Przemiany, które nastąpiły w Czechosłowacji po Monachium, utorowały drogę temu, co później się działo pod okupacją. Niemcy pewne zachowania wymusili, ale podatny grunt pod współpracę z nimi zapewniła w dużym stopniu właśnie ta autorytarna rewolucja. Z Piotrem M. Majewskim rozmawia Estera Flieger.
Przemiany, które nastąpiły w Czechosłowacji po Monachium, utorowały drogę temu, co później się działo pod okupacją. Niemcy pewne zachowania wymusili, ale podatny grunt pod współpracę z nimi zapewniła w dużym stopniu właśnie ta autorytarna rewolucja. Z Piotrem M. Majewskim rozmawia Estera Flieger.
W mediach społecznościowych popularny jest złożony z kilku obrazków mem: jego bohater – stawiając coraz mocniej weryfikowane przez rzeczywistość tezy, i mając poczucie, że się ośmiesza – przywdziewa kolejne atrybuty clowna. Czy właśnie w ten sposób możemy opisać bankructwo czeskiego rządu, który wpierw zarzekał się, że nie kolaboruje z III Rzeszą, a potem wznosił ręce w nazistowskim pozdrowieniu?
Żeby było ciekawiej, czeskie władze myślały o sobie – i mówiły o tym publicznie – że robią to wszystko dla dobra narodu.
„Ktoś musiał się poświęcić, zatem poświęciłem się ja. Kiedy nie mogłem już uratować państwa, uratowałem przynajmniej naród” – cytuje pan w książce Emila Háchę, najpierw prezydenta Czechosłowacji, a potem prezydenta Protektoratu Czech i Moraw.
Czeski rząd twierdził wręcz, że złożył z siebie ofiarę dla dobra obywateli. Wygląda na to, że żaden z wysokich rangą polityków nie zauważył momentu, w którym staje się kolaborantem i robi rzeczy, dla których nie ma usprawiedliwienia. Przecież niemal od razu po ustanowieniu Protektoratu czeskie władze wydały Niemcom współobywateli narodowości żydowskiej. Sprzeniewierzały się również niepisanemu kodeksowi, który obowiązywał w praktycznie każdym okupowanym kraju: że władze nie korzą się przed nazistowskimi dygnitarzami. Przecież przeciętny Czech nie chciał, aby jego władze witały Niemców hitlerowskim pozdrowieniem.
Kiedy następuje moment, w którym czeski rząd od rozpaczliwej wręcz dbałości o to, by Zachód nie postrzegał go jako kolaboranckiego, przechodzi do heilowania?
To najważniejsze i najtrudniejsze pytanie w przypadku każdego aktu kolaboracji. I nie ma na nie dobrej, uniwersalnej odpowiedzi. Problemy rodzą się już w momencie, w którym człowiek lub jakaś grupa zaczyna współpracować z okupantem. Zwykle nikt nie zdaje sobie wówczas sprawy z tego, że logicznym następstwem tej decyzji będą kolejne, jeszcze dalej idące żądania wroga. A kiedy już zyskuje tego świadomość, to błędnie zakłada, że w końcu powie „nie”.
Gdzie w tym sposobie myślenia kryje się pułapka?
W łatwości, z jaką adaptujemy się do zmieniających się warunków. Czesi mają nawet przysłowie, że człowiek przywyknie też do szubienicy. Jeśli jakiś polityk współpracuje z okupantem, aby, jak twierdzi, zapobiec większym nieszczęściom, zgodnie z tą logiką za każdym razem będzie mu się wydawać, że musi się podporządkować, bo przecież nie jest wcale tak źle, a bez kolaboracji byłoby dużo gorzej. W przypadku Pragi moment wejścia rządu na drogę, z której nie było już odwrotu, nastąpił po zamachu na protektora Czech i Moraw SS-Obergruppenführera Reinharda Heydricha, którego dokonano 27 maja 1942 r. W odwecie Niemcy zamordowali 200 mężczyzn i chłopców z wioski Lidice. Czeskie władze mogły wtedy manifestacyjnie ustąpić. Możliwe, że Niemcy zesłaliby tych urzędników do obozu koncentracyjnego, choć wcale nie musieli tego zrobić, bo w gruncie rzeczy potrzebowali lokalnych wykonawców swojej polityki. W każdym razie prezydent Hácha i rząd zmazaliby z siebie piętno kolaboracji. Ale nikt nie zdecydował się podać do dymisji. Władze uznały, że takim gestem sprowokowałyby okupanta do jeszcze cięższych represji, a ich osobiście spotkałaby kara. Kolaboracja to jak wejście na równię pochyłą: stawiając pierwszy krok człowiek zakłada, że jak będzie ostrożnie stąpał, zachowa równowagę i pokona przeszkodę. Tymczasem szybko wpada w poślizg i leci w dół na łeb na szyję, nie kontrolując sytuacji.
