Gdynia miała być potwierdzeniem sprawności młodego państwa i skoku cywilizacyjnego. Jednak nowoczesne miasto z marzeń nie powstawało nowocześnie, jak głosi mit stworzony przez przedwojenną propagandę. W swojej najnowszej książce Grzegorz Piątek dekonstruuje mit i pokazuje Gdynię jako miasto kontrastów. Białą i czarną.
Grzegorz Piątek po raz kolejny naruszył w swojej książce tabu. I znowu zrobił to tak dobrze, że od pisanej ze swadą książki trudno się oderwać. Podobnie jak w „Sanatorze”, zdejmującym z piedestału Stefana Starzyńskiego, czy w „Najlepszym mieście świata”, które rozmontowuje mit Warszawy jako Paryża Północy, a także pierwszych lat odbudowy stolicy, Piątek pozwolił sobie na niezgodę z obowiązującą narracją. Tym razem na temat powstawania „miasta z morza”.
Autor absolutnie nie kwestionuje sukcesu, jakim była budowa polskiego portu, ale pyta o cenę, którą zapłacili za to „ludzie zbędni”. Udowadnia też, że wbrew mitowi, w międzywojniu powstała nie tylko Gdynia biała – modernistyczna, do której chętnie się przyznajemy, ale i czarna – prymitywna, wstydliwa, zbudowana z baraków bez kanalizacji, energii i gazu.
Gdynia biała, Gdynia czarna
Sukces portu przykrywał niewygodne fakty. I to tak mocno, że po blisko stu latach to „Pan Nowoczesny” jest symbolem typowego mieszkańca Gdyni, przynajmniej w książeczce dla dzieci wydanej niedawno przez Muzeum Miasta Gdyni ("Pan Nowoczesny. Barwne życie w białej Gdyni"), a którą Piątek przywołuje. Niestety statystyki są bardziej bezwzględne. Po ponad piętnastu latach od rozpoczęcia budowy portu i dziesięciu po nadaniu Gdyni praw miejskich tylko 46,5 proc. budynków miało prąd, niespełna 17 proc. kanalizację, a gaz docierał do 1,3 proc. Żadnych wygód nie miało blisko 40 proc. mieszkańców Gdyni. W 1938 roku – 65 proc. mieszkańców stanowili robotnicy, ludzie z czynszówek, baraków bez wody, prądu, łazienek, żyjący daleko od Śródmieścia. To co mogło być zrozumiałe w czasach pionierskich, na długo zostało podstawowym systemem zabudowy mieszkań – zwraca uwagę Piątek. Pekin, dzielnica biedoty, istniejąca od 1923 roku do niedawna (sic!) nie była jedyną.
Piątek podkreśla szybkość z jaką port w Gdyni ukończono i korzyści, które w krótkim czasie zaczął przynosić polskiej gospodarce, ale zwraca uwagę, że „projekt Gdynia” nie był naoliwioną i sprawnie działającą maszyną. Wręcz przeciwnie – znakiem rozpoznawczym, nie tylko na początku, był chaos, a beneficjentami zmian jedynie wybrane grupy.
Biała, modernistyczna Gdynia to frazy definiujące od stu lat miasto i wzmacniające mit. Ale jeśli rozumieć modernizm jako nowoczesność, funkcjonalizm i prostotę, architekturę tworzoną z myślą o człowieku i stwarzającą mu komfortowe warunki mieszkania i pracy, to w Gdyni lat 20. i 30. XX wieku pojawiały się raczej pojedyncze sukcesy architektoniczne a nie modernizm w całym tego słowa zanaczeniu. Mit ogranicza się do sukcesu, dlatego jest mitem – przekonuje Piątek. Były to wyczyny, a nie rozwiązania typowe, jakby projektowanie było tylko kwestią smaku i statusu – pisze autor.
