedyną realną troską władców absolutnych byli ich podstępni krewni, chcący zasiąść na tronie („Wielbiciele ogrodów”, DGP Magazyn na Weekend nr 179 z 15 września 2023 r.).
Grecka wizja świata jest odmienna, „zawsze porusza się pomiędzy interesami i wartościami jednostki a jej miejscem we wspólnocie, pomiędzy obowiązkiem a przyjemnością, pomiędzy egoistyczną pychą a bezinteresownym poświęceniem”, pisze Węcowski. Innymi słowy: jedna sprawa to twoje wygórowane ambicje, a druga – to ręce ludu dla dobra społeczności każdorazowo gotowe ściągnąć cię w dół. Grecy, nawiasem mówiąc, stereotypowo kojarzyli perskich najeźdźców „z obrazami sił chaosu, ciemności i przemocy”, a zarazem szczycili się tym, że zdołali ich pokonać sprytem i bohaterstwem. Dzieje – niekoniecznie zawsze wrogich – kontaktów grecko-perskich staną się zresztą w przyszłości modelem dla oświeceniowych przekonań o naturze Zachodu (rozumnego, cywilizowanego, skromnego, szlachetnego rasowo) i Wschodu (irracjonalnego, trwoniącego bogactwa, dzikiego i skundlonego).
Tak czy owak, to Grecy uchodzą za „naszych”, a nie Persowie. Języki współczesnej Europy są naszpikowane terminologią pochodzenia greckiego, nasza literatura zawiera liczne aluzje mitologiczne, a nasze myślenie – zwłaszcza polityczne – obfituje w analogie ze światem helleńskiego antyku. Pytanie, jak właściwie traktować te analogie. Czy demokrację ateńską da się wprost przyrównać do współczesnych modeli ustroju demokratycznego? Co mogą o naszej rzeczywistości powiedzieć społeczeństwa sprzed 2,5 tys. lat?
Balansowanie na krawędzi
Znakomita książka Węcowskiego, historyka starożytności, specjalisty od Grecji epoki klasycznej, nosi podtytuł „Antyk na nasze czasy” – jest więc pomyślana jako konstruktywna rewizja owych analogii, a także próba wskazania nowych, mniej oczywistych. Nim jednak przyjdzie wskazać podobieństwa, należy uwydatnić różnice: i to jest pierwsza rzecz, jaką robi Węcowski, uprzedzając czytelnika, że wszelkie paralelizmy historyczne należy traktować z ostrożnością. Starożytna Hellada „nie była (bowiem) jednością ani geograficzną, ani polityczną. Była za to wspólnotą kulturalną. Powiedzmy sobie od razu, że temu właśnie zawdzięczamy całe nasze greckie dziedzictwo. I właśnie o tak rozumianej Grecji i «greckości» jest ta książka”.
Osadnictwo greckie było rozrzucone po całych w zasadzie basenach mórz Śródziemnego i Czarnego, tworząc około tysiąca różnej wielkości organizmów politycznych, przy czym wspólnoty te nieustająco konkurowały i ścierały się ze sobą wzajemnie, zawierając i porzucając sojusze. Z perspektywy pojedynczego greckiego polis istotny był interes własny, nie zaś dobrobyt i zysk tych, których uważano za obcych; gradacja obcości zaczynała się już od samego pojęcia obywatelstwa. W Atenach „od czasów Peryklesa (Ateńczykiem) mógł być tylko ten, kto narodził się z ojca i matki Ateńczyków. Naturalizacja w greckiej polis to zjawisko absolutnie wyjątkowe. (...) Dla obywatela polis obcym (...) był obywatel każdej innej greckiej wspólnoty. (...) Bo chociaż pomiędzy greckimi wspólnotami, sąsiedzkimi czy oddalonymi od siebie, istniały rozmaite związki, to każda polis była światem samym w sobie i samym dla siebie, dominowały partykularyzmy (...), a często wielopokoleniowe konflikty”.
Naturalnym żywiołem greckich polis było morze – z niego też żyły, zajmując się utrzymywaniem w ruchu gigantycznej machiny handlowego pośrednictwa – ale morze miało swoje kaprysy: żegluga po nim (Grecy nie byli w sensie technologicznym wybitnymi żeglarzami) odbywała się tylko przez ciepłą połowę roku, z uwagi na sztormy od września do marca ruch zamierał. „Dwuznaczny związek z morzem, które przez część roku łączyło, ale przez kilka miesięcy oddzielało ich od siebie radykalnie, tłumaczy ważne cechy (greckiej) cywilizacji”, owo osobliwe, wewnętrznie sprzeczne połączenie ciekawskiej witalności z izolacjonizmem, poczucia kulturowej wspólnoty z polityczną odrębnością. Owa osobność uwidaczniała się choćby w tym, że każde polis miało swój system kalendarzowy.
