Czy na pewno wszyscy oglądaliśmy ten sam film? Czytając kolejne entuzjastyczne recenzje z „Wenus w futrze” Romana Polańskiego, zastanawiam się, co ze mną jest nie tak, skoro pomimo najszczerszych chęci nie dostrzegam w filmie wspaniałości, o których rozpisują się koledzy.

Zamiast „porażającej wiwisekcji ludzkiej psychiki” zobaczyłem przeciętnie udany, dłużący się Teatr Telewizji albo mało apetyczną, pełną pychy ekshibicjonistyczną zabawę starzejącego się satyra w mechanicznym stylu eksplorującego tematykę walki płci i seksualnych gier. Po autorze „Wstrętu” i „Lokatora” można było oczekiwać więcej. Sztuka teatralna Davida Ivesa „Wenus w futrze” jest wariacją na temat dziewiętnastowiecznej powieści erotycznej Leopolda von Sacher- Masocha. Wanda (Emmanuelle Seigner) przychodzi na casting prowadzony przez egotycznego reżysera Thomasa Novachka (Mathieu Amalric). Przesłuchanie stanie się areną sadystycznej, perwersyjnej, ale i komicznej woltyżerki słów, ze zmianą płciowych kodów na czele. W nowelce Masocha Wanda sprawiała wrażenie zboczonej walkirii – mocarnej wojowniczki. Dla Polańskiego i Ivesa ważniejsza staje się naskórkowa diagnoza rzeczywistości, w której rozbudzone samice alfa rządzą słabymi, egotycznymi samcami. Walka płci to dzisiaj męski walkower ze spóźnionym erotycznym zapłonem. „Kobieta, która nosi futro, nie jest niczym innym jak wielką kotką” – pisał Sacher-Masoch.

W filmie Polańskiego ta kotka raczej miauczy, niż drapie. Uprzedzam od razu, oceniam kino, nie życie reżysera. Nie mam żadnych problemów z biografią Romana Polańskiego, nie zamierzam bawić się w oskarżyciela ani obrońcę. Cenię go jako twórcę i nie mam żadnych wątpliwości, że jest najbardziej utalentowanym reżyserem z Polski, a wiele filmów Polańskiego ociera się o geniusz. Tym bardziej zastanawia przypadek „Wenus w futrze”. Uznałbym tę błahostkę za wypadek przy pracy, bez żadnego znaczenia i konsekwencji, gdyby nie owa euforia ogromnej większości krytyki. Polański wciąż doskonale panuje reżysersko nad wątłym materiałem dramaturgicznym i osiąga przyzwoite rezultaty nawet z aktorką tak drewnianą jak Emmanuelle Seigner. Może podobać się wpisane w dramat Ivesa zacieranie granicy między sztuką a życiem, pewną perwersyjną satysfakcję daje także sadomasochistyczna relacja między bohaterami, pokazana, co w kinie rzadkie, z komediowym zacięciem. Efektowne są zdjęcia Pawła Edelmana i muzyka Alexandre’a Desplata, całość sprawia jednak wrażenie mozolnie odrobionej lekcji kaligrafii.

Wenus w futrze | Francja, Polska 2013 | reżyseria: Roman Polański | dystrybucja: Kino Świat | czas: 96 min | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 2 / 6