- Miałem możliwość być tam od początku, zanim wydarzenia się uleżały. To był walor. To co rejestrowałem, było jak robienie zdjęć. Czysta forma – mówi Zbigniew Parafianowicz, dziennikarz Dziennika Gazety Prawnej, autor książki „Śniadanie pachnie trupem. Ukraina na wojnie”.

- To że coś się wydarzy na Ukrainie było jasne, ale skala inwazji mnie zaskoczyła – mówi Zbigniew Parafianowicz. – Miałem świadomość, że Rosjanie mogą zaatakować wschód, ale wdarcie się do centrum kraju i atak na Kijów było czymś nieprawdopodobnym. Potrzeba było trochę czasu, żeby oswoić się z nową rzeczywistością. Pierwszy dzień był absolutnym szokiem dla wszystkich, także dla dziennikarzy.

Czemu nie wrócił? - To było wydarzenie przełomowe, które musiałem obserwować. Zdziwiło mnie, że Kijów nie uległ panice. Oczywiście ludzie wyjeżdżali z miasta, ale to nie był szturm i degrengolada. Drugie zaskoczenie dotyczyło tego, że choć Rosjanie stali na przedmieściach Kijowa, a nawet zaczęli podchodzić coraz bliżej centrum grupami rozpoznawczymi, miasto funkcjonowało. Była woda, prąd, internet. Z jednej strony toczyła się wojna na wielką skalę, a z drugiej mieliśmy możliwość relacjonowania jej na bieżąco. Spodziewałem się, że Rosjanie, tak jak teraz to robią, uderzą w elektrownie i elektrociepłownie, odłączą prąd, wodę, wszystko co się kojarzy z normalnym życiem i choćby tak będą próbowali miasto zająć. Ale ich plan okazał się kuriozalny. Po paru dniach, gdy miasto otrząsnęło się z pierwszego szoku, stało się jasne, że jeśli Rosjanie zdecydują się wejść do niego, muszą być gotowi na rzeź.

„Operacja specjalna” miała skończyć się po trzech dniach – rozpadem ukraińskiego państwa i obsadzeniem marionetkowego rządu w Kijowie. Ale trwa, a media nadal ją relacjonują. Czy jednak mogą przekazać dramat, który przeżywają Ukraińcy?

- Miałem możliwość być tam od początku, zanim wydarzenia uleżały się. To był walor. To co rejestrowałem, było jak robienie zdjęć. Czysta forma – tłumaczy Parafianowicz. - Chciałam zarejestrować, co moi rozmówcy myślą i czują na gorąco. Dziś zapewne te opowieści byłyby zupełnie inne. Gdy rozmawialiśmy z Olehem Kałasznikiem, charkowskim artystą, którego wystawa nie odbyła się z powodu wojny, interesowała mnie jego reakcja. Szykował tę wystawę na wojnę, mimo że pół świata w nią nie wierzyło. Wtedy w piwnicy, w której prezentował swoje prace zachowywał się absolutnie bez pozy i spontanicznie. Albo Serhij Żadan, otwarty, ekspresyjny człowiek, który szukał nowego języka, by opisać to, co się dzieje.

Zbigniew Parafianowicz od pierwszego dnia wojny przygotowywał relacje do Dziennika Gazety Prawnej. Publikowaliśmy zdjęcia, relacje, które przekazywał ze schronów lub z opustoszałych ulic.

Jak pisze wydawca książki: „Widział nieludzkie zło i nadludzkie bohaterstwo. Odwiedzał schrony, szpitale polowe i kostnice w sąsiedztwie budek z cheeseburgerami. Rozmawiał też ze zwykłymi ludźmi i z politykami”.

- Moim największym problemem w tamtych dniach było znalezienie adekwatnych słów, które miałyby odpowiednia wagę. Miałem poczucie, że każde słowo wypowiadane przeze mnie, nie do końca opisuje rzeczywistość, że trzeba szukać nowego języka i nowych form. Szybko zrozumiałem, że było to wspólne doświadczenie wielu ludzi. Obserwowanie tego zjawiska było niesamowite. Przyglądałem się wszystkiemu, na takiej samej zasadzie jak Józef Mackiewicz w „Zbrodni w dolinie rzeki Drawy”. Kierowała mną ciekawość w czystej formie nad ludzkimi sprawami określanymi niewłaściwie nieludzkimi. Słowa Mackiewicza najtrafniej opisują atmosferę tamtych dni.

Autorowi wywiadów udzielili: prezydencki minister Jakub Kumoch, polscy i ukraińscy dyplomaci, pisarz Serhij Żadan, wokalista Andrij Chływniuk (Bumboks), żołnierze pułku Azow, rosyjscy ochotnicy walczący po stronie Ukrainy, mieszkańcy Kijowa, Buczy i Charkowa.

Książkę wydało wydawnictwo Mando

ikona lupy />
Media
O książce w rekomendacjach napisali:

Marcin Meller

Porywająca reporterska opowieść naocznego świadka o narodzie, który nie chciał dać się rozstrzelać. O bohaterach i o takich, co uznali, że Ukraina to może mało, ale Rosja to mniej niż zero. Nawet jeśli śledziliście codzienne relacje, będziecie nieraz zaskoczeni i poruszeni tą napisaną świeżym językiem balladą o nadziei i śmierci, o życiu i szaleństwie, o schronach i salonach. Lektura obowiązkowa dla wszystkich obserwujących ukraińską epopeję.



Michał Potocki, Dziennik Gazeta Prawna

Zbigniew Parafianowicz był w Kijowie, gdy Rosjanie rozpoczęli inwazję, i spędził w nim najtrudniejsze półtora miesiąca. Bez koloryzowania opisuje, jak Ukraińcy otrząsnęli się z szoku i zaczęli stawiać czoła przeważającym siłom wroga na tyle skutecznie, że stali się dla świata symbolem walki o wolność. Pozycja obowiązkowa.



Rozmowę na temat książki poprowadzi 24 października o 19.00 Michał Potocki w Faktycznym Domu Kultury. Będzie ją można też oglądać na Facebooku

Zbigniew Parafianowicz (ur. 1979), absolwent nauk politycznych a Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Dziennikarz „Dziennika Gazety Prawnej”, wcześniej „Życia”, „Dziennika” i „Nowego Państwa”. Tematyką ukraińską zajmuje się od 2003 roku. Pisze o wojnach, rewolucjach i dyplomacji. W 2016 roku jego książka Wilki żyją poza prawem. Jak Janukowycz przegrał Ukrainę, napisana wspólnie z Michałem Potockim, była finalistką Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego. Wraz z Michałem Potockim napisał również polityczną biografię byłego prezydenta Ukrainy Kryształowy fortepian. Zdrady i zwycięstwa Petra Poroszenki. W 2021 roku wydał Prywatne armie świata. Czyli jak wyglądają współczesne konflikty.