„Rakieta” z impetem wdziera się do tajemniczego dotąd mikrokosmosu. Mordaunt oswaja pozornie egzotyczną przestrzeń za sprawą uniwersalnej narracji o wchodzeniu w dorosłość.

Laos to państwo z innej planety. Budda znaczy tu tyle samo co Karol Marks, a stały element krajobrazu stanowią leje po amerykańskich bombach. Inaczej niż w sąsiednim Wietnamie, za żołnierzami nie podążył jednak nigdy pluton hollywoodzkich filmowców. Aby dowiedzieć się czegoś o laotańskiej rzeczywistości, trzeba było wysłuchać dopiero relacji australijskiego reżysera Kima Mordaunta. Zrealizowana przez niego „Rakieta” z impetem wdziera się do tajemniczego dotąd mikrokosmosu. Mordaunt oswaja pozornie egzotyczną przestrzeń za sprawą uniwersalnej narracji o wchodzeniu w dorosłość.

W tle „Rakiety” wybrzmiewa komentarz dotyczący skomplikowanej przeszłości Laosu i aktualnej sytuacji w kraju. Reżyser woli jednak przysłuchiwać się eksplozji dojrzewania rozsadzającej dotychczasowe życie głównego bohatera. Młody Ahlo poznaje dziewczynę, spotyka na drodze mężczyznę, który inspiruje go bardziej niż własny ojciec, a tego ostatniego zmusza, by wziął wreszcie odpowiedzialność za los rodziny. Niczym w klasycznych baśniach analizowanych przez Brunona Bettelheima protagonista pokonuje dotychczasowe lęki i nabiera pewności siebie. Tułający się po Laosie Ahlo znajduje perfekcyjną równowagę między wielowiekową tradycją a wdzierającą się do kraju popkulturą.

Rakieta | Australia 2013 | reżyseria: Kim Mordaunt | dystrybucja: Spectator | czas: 96 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 4 / 6