Od premiery „Choć goni nas czas” minęło już sześć lat i scenarzysta tamtego hitu, a reżyser „Wielkiego wesela” Justin Zackham odpoczywał od kina, i kiedy wreszcie obudził się z letargu, nakręcił film, którego oglądać się nie da.

W pierwszej scenie Robert De Niro z zapałem godnym jurnego nastolatka nurkuje pomiędzy nogami Susan Sarandon i zostaje nakryty przez byłą żonę graną przez Diane Keaton. Zakłopotanie towarzyszące żenującym pierwszym minutom „Wielkiego wesela” wzmaga się z biegiem czasu. Dość powiedzieć, że najwięcej energii ma właśnie nieustannie świntuszący i ewidentnie znakomicie czujący się w skądinąd nie najlepiej napisanej roli podstarzałego konesera kobiecych wdzięków De Niro. Reszta – bądź co bądź gwiazdorskiej – wielopokoleniowej obsady zachowuje grację słonia w składzie porcelany. Z drugiej strony, nie ma tutaj nic do grania, nie ma też nic od oglądania.

Rozwiedziona, lecz nadal czująca do siebie miętę para, Don i Ellie, z okazji nadchodzącego ślubu jednego ze swoich synów, adoptowanego Alejandro, przez parę dni znowu musi udawać zgodne małżeństwo. O zachowanie pozorów prosi ich własne dziecko, zaniepokojone, iż jego biologiczna matka, zagorzała katoliczka, mogłaby przeżyć szok, wiedząc, że człowiek rozdzielił coś, co złączył Bóg. Ten wątek byłby w stanie się wybronić – to klasyczna komedia pomyłek – ale cała reszta wprowadza niepotrzebną konfuzję. Najbardziej uciążliwa jest jednak wtórność scenariusza i nawet nie rzecz w tym, że „Wielkie wesele” to remake francusko-szwajcarskiego filmu sprzed paru lat, lecz w upartym powtarzaniu dawno już zwietrzałych żartów. To nie szampańska zabawa z wielopiętrowym tortem w tle, ale maraton sucharów. Jest tutaj i prawiczek, któremu ślinka cienie na widok młodej Kolumbijki, i ekscentryczny ksiądz, i finałowy spicz motywacyjny, i jeszcze komuś powinie się noga i wpadnie z pluskiem do wody. Boki zrywać.

Od premiery „Choć goni nas czas” minęło już sześć lat i scenarzysta tamtego hitu, a reżyser „Wielkiego wesela” Justin Zackham odpoczywał od kina, i kiedy wreszcie obudził się z letargu, nakręcił film, którego oglądać się nie da. Szkoda aktorów tej klasy na takie barachło, rzecz nieśmieszną – choć poczucie humoru to oczywiście kwestia w kinie subiektywna – i popełniającą grzech w postaci pozbawionego wyobraźni recyklingu cudzych pomysłów.

Wielkie wesele | USA 2013 | reżyseria: Justin Zackham | dystrybucja: Monolith | czas: 89 min | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 1 / 6