„Co nas nie zabije” Davida Lagercrantza – kontynuacja trylogii „Millennium” Stiega Larssona – to niezły thriller, po lekturze którego nasze naiwne zaufanie do internetu powinno mimo wszystko nieco osłabnąć
Dziennik Gazeta Prawna
Kiedy jesienią 2013 roku sztokholmskie wydawnictwo Norstedts ogłosiło, że słynna seria „Millennium” Stiega Larssona doczeka się kontynuacji pióra innego pisarza, właściwie nikt nie był zaskoczony. Jeśli coś budziło wątpliwości, to raczej rozmaite okoliczności towarzyszące. Po pierwsze wieloletni spór o prawa do spuścizny po Larssonie, w wyniku którego spadek otrzymali jego ojciec i brat (z którymi przez dekady aż do swojej przedwczesnej śmierci praktycznie nie utrzymywał kontaktu), natomiast Eva Gabrielsson, partnerka autora „Millennium”, została z niczym, bo wprawdzie byli ze sobą 30 lat, ale nigdy nie sformalizowali swojego związku. Skądinąd wiadomo było, że Gabrielsson współpracowała z Larssonem przy pisaniu trylogii – i że znajduje się w posiadaniu szkiców kolejnej, czwartej części.
Po drugie zaskoczenie wywołał pomysł Norstedts, by powierzyć pracę nad książką Davidowi Lagercrantzowi, byłemu dziennikarzowi specjalizującemu się w biografiach naukowców i celebrytów. I, co ciekawe, nie chodziło nawet o to, że w jego dorobku najgłośniejszym tytułem była autobiografia futbolisty Zlatana Ibrahimovicia, ale o to, że Lagercrantz to w pewnym sensie przeciwieństwo Larssona – pochodzi bowiem z klasy wyższej, z zamożnej rodziny naukowców, pisarzy i dyplomatów, krótko mówiąc: ze starych, bezpiecznych pieniędzy. Larsson z kolei wywodził się z klasy robotniczej z górniczej północy, był upartym self-made manem, lewicowcem z misją, człowiekiem, który czerpał energię ze swojego oburzenia. Czy Lagercrantz w ogóle potrafi być oburzony? Raczej w to wątpiono.
Tak czy owak, Daniel Lagercrantz w warunkach ścisłej konspiracji usiadł za klawiaturą komputera bez połączenia z siecią i napisał, co miał napisać – całkiem od nowa, nie korzystając z żadnych materiałów pozostawionych przez Larssona. Premierę książki ogłoszono równocześnie na całym świecie, wcześniejszy dostęp do tekstu mieli tylko nieliczni medialni wybrańcy działu marketingu szwedzkiego wydawnictwa, choć i oni musieli podpisywać rozmaite klauzule tajności.
Osobiście obawiałem się trochę literackiej katastrofy – tymczasem spotkało mnie miłe rozczarowanie. „Co nas nie zabije” to bardzo sumiennie przyrządzony thriller, umiejętnie dawkujący napięcie, drążący jeden z najgorętszych tematów współczesności, kwestię inwigilacji użytkowników internetu przez koncerny, agencje wywiadowcze i rozmaitych złych ludzi.
Jak Lagercrantz poradził sobie z nieuniknionym upływem czasu? Uczynił rzecz najprostszą: wyprowadził Michaela Blomkvista i Lisbeth Salander ze stanu hibernacji, pomijając milczeniem całe dziesięciolecie. Jest to zrobione na tyle sprawnie, że pytanie o ten trik zadałem sobie dopiero po lekturze. Superbohaterowie się nie starzeją i w sumie nikogo to nie dziwi.
Fabuła „Co nas nie zabije” osnuta jest naturalnie wokół tych dwóch postaci – Blomkvist przeżywa kolejny kryzys w karierze, w zidiociałej epoce cyfrowej jego zaangażowane teksty cieszą się coraz mniejszym szacunkiem, a sam Blomkvist staje się przedmiotem kpin młodego pokolenia żurnalistów. Szuka więc jakiejś dużej sprawy, z pomocą której mógłby udowodnić, że wciąż jest potrzebny. I taką sprawę znajduje: chodzi o przypadek hakerskiej kradzieży technologii informatycznej związanej z badaniami nad sztuczną inteligencją. Tak się składa, że okradziona firma miała również kontakty z Lisbeth Salander. A Lisbeth... no cóż, włamuje się do serwerów amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Recenzując „Co nas nie zabije” dla „New York Timesa”, Lee Child, autor bestsellerowej serii o Jacku Reacherze, żartował, że tu właśnie daje się zauważyć różnicę między amerykańskim a europejskim kryminałem – „Amerykańscy twórcy thrillerów wiedzą, że jeśli jakiś haker złamałby zabezpieczenia NSA, odpowiedź miałaby charakter balistyczny”.
Lagercrantz nie wnosi praktycznie niczego nowego do rysunku psychologicznego Blomkvista i Salander, ale też nie trywializuje tej unikalnej pary bohaterów. Brak mu wprawdzie, zgodnie z przewidywaniami, prowokacyjnego temperamentu Larssona, niemniej również w roli narzędzia krytyki społecznej „Co nas nie zabije” trzyma przyzwoity poziom. Zakończenie powieści utwierdza mnie natomiast w przekonaniu, że ciąg dalszy nastąpi. To chyba dobra wiadomość.
Co nas nie zabije | David Lagercrantz | przeł. Irena i Maciej Muszalscy | Czarna Owca 2015