Ugłaskani narodową monokulturą możemy nie dostrzec, że jednojęzyczność nie stanowi globalnego standardu

Dziennik Gazeta Prawna
DGP
W nacjonalistycznych fantazjach sprawa jest prosta: jeden naród – jeden język. I naród, i język winny być czyste, bez zapożyczeń, naleciałości, domieszek, zewnętrznych wpływów. „Nie będą nam w obcych językach narzucali, jaki ustrój mamy mieć w Polsce” – był łaskaw stwierdzić przed paroma miesiącami prezydent Andrzej Duda. Polska, zasadniczo dzięki wspólnemu wysiłkowi Adolfa Hitlera i Józefa Stalina, zdaje się być bliska ideału – według danych z ostatniego spisu powszechnego (2011 r.) 96,19 proc. obywateli używa w codziennych kontaktach wyłącznie polszczyzny, a 97,78 proc. wskazuje polszczyznę jako język ojczysty.
Ugłaskani tą narodową monokulturą możemy nie dostrzec, że jednojęzyczność nie stanowi globalnego standardu – w istocie ludzi wielojęzycznych jest na świecie więcej niż tych posługujących się tylko jedną mową. Specjaliści oceniają, że ponad 60 proc. światowej populacji dzieci dorasta w środowisku plurilingwalnym (czyli dwu- lub wielojęzycznym), a odsetek ten – o ile pandemia nie wywróci wszystkiego na lewą stronę – będzie wzrastać.

Przyswajanie mowy

Nie jest też tak, że Polska funkcjonuje niczym jakaś samotna lingwistyczna wyspa. Polszczyzna dla ogromnej większości z nas to język pierwszy, niemniej jest to zarazem język peryferyjny. Jedno drugiemu nie przeczy: można hołubić i chronić polszczyznę jako klucz do narodowej tożsamości, można ją cenić jako wysoce elastyczne i estetyczne narzędzie pozwalające tworzyć wybitną literaturę, można krążyć z przyjemnością po jej różnych rejestrach, żargonach i dialektach, a równocześnie mieć świadomość, że Polak na gościnnych występach za granicą zostaje z polszczyzną jak Jan Himilsbach z angielskim. Innymi słowy – kwestia nauki języków obcych jest dla nas kluczowa.
Tak się składa, że ukazała się książka, która przygląda się wielojęzyczności z perspektywy naukowej – ale jest napisana lekko, wręcz felietonistycznie, co nie odbiera jej walorów popularyzatorskich. Mowa o „Języcznych” Jagody Ratajczak. Poznańska filolożka i tłumaczka za cel obrała sobie dekonstrukcję pewnych mitów na temat plurilingwizmu, ale przy okazji „Języczni” pokazują, jak złożonej, niejednoznacznej i głębokiej materii dotykają kwestie przyswajania drugiej mowy: książka Ratajczak może być dla czytelnika nie tylko sposobem na przełamanie lęku i niepewności względem nauki języków, lecz także otwarciem intelektualnej przygody z kognitywistyką, teoriami umysłu, zagadnieniami relatywizmu językowego czy psychologii rozwojowej.
Zacznijmy od tego, że nauka do tej pory nie uporała się z jednoznaczną definicją dwujęzyczności (o więcej niż dwu- nie wspominając). Bo co właściwie mamy na myśli, gdy określamy kogoś mianem osoby dwujęzycznej? Konkurują tu ze sobą dwa skrajne poglądy: pierwszy, maksymalistyczny – że, jak pisze Ratajczak, „mówisz biegle w drugim języku, jeśli z równą łatwością potrafisz zarezerwować stolik w restauracji i wymienić się uwagami na temat krajowej polityki, bez zająknięcia opowiadasz zarówno o tym, co jadłeś na śniadanie, jak i o tym, co sądzisz na temat awangardy w sztuce”. I drugi, wysoce pragmatyczny – że „o dwujęzyczności można mówić już w przypadku minimalnej kompetencji w czytaniu, pisaniu, mówieniu i rozumieniu ze słuchu w obcym języku”.
Prawda leży zapewne pośrodku i bez wątpienia jest znacznie bardziej skomplikowana. Naukowcy próbują opisywać dwujęzyczność za pomocą rozmaitych wymiarów: badają, czy kompetencja w posługiwaniu się oboma językami jest równoważna, czy może któryś z języków dominuje, przyglądają się funkcjonalnym zastosowaniom i ograniczeniom (znajomość czynna i bierna), a także wiekowi, w jakim użytkownicy nabyli umiejętność posługiwania się drugą mową (czy działo się to równocześnie z językiem pierwszym, czy może w dalszej kolejności, i czy nie chodzi o late acquisition, czyli przyswajanie języka w wieku dorosłym), analizują okoliczności procesu uczenia się i charakter nabywanego kodu (czy mamy do czynienia z uczeniem się „elitarnym”, wysoce normatywnym i akademickim, czy może z uczeniem się „ludowym”, nieuregulowanym, bazującym na okazjonalnych interakcjach, niejako przy okazji), wreszcie – przyglądają się efektom, jakie może wywierać przyswajanie języka drugiego na język pierwszy i, bardziej ogólnie, na tożsamość kulturową uczącego się (może mieć to istotne znaczenie w sytuacji, gdy język drugi jest nośnikiem wyższego statusu albo skutecznym narzędziem przemocy symbolicznej).
Do tego dochodzi jeszcze pewna oczywista, ale niekoniecznie łatwa do uzmysłowienia prawda: ludzie radzą sobie bardzo różnie nawet w obrębie pierwszego języka. Możemy tego boleśnie doświadczyć, nie tylko słuchając sesji polskiego parlamentu, lecz także wówczas, gdy uwierzymy w mit native speakera. „Wszyscy jesteśmy native speakerami jakiegoś języka” – pisze Ratajczak. – „Bycie native speakerem danego języka jest więc przypadkiem lub zrządzeniem losu, niekoniecznie zaś gwarancją językowego talentu per se czy umiejętności stawianych za wzór wszystkim, którzy danego języka uczą się jako kolejnego. (...) Mit o native speakerze jako ucieleśnieniu językowej doskonałości pochodzi z wyjątkowo mrocznego, obfitującego w uprzedzenia i bezpodstawne stwierdzenia okresu w dziejach językoznawstwa. Faworyzowanie człowieka jednojęzycznego, który zdaniem językoznawców początku XX w. był bytem «nieskażonym», uczyniło z native speakerów punkt odniesienia w analizie wszelkich zjawisk językowych”.
Z tego samego okresu wywodzi się – pokutujące niekiedy do dziś – przekonanie, że nauka drugiego języka szkodzi, szczególnie dzieciom, jeśli rozpocząć ją za wcześnie, ponieważ proces ten może zakłócić nabywanie języka pierwszego. Dziś wiadomo, że nie znajduje to pokrycia w badaniach: dzieci dwujęzyczne nie tylko nie mają problemów z kompetencją w obu mowach (choć ścieżka dochodzenia do tej kompetencji nieco się różni od tej właściwej dzieciom jednojęzycznym), lecz także pewne zadania poznawcze – w rodzaju manipulacji pojęciami abstrakcyjnymi, skupienia uwagi na wykonywanej czynności, rozwiązywania problemów logicznych – przychodzą im z większą łatwością.