Czytając pańską książkę miałam wrażenie, że czeski rząd sunąłby po niej równie szybko, nawet gdyby Adolf Hitler nie wysłał do Pragi Heydricha.
Tak, choć rządy Heydricha bez wątpienia przyspieszyły upadek. Jego polityka wobec Czechów – narodu i władz – nie była oryginalna. Wypracował ją wcześniej zastępca protektora Rzeszy Czech i Moraw Karl Hermann Frank. Jest to postać w Polsce szerzej nieznana, nazistowski dygnitarz średniego szczebla, który odgrywał kluczową rolę w niemieckim systemie okupacyjnym nad Wełtawą. Uważał, podobnie jak Heydrich, że należy brutalnie zwalczać podziemie, jednak był przekonany, że masowe represje są przeciwskuteczne. Zamiast nich wskazywał, że należy zachęcać zwykłych Czechów do pracy oraz posłuszeństwa wobec Niemiec. Heydrich przyszedł niejako na gotowe, bo „plan odpolitycznienia narodu czeskiego” leżał na stole. Frank stał wówczas jednak zbyt nisko w hierarchii, aby samodzielnie wprowadzić go w życie. Heydrich był zaś najbardziej zaufanym człowiekiem Reichsführera-SS Heinricha Himmlera. I któremu w praktyce nikt nie był w stanie się przeciwstawić – w tym czasie, jesienią 1941 r., w III Rzeszy Heydricha obawiali się niemal wszyscy. Kierował ogromnym aparatem bezpieczeństwa, podlegały mu siły policyjne w okupowanej Europie i starej Rzeszy. Na dodatek był głównym architektem Zagłady, która wtedy wkroczyła w decydującą fazę. Hitler i Himmler bez problemu zatwierdzili jego plan spacyfikowania Czechów.
Wszyscy członkowie czeskiego rządu zachowywali się tak samo?
Ich postawy były różne i odzwierciedlały różne odmiany kolaboracji – ja wyróżniam cztery typy. Postacią reprezentatywną dla chronologicznie pierwszej odmiany był Emil Hácha, który 15 marca 1939 r. zgodził się rozwiązać państwo i podporządkować je III Rzeszy. W zamian za to Hitler pozwolił mu zachować stanowisko prezydenta. To był doskonale wykształcony konserwatysta, miły starszy pan, ale straszna pierdoła, a co gorsza, człowiek pozbawiony elementarnej zdolności oporu – bał się własnego cienia. Został ukształtowany w innych realiach, nie rozumiał nazizmu i jego dynamiki, nie potrafił przewidzieć, do czego zdolny jest Hitler. Powtarzał, że Niemców trzeba się bać, ale żywił przekonanie, że jeżeli pójdzie na ustępstwa, a Czesi uznają hegemonię Rzeszy, ta nie zrobi im krzywdy. Wyobrażał sobie, że naród czeski zachowa pod nazistowskim protektoratem tożsamość, język i kulturę, tylko podobnie jak w czasach monarchii habsburskiej zostanie politycznie podporządkowany Niemcom. Nie rozumiał, że Hitler to nie dobrotliwy cesarz Franciszek Józef I i że jego dalekosiężnym celem była germanizacja ziem czeskich. Czesi jako Słowianie nigdy nie mogliby stać się pełnoprawnym elementem hitlerowskiej układanki. Inną postawę reprezentował gen. Alois Eliáš. Patriota, który zapisał piękną kartę, walcząc na frontach poprzedniej wojny światowej o niepodległość Czechosłowacji. W marcu 1939 r. był ministrem komunikacji. Zgodził się zostać premierem w stworzonym przez Hitlera Protektoracie nie dlatego, że był kolaborantem. On uważał, że nie można dopuścić do tego, by na tym stanowisku znalazł się pozbawiony skrupułów zdrajca czy karierowicz. Zamierzał odgrywać rolę czeskiego Wallenroda. W efekcie przez