Jeśli dodamy do tego brak ugruntowanej instytucji państwa (rozumianej jako struktura zewnętrzna wobec obywateli), brak partii politycznych („W starożytnej Grecji, nie tylko w Atenach, oficjalnych partii nie było, co oznaczało, że każde działanie jakiejś grupy ludzi w polityce miało charakter nieformalny, często zakulisowy i wręcz tajny, a dokładniej mówiąc, z natury rzeczy przybierało formę spisku mającego wszelkimi dostępnymi sposobami wypromować do władzy popierających się nawzajem politycznych przyjaciół. Skład takiej grupy, jej ambicje, interesy, plany były dla większości obywateli zagadką”), obsesje na temat przeszłych klątw („Powszechnym było pojęcie «winy ojcowskiej», którą nieświadomie dziedziczymy po przodkach i która naturalnie wymaga kary od bogów) oraz ogólną fiksację na przeszłości („Niemal każda nowość przedstawiała się nie jako nowinka, ale jako powrót do dawno zapomnianej wartości z odległych, najchętniej mitycznych czasów”), można dostrzec, że tworzenie prostych analogii między naszą rzeczywistością a światem antyku greckiego jest zajęciem dość ryzykownym.
A jednak Grecy podarowali nam tak wiele! Niektóre z tych wynalazków – jak demokracja, ostracyzm czy instytucja amnestii – są w pewnym sensie produktem ubocznym ich maniakalnego skupienia na stabilności i autonomii własnych wspólnot: każdy obywatel niósł na ramionach ciężar odpowiedzialności, każdego obywatela pilnowano, by nie ukradł nadmiernej porcji władzy. Węcowski opisuje wiele fenomenalnych bezpieczników, przez stulecia wbudowywanych w grecką samorządność, aby nie mogła się ona przerodzić w skorumpowaną tyranię (co i tak się zdarzało).
Ale tym, co wydaje się absolutnie kluczowe w dziedzictwie greckiego antyku, jest – jak pokazuje autor – nie tylko (bo to oczywiste) spuścizna intelektualna ówczesnej filozofii i polityki, lecz pewien szeroko pojęty krytycyzm myślenia. Lojalność wobec swoich nie wyklucza spojrzenia na własną ojczyznę z troską i z przewrotnej perspektywy. Takie zadania wypełniał choćby masowo, niemal obowiązkowo oglądany grecki teatr: ówczesne komedie balansowały na ostrzu noża w swojej dotkliwej, nikogo nieoszczędzającej satyrze, tragedie budowały sytuacje paradoksalnej „ironii tragicznej”, pozostawiając widzowi pracę intelektualną nad oceną, czy winę i karę bogowie – wolni przecież od ludzkich zmartwień – rozdali słusznie.
Owe obecne w sztuce wzorce myślenia obejmują, przykładowo, nacechowane politycznie pojęcie empatii. „Krytyczny namysł nad sobą w polityce, w szczególności w obliczu okropności wojny (...) na dobrą sprawę widać (...) już w najwcześniejszym zabytku greckiej literatury i greckiej myśli, w «Iliadzie» Homera – pisze Węcowski. – Chociaż nie ulega wątpliwości, że w legendarnym starciu pomiędzy Trojanami a Achajami Homer i jego słuchacze musieli, przynajmniej do pewnego stopnia, «kibicować» swoim mitycznym przodkom, pamiętamy, że poeta czyni figurą ludzkiego losu, nieszczęścia i wojennego cierpienia kobiety i mężczyzn z obozu trojańskiego (...). W wymiarze politycznym Homera interesuje najbardziej to, jak działamy «my», a nie to, co «oni» robią źle i szkodliwie. Tu właśnie biją źródła greckiej refleksji na temat polityki”.
Dla wątpiących
W końcowych partiach swojej książki Węcowski pokazuje, w jaki sposób można tworzyć uzasadnione porównania nowoczesności z antykiem (dokonuje choćby analizy pułapki Tukidydesa i jej zastosowań we współczesnej geopolityce), ale nie chciałbym wykraść wszystkich puent tego błyskotliwego eseju.
Dla wszystkich wątpiących w demokrację mam na nowy, 2024 rok jeszcze tylko jeden cytat: „Śledząc «Wojnę peloponeską» Tukidydesa, widzimy, że demokracja nie musi być w praktyce relacji międzypaństwowych ustrojem z definicji bardziej moralnym niż autorytaryzmy czy krwawe tyranie, z którymi czasem zdarza jej się mierzyć. Potrafi jednak sama sobie stawiać pytania, od których zależeć może niekiedy los całych wspólnot ludzkich. A w brutalnej praktyce politycznej to przecież bardzo wiele”. ©Ⓟ