Czy Gdynia była nowoczesnym, funkcjonalnym miastem, czy wielkim rozczarowaniem dla tysięcy jej budowniczych? Miastem marzeniem, czy miastem faweli? Czy była to Gdynia obiecana i zrealizowana czy Gdynia niedotrzymanych obietnic? Piątek udowadnia, że istniały dwie Gdynie i obie były prawdziwe. Biała i czarna. Modernistyczna i zacofana. Miasto niezaprzeczalnego sukcesu i miasto biedy. Z jednej strony – zwraca uwagę autor - było to miejsce wyjątkowe, a z drugiej „wypadkowa tego, co pożądane, możliwe i wyobrażalne”.
Miasto z morza i grzechy główne sanacyjnego państwa
Jak zawsze Grzegorz Piątek zadbał o mocną podbudowę i sięga po kontekst społeczno-gospodarczo-polityczny. Istotne jest, by zrozumieć, jak strategiczną decyzję trzeba było podjąć, gdy okazało się, że Wolne Miasto Gdańsk nie będzie polskie, a strefa zdemilitaryzowana pozostanie pod kontrolą Ligi Narodów. Nowe granice oznaczały nie tylko brak dostępu do portu, ale też porozcinane społeczności, rozczarowanie Kaszubów Polską - nową ojczyzną, która nie za bardzo rozumiała nowych obywateli. Państwo nie sprawdziło się tam, gdzie go oczekiwano. Przy okazji budowy portu nie pojawiły się powiązane pomysły na budowę zakładów przemysłowych, wspomagających port czy mieszkania dla ludzi, których ściągnięto obietnicą życiowej szansy.
Od 1920 roku, gdy Tadeusz Wenda zaproponował lokalizację basenów portowych we wsi Gdyni, sprawy toczyły się jakoś tak mało centralnie. Dopiero w 1922 roku pojawiła ustawa o budowie portu w Gdyni, sankcjonując to, co już powstało. Gorzej było z terenem wokół portu, którym rządził chaos przestrzenny, samowola budowlana i spekulacje gruntami. Dopiero cztery lata od decyzji o budowie portu ogłoszono konkurs na plan zabudowy Gdyni, a sześć lat od niej media (sic!) wzywały państwo do wykupu gruntów, by w końcu miastu (w 1926 roku Gdynia otrzymała prawa miejskie) nadać jakiś konkretny wygląd. Pierwszy plan urbanistyczny powstał w Warszawie i jak pisze Piątek, był interesujący, ale… naruszał zbyt wiele interesów, więc poszedł do szuflady. Port odwrócił się od miasta, a ono zaczęło żyć własnym życiem, co z europejskimi założeniami urbanistycznymi nie miało wiele wspólnego.
Chcieliśmy skoku cywilizacyjnego, ale byliśmy biedni. Rząd zapewniał, że powstaje miasto marzeń na miarę XX wieku, ale – jak pisze Piątek - problem w tym, że w tę podróż ku nowoczesności Polska (a więc i Gdynia) zabrały same siebie. Grzechy zaniechania popełnione przy budowie Gdyni były tymi samymi, które popełniał nowy rząd w całym kraju. Z jednej strony coraz bardziej autorytarne i upolitycznione państwo, z drugiej słabe, które nie potrafiło wykupić gruntów pod miejską zabudowę oraz ściągać podatków i pozbyć się deficytu budżetowego, więc w marszu ku nowoczesności oszczędzało na taniej sile roboczej.
Warto to wspomnieć, że nie po raz pierwszy Piątek pokazuje jak sanacyjne państwo polskie zerkało z zainteresowaniem w stronę faszystowskich wzorców. Trudno nazwać przypadkiem, że partnerskim miastem Gdyni została włoska Littoria. I można by rzec, że wybór to idealny, bo także powstawała od zera i miała być dowodem na sprawność władzy, tyle że twarzą tej władzy był… Benito Mussolini. W dodatku Littoria naprawdę była sukcesem. Budowano ją wg planu. Jednocześnie powstały miejsca pracy, mieszkania i gmachy publiczne. Dokonywano wywłaszczeń i komasacji gruntów, na których powstawała nowoczesna zabudowa. Tego zabrakło w Gdyni. Polskie państwo było więc może i autorytarne, ale przede wszystkim niesprawne.
