Reżyser Jerzy Domaradzki zapowiadał, że nie chciał zrobić filmu, jakie można na co dzień oglądać w kinach. Chciał pokazać nieco baśniową historię miłosną dla widzów w wieku 50+. W polskim kinie głównego nurtu rzeczywiście to odbiorca skazany na zapomnienie. Domaradzki zaryzykował, ale wygrał. „Piąta pora roku” jest krzepiącą bajką, błahostką, pozbawioną wagi wcześniejszych dzieł reżysera, ale jakże przyjemną. I to tylko dla widzów w wieku bohaterów filmu.

Barbara właśnie pochowała swojego ukochanego. Żyli razem wiele lat, dla niego zerwała kontakt z rodziną. Witold do górniczej emerytury dorabia, jeżdżąc na taksówce i grając w miejscowej orkiestrze. Los połączy ich niezupełnie przypadkowo: Barbara musi wyjechać ze Śląska, Witek – któremu kobieta wpadła w oko – zaproponuje wspólną podróż nad morze. Ciąg dalszy łatwy do przewidzenia: ona odkryje w nim kogoś więcej niż gburowatego podrywacza, on dostrzeże w niej więcej niż atrakcyjny obiekt amorów.

Ta prosta historyjka swoją siłę zawdzięcza przede wszystkim aktorskiemu duetowi – wspaniała Ewa Wiśniewska udowadnia, że jest jedną z największych dam polskiego kina, zaś Marian Dziędziel – od kilku lat niczym jego bohater przeżywający drugą młodość – znów zachwyca, w gruboskórnym bohaterze odkrywając niespodziewane pokłady czułości i wrażliwości.

Piąta pora roku | Polska 2012 | reżyseria: Jerzy Domaradzki | dystrybucja: Kino Świat | czas: 96 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 4 / 6