mniej więcej dwa lata z jednej strony kooperował z Niemcami, a z drugiej – współpracował z ruchem oporu i pozostawał za jego pośrednictwem w kontakcie z aliantami. Była to więc kolaboracja udawana, podjęta w przekonaniu, że nie ma dla niej alternatywy. Inaczej niż w przypadku Háchy, Eliáš stosował pewien rodzaj taktyki. Miał świadomość, że Niemcy będą stawiali Czechom coraz trudniejsze do spełnienia żądania. Ale jednocześnie był przekonany, że poświęcając swój honor – bo liczył się z byciem uznanym za kolaboranta – uda mu się coś dla Czechów ugrać.
A trzeci typ?
Karierowicze. Jest ich zawsze najwięcej w sytuacjach, w których dochodzi do kolaboracji. Wypływają na powierzchnię, gdy tylko zwietrzą dogodną okazję. Zazwyczaj to ludzie, którzy w normalnych warunkach z różnych przyczyn nie zrobiliby kariery, bo przegapili swoje pięć minut, brakuje im zdolności, mają zbyt radykalne poglądy, by przekonać do nich większość społeczeństwa, albo są tak cholernie ambitni i nienasyceni zaszczytów, że nie robi im różnicy, kto jest przy władzy, byle tylko zapewniała im ona profity. Jako osobną, czwartą kategorię wyróżniłbym fanatyków, którzy chcieli być bardziej hitlerowscy od Hitlera.
W Protektoracie Czech i Moraw taką postacią był płk Emanuel Moravec.
Wręcz ikoniczną i bardzo ciekawą. Moravec dał się poznać przed wojną jako błyskotliwy komentator wojskowy, piszący dla liberalnych i lewicowych gazet. Był naprawdę niezłym teoretykiem. Podobnie jak Eliáš zapisał piękną kartę podczas I wojny światowej. Miał jednak poczucie braku sprawczości, wydawało mu się chyba, że się marnuje. W 1938 r., kiedy Czechosłowacji groziła wojna, chciał za wszelką cenę walczyć przeciwko Niemcom. Nic z tego jednak nie wyszło, bo rząd zdecydował się skapitulować wobec dyktatu mocarstw. Wtedy coś w nim pękło. Bardzo chciał zostać bohaterem, a przeżył upokorzenie. Poddanie się bez walki odbierał bardzo osobiście – jako mężczyzna, który musi bezsilnie przyglądać się katastrofie ojczyzny. Odrzucił wtedy ze wzgardą demokratyczne ideały i zmienił poglądy o 180 stopni. Już wcześniej imponowały mu państwa totalitarne, a zwłaszcza Związek Radziecki. Po wkroczeniu Niemców stał się natomiast fanatycznym zwolennikiem nazizmu i Hitlera, a w 1942 r. został ministrem szkolnictwa i oświaty. Wyrósł na czołowego apostoła kolaboracji w wymiarze, do którego żaden inny Czech nie był zdolny. Nie tylko propagował narodowy socjalizm, ale też otwarcie pochwalał najbardziej krwawe niemieckie represje. Twierdził, że Czesi powinni się docelowo dobrowolnie zgermanizować. Jego współpraca z nazistami był odrażająca. Swoim trzem synom załatwił niemieckie obywatelstwo, na skutek czego dwaj starsi z nich trafili na front wschodni, a trzeci, nastolatek, do elitarnej szkoły Hitlerjugend. Mówiąc i pisząc o przeciwnikach Hitlera, członkach czeskiego ruchu oporu czy Żydach, posługiwał się okropnym, pełnym nienawiści językiem. Nawet dla innych czeskich kolaborantów było tego w końcu zbyt wiele. Wiosną 1945 r. postanowili się go pozbyć, licząc, że to wystarczy, aby nawiązać rozmowy z Amerykanami. W maju Moravec popełnił samobójstwo, obawiając się, że po wojnie albo zostanie zlinczowany, albo będzie pokazywany w klatce jako okaz kolaboracji.
