"Obrona liberalizmu” Timothy’ego Gartona Asha jest książką ciekawą, lecz niezbyt poruszającą.

Pióro bardzo dobre, ciekawe wspomnienia z Rosji oraz Niemiec, lęki w sprawie populizmu, analizy brexitowe... wszystko fajne (może z wyjątkiem wtórnych wobec naszej publicystyki uwag na temat Polski) i warte przeczytania. Natomiast w tekście fundamentalnym, manifeście „Przyszłości liberalizmu”, coś przeszkadza. To „coś” to uchylanie się autora od obrony liberalizmu przed rosnącym w siłę przeciwnikiem – rycerstwem #metooizmu i genderyzmu, podważającym podstawy kultury liberalno-konserwatywnej współczesnej Europy.
Autor, krytykując (słusznie!) „jednowymiarowy liberalizm”, ten nastawiony na gloryfikację indywidualnego sukcesu ekonomicznego, pisze o uniwersalnych zasadach, dobrych dla liberałów i nieliberałów: „Liberałowie muszą dołączyć zarówno do konserwatystów, jak i socjalistów, w pełni akcentując wartość solidarności. A my musimy zrozumieć, że jej aspekty subiektywne, kulturowe i emocjonalne są równie ważne, jak te bardziej obiektywne, społeczne i ekonomiczne. Tylko ich połączenie stworzy «wspólne podłoże»”. Zgoda, ale jak zachować się wobec pragnących złamania wielu reguł „wspólnego podłoża”?
Rewolucja światopoglądowa, której doznajemy, z automatu walczy ze „wspólnym podłożem”. Chce nowego, przez siebie sformatowanego podłoża. I tak jest z rewolucją wdrażaną przez (część) feminizmu, (część) ruchu zmierzającego do skutecznego oskarżania bez dowodów, o ile domniemany czyn dotyczy wykorzystywania kobiety przez mężczyznę, (część) ideologów domagających się, by dystynkcje związane z płcią zostały zarezerwowane dla prawicowych bigotów, i (dużą część) wszelkiej maści radykałów gotowych realnie zakrzyczeć wykładowców czy osoby publiczne wygłaszające poglądy konserwatywne czy nawet i progresywne, ale jakoś tam „niesłusznie” progresywne.
Tę problematykę Ash, gotowy odważnie bronić wartości patriotyzmu, solidaryzmu ekonomicznego i, nawet, wartości tożsamości narodowej, w zasadzie pomija. Może dlatego, że nie chce kopać się z koniem (właściwie z osobą końską – bo narzucanie koniowi męskiego określenia szufladkuje konie; jeżeli ktoś myśli, że żartuję, niech wejdzie na fora psich trenerów, którzy nauczają, by unikać słów „suka” albo „pies”). Może nie chce wchodzić w tematykę, która, konsekwentnie rozwijana, wiedzie do wniosku, że albo liberalizm wybiera maksymalizację wolności tak rozumianej, jak chcą tego radykałowie, albo wybiera „wspólne podłoże”.
Manifest Asha przywołuje skojarzenia z filmem, też przecież fajnym, „7 uczuć” Marka Koterskiego. W intrygującej formie reżyser rozlicza błędy staromodnego wychowywania dzieci i staromodnego modelu rodziny. Aha... A co z błędami nowomodnego wychowywania dzieci? Ciekawe rozliczanie czegoś, co i tak się kończy i co niemal wszyscy chętnie rozliczą, jest zgrabne, pouczające, ale mało inspirujące.