Wysiłek mas zbudował Gdynię dla bogatych. W dodatku, właściwie od początku, działania władz wspierał swoisty szantaż emocjonalny. Uargumentowany ekonomiczno-politycznie pomysł budowy portu był jednocześnie poetycką opowieścią. Zsakralizowana przez Stefana Żeromskiego wizja miasta i narodowego portu nie pozwalały na żadne zastrzeżenia. Budujący wielki narodowy mit żyli w przeludnionych norach, ale jakikolwiek protest i żądanie minimalnej podwyżki były odbierane jak sabotaż i zamach na narodową świętość.
Im bardziej wchodzi się w wartko napisaną opowieść o Gdyni, tym więcej wątków otwiera się przed czytelnikiem, a czyta się to wszystko jak najlepszą powieść. Architekt, piszący książkę, skupiłby się głównie na formie. Piątek jest pisarzem architektem, który sens tego zawodu widzi w służbie ludziom i dlatego w swojej opowieści o Gdyni koncentruje uwagę na nich. Ideom powinna być podporządkowana forma; ludziom, którzy - skądinąd piękną ideę nowego miasta - wcielają w życie, architektura powinna służyć. Ale tak się nie stało. Czy można więc mówić o sukcesie, gdy idea rozwoju cywilizacyjnego spowodowała „produkcję” ludzi zbędnych, ludzi odpadów - jak pisał o ofiarach procesów modernizacyjnych Zygmunt Bauman w "Życiu na przemiał", książce wydanej w Polsce w 2004 roku.Zbędność to stan nieodwracalny, spisujący ludzi na straty już na zawsze. Czy więc jest piękno, jeśli w nim leży krzywda człowieka? - można by sparafrazować Tadeusza Borowskiego.
Gdynia i modernizmem
„Miasto, masa, maszyna” czyli słynne 3 x M Awangardy Krakowskiej było związane z programem literackim, ale ściśle powiązane z nastrojami panującymi wtedy, z kultem teraźniejszości, sprawczości, tworzenia miast (cywilizacji i literatury). Piątek proponuje „Miasto, modernizm, modernizację”. Trochę prowokacyjnie, bo miasto zaplanowało się samo, modernizm zarezerwowany został dla wybranych, a modernizacja następowała o tyle, o ile nie wchodziła w drogę wpływowym posiadaczom nieruchomości.
Przywołuje Piątek opinię architekta Stanisława Dziewulskiego, który ubolewał, że w Gdyni stracono okazję na stworzenie arcydzieła. Z nowoczesnością coś poszło nie tak. Piątek twierdzi nawet, że Gdynia długo nie miała swojego stylu. Pierwsze projekty potwierdzały brak zrozumienia dla regionu i lokalnych rozwiązań, za bardzo kojarząc się z niemieckimi. Jako antidotum wjeżdżały więc projekty warszawskich architektów, do bólu narodowe i kompletnie nietrafione. Gdynia zaczęła obrastać budynkami stylizowanymi na dworki i oberże, a nawet barokowy dwór, jak w przypadku siedziby budowy portu.