Szokujące jest to, że czeskie władze same przyjmowały ustawodawstwo wypychające Żydów poza nawias społeczeństwa, a jedną z ich głównych trosk było to, by uprzedzić Niemców w przejęciu majątku żydowskich współobywateli.
To szokujące, a zarazem typowe: czeskie władze postąpiły podobnie jak kolaborujące władze innych państw, jak choćby Francji Vichy. W Protektoracie specyficzne było to, że mieszkający w jego granicach Żydzi byli niemal całkowicie zasymilowani. Nie było praktycznie w ogóle Żydów, których znamy z fotografii wykonanych w okupowanej Polsce – w chałatach, z długimi brodami i pejsami. Mimo to niemal od początku okupacji czeskie władze odcinały się od żydowskich współobywateli. Uważały, że to sprawa, o którą nie warto się z Niemcami spierać, a wręcz można coś na niej ugrać. Jedna z czeskich historyczek porównała tę sytuację do tytułowego dylematu bohaterki powieści „Wybór Zofii”: podczas selekcji na rampie w Auschwitz SS-man wydaje kobiecie szatańskie polecenie – może uratować tylko jedno z dwojga dzieci. W myśl tej metafory władze czeskie świadomie poświęciły Żydów, żeby ratować Czechów. Sądziły, że kiedy oddadzą Niemcom żydowskich współobywateli, zapewnią spokój reszcie. Założenie okazało się absurdalne. To dobra ilustracja mechanizmów kolaboracji: czeski rząd gotów był na takie ustępstwo, bo uważał je za mniejsze zło. Uważał, że lepiej, aby żydowski majątek przejęli Czesi niż Niemcy. Dziś wydaje nam się to horrendalne: to przyjęcie optyki sprawcy czy wręcz próba występowania w roli współsprawcy. Na dodatek tok myślenia czeskich władz był zupełnie chybiony, bo Rzesza i tak położyła rękę na wszystkim, co należało do Żydów.
Przedstawił pan pierwszego z aktorów społecznych występujących w tej antycznej tragedii: władze. Drugim jest społeczeństwo. Jakie nastroje panowały w Czechach po Monachium?
Po przyjęciu monachijskiego dyktatu mocarstw, czyli po 29–30 września 1938 r., a jeszcze przed wkroczeniem Niemców do Pragi, co nastąpiło 15 marca 1939 r., w Czechosłowacji doszło do dobrowolnego demontażu demokracji: za milczącą zgodą większości sił politycznych ustanowiono rządy autorytarne. Fakt ten bywa często przemilczany albo niedostrzegany. Tymczasem konferencja monachijska wywołała prawdziwe trzęsienie ziemi na czeskiej scenie politycznej. Do głosu doszła radykalna prawica. Ludzie, którzy otwarcie kontestowali demokrację parlamentarną, liberalizm, prawa człowieka, którzy przekonywali, że Monachium było nie tylko skutkiem polityki III Rzeszy, ale też błędnej polityki czechosłowackich władz. Ludzie, którzy twierdzili, iż zamiast z Zachodem należało iść z Hitlerem i Mussolinim. Na fali tych nastrojów nastąpił dobrowolny demontaż demokratycznej republiki i powstanie systemu nazywanego autorytarną demokracją.
Demontaż republiki, która wcześniej była prymusem.