Różne zachowania

„Języczni” podsuwają nam jeszcze inne tropy związane z dwujęzycznością. Czy – dla przykładu – mamy szansę stać się inną osobą, gdy mówimy w innym języku? Tu znów skrajny pogląd sprowadza się do stwierdzenia, że każdemu z biegle opanowanych mów odpowiada oddzielna osobowość. To oczywiście spora przesada, ale w mniejszej skali zdarzają się znaczące różnice zachowań. Nie wynikają one jednak z reguły z jakichś domniemanych, kluczowych różnic w konceptualizowaniu obrazu świata przez różne języki, ale raczej z potęgi społecznego i kulturowego kontekstu: wielojęzyczność w dużej mierze polega na tym, że różnymi językami – jeśli je znamy – posługujemy się w różnych sytuacjach i okolicznościach, mając względną swobodę wyboru.
Dla użytkownika któregoś z języków Azji Południowo-Wschodniej – ich cechą wspólną jest niezwykle rozbudowany system okazywania społecznego szacunku i podporządkowania – egalitarność potocznej angielszczyzny może mieć walor wyzwalający (albo przeciwnie: może ich wpędzać w skrajne zakłopotanie). W języku, w którym się nie wychowaliśmy, często łatwiej nam czynić osobiste wyznania, bo nasza reakcja emocjonalna jest dużo słabsza, ale jednocześnie fraza „kocham cię” nie będzie smakować tak esencjonalnie jak w mowie ojczystej. Niekiedy język obcy może się stać rozwiązaniem eskapistycznym: tak było w wypadku wspomnianej przez Ratajczak pacjentki pewnego amerykańskiego psychoterapeuty, Austriaczki, dla której „sposobem na ucieczkę od problematycznej i przeżytej po niemiecku przeszłości miało być posługiwanie się wyuczoną później angielszczyzną”.
Czasami zresztą komunikacja w języku drugim może nie tyle wzbogacać naszą osobowość, ile ją spłaszczać i redukować: weźmy choćby traumatyczne momenty, gdy nie jesteśmy w stanie nadążyć za rozmową prowadzoną w języku, który – podobno – znamy, i umykają nam puenty wszystkich dowcipów. Obca mowa nie dowartościowuje, lecz więzi: w międzynarodowym towarzystwie zostajemy nagle skazani na milczące potakiwanie, ewentualnie small talk i okrągłe słówka bez żadnego ciężaru.
Krążąc po świecie dwujęzyczności zakreślonym zgrabnie przez „Języcznych” natrafimy m.in. również na kwestie tego, czy leksykony nabytych języków żerują na sobie wzajemnie (owszem), czy można być za starym, by nauczyć się jakiegoś języka absolutnie perfekcyjnie tak, by rodzimi użytkownicy wzięli cię za swojego (niestety tak), a także na ile różnią się od siebie wzajemnie koncepty pojęciowe wyznaczane horyzontem danego języka (niekiedy bardzo). Jeśli czegoś brakowało mi w tej bardzo ciekawej książce, to może nieco większej wagi przyłożonej do zagadnień socjolingwistycznych: dwujęzyczność potrafi być zjawiskiem silnie statusowym, nierównościowym, politycznym. Ale niewykluczone, że Jagoda Ratajczak po prostu jeszcze nie napisała drugiej części „Języcznych” i wystarczy spokojnie poczekać.