„Siła bezsilnego” Václava Havla powinna być lekturą obowiązkową dla każdego, kto konfrontuje się z autorytaryzmem – odziera bowiem ze złudzeń. Ale także daje nadzieję
„Siła bezsilnego” Václava Havla powinna być lekturą obowiązkową dla każdego, kto konfrontuje się z autorytaryzmem – odziera bowiem ze złudzeń. Ale także daje nadzieję
Parę lat temu David Dušek, wnuk czeskiego pisarza i tłumacza Zdeňka Urbánka (1917-2008), podczas porządkowania papierów po dziadku natrafił na fragment unikatowego dokumentu - było to pierwsze 50 stron książki, którą Václav Havel pisał (czy może raczej: zamierzał napisać) latem i jesienią 1977 r., wkrótce po wyjściu z aresztu śledczego w praskiej dzielnicy Ruzyně, gdzie przebywał od stycznia do maja, przez 127 dni. Był to jego pierwszy pobyt w więzieniu - i pierwsza tak długa, bezpośrednia konfrontacja z aparatem przemocy totalitarnego państwa.
W okresie pandemicznego lockdownu wnuk Urbánka - sygnatariusza Karty 77, długoletniego przyjaciela Havla - wrócił po więcej. I po żmudnych poszukiwaniach znalazł wiele innych fragmentów wspomnianego dzieła. Dzięki zachowanym szkicom spisu treści oraz uważnej redakcji Michaela Žantovskiego, dyrektora Biblioteki Václava Havla, udało się z nich ułożyć względnie spójny tekst, choć jest to tekst niedokończony: Havel chciał nie tylko opisać swój pobyt w więzieniu (co się udało), lecz także poświęcić wiele miejsca samej inicjatywie Karty 77, oddać głos innym jej inicjatorom, a całość uzupełnić esejem o swojej diagnozie totalitaryzmu i wizji wielkiej, antypolitycznej reformy społecznej (to akurat uczynił, pisząc rok później słynną „Siłę bezsilnych”).
Książka „więzienna” powstawała w warunkach konspiracyjnych, świeżo spisane fragmenty trzeba było chować w obawie przed milicyjną rewizją. W jednym z dużo późniejszych wywiadów Havel wspominał o jej istnieniu, ale, jak dodawał, została schowana tak dobrze, że nie był już w stanie jej odnaleźć. Oryginalny tytuł, pod jakim wydano ją w Czechach - „Někam jsem to ukryl” („Gdzieś to schowałem”) - jest właśnie cytatem z tego wywiadu. Dodać należy, że „Siła bezsilnego. Reportaż z pierwszego uwięzienia” - bo pod takim tytułem ów tekst ukazuje się w polskim przekładzie (świetnym) - to rzecz, mimo fragmentaryczności, wybitna i wstrząsająca.
Nim jednak o samej książce, najpierw parę słów o tym, dlaczego Havel znalazł się w więzieniu. Ewolucja systemu komunistycznego w Czechosłowacji wyglądała inaczej niż w Polsce - rok 1956 nie był tam cezurą, stalinizm trwał w Pradze i Bratysławie dłużej, przynajmniej do początku lat 60. Druga połowa tej dekady to polityczna odwilż, potraktowana przez Czechów poważnie, jako okazja do przebudowy realnego socjalizmu na taki, w którym da się żyć. Stąd silny ruch rewizjonistyczny w samej partii komunistycznej. Kulminacją tych przemian stała się Praska Wiosna 1968 r., zduszona militarnie przez interwencję wojsk Układu Warszawskiego. W 1969 r. okienko zmian zamyka się na kolejne dwie dekady - lojalny wobec Moskwy reżim Gustáva Husáka zaprowadza neostalinowskie porządki, rujnując życie setkom tysięcy ludzi, zmuszając nieposłusznych do emigracji, tworząc system represji, którego fundamentem staje się wszechmocna służba bezpieczeństwa (StB - Státní Bezpečnost). Owe dwie dekady, zwane w Czechosłowacji epoką „normalizacji”, definiuje nie tylko brutalna przemoc - to państwo straszy i niszczy, ale z reguły nie zabija - lecz także niemal dosłowny paraliż sterroryzowanego społeczeństwa, z którym władza, łamiąc mu kręgosłup, zawarła rodzaj niepisanego kontraktu: będziecie syci, jeśli będziecie grzeczni.
/>
W takich okolicznościach trudno się dziwić, że bunt przeciwko tym porządkom nigdy nie miał w Czechosłowacji charakteru masowego. Aleksander Kaczorowski pisze w biografii Václava Havla („Havel. Zemsta bezsilnych”, Czarne 2014) o „zalewie oportunizmu stanowiącego spoiwo zmowy, jaką reżim Gustáva Husáka zawarł ze społeczeństwem. Istotą tej zmowy było - jak pisał Havel - połączenie dyktatury i społeczeństwa konsumpcyjnego”. Jakkolwiek więc nic w rodzaju polskiej Solidarności w Czechosłowacji nie zaistniało, to już coś na kształt Komitetu Obrony Robotników - i owszem. Była to Karta 77, inicjatywa obywatelska łącząca różne prześladowane, izolowane środowiska, które wcześniej działały w rozproszeniu: partyjnych rewizjonistów, konserwatywne sieroty po I Republice Czechosłowackiej, katolików, kontrkulturowców związanych z nielegalną sceną rockową czy artystów „w likwidacji” pozbawionych prawa do publikowania, wystawiania i występowania.