W powersalskiej szkole narodów wschodnio- i środkowoeuropejskich, które na polu wdrażania zasad demokratycznych wykazywały różne postępy, Czechosłowacja do jesieni 1938 r. dostawała zawsze piątki z plusem. Tymczasem okazało się, że po Monachium w niespełna pół roku zdemontowano liberalną demokrację i zastąpiono ją pozakonstytucyjnym systemem, gdzie rząd i prezydent mogli zmieniać dekretem nawet ustawę zasadniczą. Rozpoczęła się haniebna nagonka na Żydów, przeciwników politycznych i elity, z których uczyniono kozła ofiarnego winnego wszystkich nieszczęść. Przemiany, które nastąpiły w tym okresie, utorowały niestety drogę temu, co później działo się pod niemiecką okupacją. Owszem, Niemcy pewne zachowania wymusili, ale podatny grunt pod współpracę z nimi zapewniła w dużym stopniu właśnie autorytarna rewolucja po Monachium.
Czego chciało czeskie społeczeństwo? Walczyć z Niemcami?
We wrześniu 1938 r. idea walki z Niemcami spotkała się z ogromnym poparciem. Czesi masowo wychodzili na ulicę, domagali się tego, żeby dano im broń, na którą płacili podatki. Czechosłowacja znajdowała się na krawędzi wielkiego przewrotu – który mógłby zmieść establishment polityczny i z dużym prawdopodobieństwem zakończyć się wojną domową. Do tego jednak nie doszło. Czesi przeżyli za to szok: nagle, wbrew bojowym nastrojom, zostali zmuszeni przez elity do kapitulacji bez walki. Doszło do masowej dezorientacji społeczeństwa. Głosy o konieczności obrony republiki zostały nagle zagłuszone jej totalną krytyką oraz hasłami o konieczności zbliżenia z III Rzeszą. Nastąpiła erupcja nienawiści do wszystkiego, co Czechosłowacja reprezentowała wcześniej. U bardzo wielu ludzi spowodowało to dysonans poznawczy. Ten z kolei zazwyczaj pociąga za sobą wycofanie się, utratę zainteresowania życiem publicznym.
Emigrację wewnętrzną.
Niektórzy ówcześni publicyści przestrzegali, aby nie uderzać w demokratyczne fundamenty republiki. Pisali, że jej krytyka nie powinna się opierać na przekonaniu, że 20 lat niepodległości było czasem straconym, a wyznawane wówczas wartości fałszywe. Przewidywali, iż pozbawi to ludzi moralnej kotwicy i skłoni do cynicznego kierowania się partykularnymi interesami. I to się niestety sprawdziło: pod okupacją niemiecką spora część czeskiego społeczeństwa przyjęła taką właśnie postawę. Była oczywiście grupa bardzo odważnych Czechów – ideowych, oddanych sprawie, którzy wytrwale działali w ruchu oporu mimo krwawych represji i totalnej inwigilacji społeczeństwa przez gestapo oraz służbę bezpieczeństwa. Większość społeczeństwa chciała po prostu przetrwać okupację, podobnie jak we wszystkich innych krajach. Stosunkowo wiele osób zdecydowało się natomiast na kolaborację z wrogiem, w czym widziałbym efekt zamętu, jaki nastąpił po Monachium. Sprzyjała temu niemiecka polityka wobec Czechów, na ogół inteligentna i elastyczna, w przeciwieństwie do tej, którą III Rzesza praktykowała na ziemiach polskich. Jeśli pominąć Żydów, okupanci zastraszali czeskie społeczeństwo punktowo. Uderzali wyłącznie w tych, którzy się buntowali. Resztę zachęcali do pracy, obiecując np. lepsze przydziały kartkowe. Hitler gwarantował, że żaden Czech nie pójdzie na wojnę i dotrzymał słowa. Był to diabelski układ, który za pośrednictwem czeskich władz Protektoratu okupanci zaoferowali okupowanym.
Społeczeństwo kolaborowało?