Po pierwszych wpadkach było już lepiej. Docierały nowinki ze świata, z Polski centralnej, wraz z ideami Gropiusa czy Le Corbusiera. Wydawało się, że funkcjonalne rozwiązania odnajdą się w młodym, dynamicznym mieście jak mało gdzie. Nic bardziej błędnego. Nie przyjmowały się, bo miasto miało być zjawiskowe. Czekano na formę, podczas gdy ludzie spali w rurach ciepłowniczych. Owszem, podkreśla Piątek, w końcu pojawiły się ciekawe i funkcjonalne projekty modernistyczne, jak choćby łuszczarnia ryżu, Poczta Główna, miasteczko marynarki wojennej, ale tworzywem centrum stały się kamienice czynszowe, a nie gmachy publiczne. Polskie prawo zamiast zwalczać deficyt mieszkaniowy, zachęcało do inwestowania w kamienice dochodowe. Niemożność przeforsowania planów powodowała, że wiele miejsc w Śródmieściu pozostało do wybuchu wojny niedokończonych. Nie umiano opanować budowania "na żywioł", brakowało kompetencji i pieniędzy. Port wchłonął nawet dzielnicę reprezentacyjną, bo struktury miasta nie było; nie dało się np. wytyczyć rynku ( w końcu powstał skwer Kościuszki), nie było budynków dla kultury, ale zaplanowano bazylikę, obelisk i wieżę ratuszową. A między nimi nie plac a forum w ciągłej gotowości do defilady (sic!). Czy żeby wprowadzić ład przestrzenny trzeba dyktatury – pyta Piątek, opowiadając o kolejnych komisarzach przysyłanych przez Warszawę do Gdyni, w celach tyleż merytorycznych, co politycznych. W końcu zaczęły powstawać inicjatywy firmowane przez spółdzielnie mieszkaniowe (GSM oczekiwała, że rada miasta przekaże bezpłatnie grunt, ale nic takiego się nie wydarzyło) czy towarzystwa budowy osiedli. Tak powstały nieliczne bloki mieszkalne oraz ciekawe architektonicznie budowle dla firm, np. dla Polskiej Agencji Eksportu Drewna.
Dla Piątka architekta, pisarza, wrażliwego na kwestie społeczne, pisanie o architekturze Gdyni jest po raz kolejny okazją do zabrania głosu na temat roli architektów i urbanistów. Ciekawe rozwiązania to za mało - zaznacza. Zabawa formą jest cenna, ale nie do tego ma się do sprowadzać ta praca. Nie ma troski o człowieka, jest troska o inwestora – przekonuje Piątek, twierdząc, że nie o popisy formalne powinno chodzić, ale o rozwiązania problemów i sprzyjanie rozwojowi miast. I nie chodzi tylko o okres międzywojenny. To dlatego wg niego, modernizm w Gdyni pozostał ograniczony jedynie do warstwy estetycznej, a etyczny nie zaistniał.
Śródmieście było dla bogatych i na pokaz, bieda umościła się poza centrum - taka to była polska odmiana funkcjonalnego projektowania. Ale Gdynia to najlepszy interes jaki zrobiła Rzeczpospolita - cytuje autor opinię komisarza Franciszka Sokoła. I można by się z nią zgodzić, bo jak pisze Piątek, Rzeczpospolita na pewno. Podobnie jak przedsiębiorcy, właściciele ziemi, którzy zbudowali sobie wygodną enklawę za cenę wyzysku tysięcy.
Gdy dziś oglądamy miasto, jest Gdynia przykładem modernizmu w architekturze. To te przeszklone powierzchnie, dające wrażenie lekkości i dużo światła, marynistyczne odniesienia w budynkach użyteczności publicznej, okrągłe okna, obłe lub ostre bryły budynków, poziome linie. Piątek pięknie i rzeczowo je opisuje, tłumaczy koncepcję, podaje konkretne przykłady, więc zainteresowany czytelnik będzie mógł chodzić z książką „śladami gdyńskiego modernizmu” (a nota bene od strony edytorskiej zasługuje ona na szczególne uznanie za konsekwentną szatę graficzną tym razem w odcieniach koloru żółtego, w odróżnieniu od niebieskiego „Najlepszego miasta świata”. Do tego pięknie prezentowane kolejne rozdziały,przypisy, spis treści z fragmentami z tekstu i obszerna bibliografia). Warto pamiętać wtedy o tym zdaniu Grzegorza Piątka, który napisał, że była "Gdynia jak eksperyment budowany po omacku. I zdano sobie z wagi tego eksperymentu jak już trwał w najlepsze".
Grzegorz Piątek, "Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920-1939", wydawnictwo WAB, 2022