Karta 77 - powołana do życia w następstwie tego, że obóz sowiecki przystąpił za środkowego Breżniewa (z czysto merkantylnych względów) do światowych porozumień dotyczących przestrzegania praw człowieka - miała na celu kontrolę przestrzegania tychże praw w komunistycznej Czechosłowacji. Działała legalnie i zgodnie z zapisami lokalnej konstytucji, budząc w rządzących autentyczną panikę. A Václav Havel był jednym z jej ojców założycieli oraz, obok filozofa Jana Patočki i byłego ministra spraw zagranicznych Jířiego Hájka, jednym z jej pierwszych trzech rzeczników.
„11 grudnia 1976 r. wspólny impuls, żeby coś zrobić, połączył kilka osób z różnych środowisk ideowych i w efekcie ich dyskusji zrodził się projekt napisania oświadczenia zawierającego krótką analizę warunków przestrzegania praw człowieka w naszym kraju” - pisał Havel w „Sile bezsilnego”. „Na końcu wspomniany dokument zapowiadał powstanie zgromadzenia, które będzie się odtąd zajmowało tą kwestią. Krótko po tym spotkaniu odbyły się jeszcze dwa następne w takim samym albo trochę poszerzonym składzie, podczas których projekt został skonkretyzowany, zredagowano też tekst dokumentu, a także ustalono sposób zbierania podpisów”.
Na początku stycznia 1977 r. manifest Karty został ogłoszony publicznie, a bezpieka próbowała udaremnić przekazanie (licznych już) podpisów pod Kartą Zgromadzeniu Federalnemu. Po rozmaitych perypetiach - opisanych szczegółowo w książce - ostatecznie zgarnięto pewną grupę kartystów do aresztu, próbując przykleić im jakąś sprawę. Havel trafił pod klucz 14 stycznia. I niemal natychmiast bezpieka zaczęła poddawać go „obróbce” podczas licznych przesłuchań. Te cztery miesiące spędzone w celi oraz na konwersacjach z ubekami i brodatym prokuratorem („Za każdym razem [doktor Fremund] przekazywał mi złą wiadomość, ale jednocześnie robił to w taki sposób, że to spotkanie mnie pocieszało, uspokajało, zachęcało czy wręcz radowało”) okazały się dla przyszłego prezydenta Czech kluczowym doświadczeniem egzystencjalnym.
„Siła bezsilnego” - pisana praktycznie zaraz po tych wydarzeniach - była w pierwszej kolejności rzeczywiście rodzajem reportażu, próbą dania świadectwa, a jednocześnie miała pełnić funkcję instruktażową dla kolejnych działaczy opozycyjnych, jakich zatrzyma totalitarny aparat przemocy. Havel poświęca sporo miejsca zarówno samej specyfice przebywania w więzieniu, jak i, by tak rzec, technologii obróbki śledczej. Ta relacja jest szczera: mimo swojego niewątpliwego hartu ducha Havel źle znosił areszt. Być może dlatego po upływie dwóch miesięcy zdecydował się wystąpić do prokuratora z prośbą o zwolnienie (taka możliwość przysługiwała mu zgodnie z prawem).
Śledczy wyczuli, że szykuje się sposobność schwytania rybki na haczyk - i rozpoczęły się mniej lub bardziej zawoalowane negocjacje dotyczące tego, co aresztant mógłby zaoferować reżimowi w zamian za wypuszczenie z paki. Coraz bardziej zdesperowany Havel poszedł na ustępstwa - zaczął składać deklaracje wycofania się z działalności stricte politycznej i złożenia funkcji rzecznika Karty. Sądził przy tym, że udaje mu się ogrywać ubeków. Ale to oni ograli Havla: „Kiedy go po następnych dwóch miesiącach zwolniono, wszystkie reżimowe media opublikowały komunikat MSW z wyrwanymi z kontekstu cytatami z jego korespondencji z prokuratorem oraz z informacją o zrzeczeniu się przez niego funkcji rzecznika Karty 77, aby w ten sposób go skompromitować” - pisze we wstępie do książki Andrzej S. Jagodziński.
„Siła bezsilnego” jest więc przede wszystkim aktem głębokiej psychologicznej analizy owego faustowskiego uwikłania: Havel sam próbuje zrozumieć, jak to się stało, że dał się tak wrobić, przygląda się - dzień po dniu - temu, jak niezauważalnie zaciskała się na jego szyi pętla kolaboracji, jak bezpieka nim manipulowała, korzystając z absolutnej przewagi informacyjnej nad więźniem, jak zacierała się z wolna granica między dobrem a złem. Mówiąc zwięźle: „Siła bezsilnego” powinna być lekturą obowiązkową dla każdego, kto w taki czy inny sposób konfrontuje się z autorytaryzmem - odziera bowiem ze złudzeń. Ale także daje nadzieję.
„Havel był zdruzgotany - pisze dalej Jagodziński. - Uważał, że jego dotychczasowy świat legł w gruzach i że to «uwikłanie» kwestionuje całą jego wiarygodność jako obrońcy praw człowieka i demokratycznych wartości. Walcząc z depresją, rzucił się w wir szaleńczej aktywności i podejmował wiele brawurowych, niebezpiecznych działań, bo uważał, że tylko powrót do więzienia może zmyć z niego tę «hańbę»”.
Do więzienia zresztą wrócił - w 1979 r., tym razem na prawie cztery lata. Ale to już była zupełnie inna odsiadka. Bo i Havel był już innym człowiekiem. A motywy faustowskiego kuszenia i (dławiącego niekiedy) poczucia odpowiedzialności na stałe zagościły również w jego twórczości dramaturgicznej.
Reklama
Reklama