To zależy, jak zdefiniujemy zjawisko kolaboracji. Większość Czechów aż do ostatnich miesięcy wojny nie sympatyzowała z pewnością ze zbrojnym ruchem oporu. Było to widać szczególnie w momentach krytycznych, takich jak zamach na Heydricha – wiemy o tym, bo zachowało się bardzo dużo dokumentów ze śledztwa. Zamach został zorganizowany przez władze w Londynie i wykonany przez czechosłowackich spadochroniarzy zrzuconych na terenie Protektoratu. Sama akcja nie cieszyła się poparciem ani krajowego ruchu oporu, ani społeczeństwa. Kiedy Heydrich został ranny, pomagali mu zwykli ludzie – ktoś odprowadził go do samochodu, inni odwieźli go do szpitala; świadkowie zdarzenia chętnie i rzetelnie zeznawali na gestapo, opisując zamachowców. To próbka zachowań, która pokazuje, że wielu zwykłych Czechów popierało linię przyjętą przez czeskie władze Protektoratu. Można by ją streścić następująco: „Nie róbmy niczego głupiego i wypełniajmy niemieckie polecenia, to przetrwamy bezpiecznie do końca okupacji”. Ceną za to była konieczność podnoszenia rąk w hitlerowskim pozdrowieniu, ale zaryzykowałbym stwierdzenie, że większość Czechów nie uważała tego za kolaborację.
Czy dla czeskiego rządu i samych Czechów Polska była jakimś punktem odniesienia?
Zdecydowanie tak. Od września 1939 r. propaganda okupacyjna epatowała Czechów obrazem nieszczęść, jakie ściągnęli na siebie Polacy. W październiku Niemcy obwieźli po podbitej Polsce czeskich dziennikarzy kolaborantów, którym pokazali m.in. ruiny Zamku Królewskiego, sterty zniszczonego uzbrojenia oraz Żydów zmuszanych do odgruzowywania warszawskich ulic. Wątki polskie powracały później, choć z różną intensywnością przez całą okupację. Po stłumieniu Powstania Warszawskiego Niemcy znowu udzielili Czechom lekcji poglądowej, kierując do nich przekaz: „Zobaczcie, Polacy znowu zrobili coś bardzo głupiego, nie mają więc stolicy”. W międzyczasie na agendzie stanęła sprawa Katynia, którą niemiecka propaganda i prasa kolaboracyjna bardzo nagłośniły, aby zniechęcić Czechów do Związku Radzieckiego. To się jednak zupełnie nie powiodło. Nad Wełtawą uważano wręcz, że Polacy nie powinni mówić o zbrodni, bo tylko szkodzą koalicji anty hitlerowskiej. Trudno nam to zrozumieć, ale podejście Czechów i Polaków do Związku Radzieckiego było diametralnie różne już przed konferencją monachijską i paktem Ribbentrop-Mołotow. O ile dla Polaków Związek Radziecki był wpierw potencjalnym wrogiem, a następnie agresorem, o tyle wśród Czechów żywa była nadzieja, że stanie po ich stronie, co się ostatecznie wydarzyło.
Czesi mieli poczucie, że rząd ich uratował?
Z jednej strony niesmak kolaboracji pozostał. Z drugiej a widać to również w dzisiejszej refleksji historycznej zapanowało uczucie ulgi, że dzięki kolaborantom udało się przejść przez okres okupacji w miarę suchą stopą. Wymieniano przy tym różne postawy – nikt nie stanąłby z pewnością w obronie Moravca, tak jak nikt nie bronił dziennikarzy kolaborantów, którzy opiewali Hitlera i Zagładę. Natomiast Háchę, choć stał się niepopularny podczas okupacji i uważano go powszechnie za zbankrutowanego polityka, traktowano z pewnym współczuciem, bo rozumiano, że miał dobre intencje. Są jednak historycy, którzy go bronią i są tacy, którzy pokazują, że stał się trybikiem nazistowskiej maszynerii i od 1941 r. nie realizował już żadnych celów czeskich, lecz bez szemrania wypełniał polecenia Niemców. Nie ukrywam, że bliższa jest mi ta druga interpretacja – Hácha i niemal cały ówczesny establishment polityczny dali się wciągnąć w brudną grę, która zamieniła z początku porządnych ludzi w posłusznych wykonawców polityki Hitlera.
Z jednej strony była ulga, a czy z drugiej niezadowolenie?
Większości nie podobały się, jak możemy sądzić, hitlerowskie gesty, płaszczenie się przed okupantami i przemówienia, w których czescy politycy przysięgali wierność Hitlerowi albo wychwalali narodowy socjalizm. Niektórzy przestali zwracać na to po czasie uwagę, podobnie jak dziś wiele osób nie obchodzi niezawisłość sądów albo próby ograniczenia wolności słowa. Można to jakoś zrozumieć. Czesi mieli na głowie mnóstwo własnych zmartwień, a im dłużej trwała wojna, tym więcej czasu musieli poświęcić, by zdobyć cokolwiek do jedzenia. Szybko jednak polityka zainteresowała się zwykłymi ludźmi. Za przechowywanie pięciu kilogramów cukru albo nielegalne zaszlachtowanie prosiaka można było trafić do obozu koncentracyjnego. Poza tym w drugiej połowie wojny praktycznie w każdej czeskiej rodzinie znalazł się ktoś, kogo wywieziono na roboty do Niemiec; akcja objęła około pół miliona Czechów. Wywołane tą sytuacją niezadowolenie kierowało się również przeciwko czeskim władzom Protektoratu, chociaż jednocześnie niemal do końca uważano je za mniejsze zło niż bezpośrednie rządy okupantów.
Z objęć niemieckich Czesi wpadli w radzieckie?
Dla większości Czechów wkroczenie na ich ziemie Armii Czerwonej nie stanowiło takiego problemu jak dla Polaków, bo nie mieli wcześniej żadnych kwestii spornych ze Związkiem Radzieckim, a w ogromnej większości przypadków także jakichkolwiek doświadczeń z tym państwem. Postrzegali je jako naturalnego sojusznika, potężnego słowiańskiego brata, który przybywa wyzwolić ich kraj spod niemieckiej okupacji. Nie spodziewali się, że 1945 r. przyniesie początek radzieckiej dominacji. Po niemieckim ataku na Związek Radziecki czescy komuniści dokładali poza tym starań, aby uchodzić za najbardziej aktywną i zdeterminowaną część antyhitlerowskiego ruchu oporu. Byli na skutek tego postrzegani jako czynnik propaństwowy oraz proniepodległościowy. Z hasłami szeroko zakrojonych reform społecznych, które głosili, zgadzała się większość społeczeństwa. Komuniści łatwo zdobyli dzięki temu po wyzwoleniu poparcie, które pozwoliło im odgrywać kluczową rolę w czechosłowackiej polityce do 1948 r., kiedy odrzucili pozory demokracji i przejęli całą władzę w kraju.
Prezydent Edvard Beneš po 1945 r. jest kimś takim jak Hácha, czy to gruba przesada?
Przyjmując optykę prawicy czeskiej, Beneš oddał kraj Stalinowi, tak jak Hácha Hitlerowi. Większość Czechów widziała jednak tę kwestię zupełnie inaczej: z ich punktu widzenia Beneš firmował politykę niepodległościową, którą popierały wszystkie siły demokratyczne w kraju, a Hácha stał się wstydliwym przedstawicielem konserwatywnych elit, które skompromitowały się kolaboracją z Hitlerem. Kiedy w lutym 1948 r. okazało się, że Czechosłowacja stała się państwem satelickim Związku Radzieckiego, ten obraz był już ugruntowany. W moim przekonaniu zresztą słusznie, bo niezależnie od wszystkich błędów Benešowi udało się odbudować czechosłowackie państwo, a Hácha doprowadził do jego zagłady. ©℗
Piotr M. Majewski profesor Uniwersytetu Warszawskiego, zajmuje się m.in. historią Czech i Czechosłowacji oraz stosunkami czesko-niemieckimi w XIX i XX w. Autor książek „Edvard Beneš i kwestia niemiecka w Czechach”, „Nierozegrana kampania. Możliwości obronne Czechosłowacji jesienią 1938 roku”, „«Niemcy Sudeccy» 1848–1948. Historia pewnego nacjonalizmu”, „Kiedy wybuchnie wojna? 1938. Studium kryzysu”
Piotr M. Majewski, „Niech sobie nie myślą, że jesteśmy kolaborantami. Protektorat Czech i Moraw 1939–1945”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2021
Reklama
Reklama