„Dwa dni, jedna noc” to być może najbardziej przystępny film w karierze braci Dardenne. Co nie znaczy, że reżyserzy porzucili swoje ambicje
Za sprawą zrealizowanego równo dekadę temu „Dziecka” Jean-Pierre i Luc Dardenne ugruntowali pozycję mistrzów kina artystycznego, pozbawionego wielkich gwiazd i komercyjnych ambicji. Od tego czasu sporo się jednak zmieniło. Ostatnimi czasy kino belgijskich twórców stało się łatwiejsze w odbiorze i pogodniejsze w wymowie. W najnowszym filmie braci, wchodzących na nasze ekrany „Dwóch dniach, jednej nocy”, główną rolę gra aktorka światowego formatu – Marion Cotillard. Decyzje Dardenne’ów mogą wydawać się dyskusyjne, ale nie oznaczają, że słynni twórcy zupełnie odcięli się od swych korzeni.
Trzydziestokilkuletnią Sandrę poznajemy w momencie, gdy dowiaduje się o grożącym jej zwolnieniu z pracy. Matka dwójki dzieci podejmuje intensywne wysiłki skupione wokół ocalenia posady. Aby osiągnąć swój cel, Sandra odwiedza kolejnych kolegów z zakładu i namawia do poparcia jej starań u szefa. Szkopuł w tym, że pozostawienie kobiety na stanowisku uniemożliwi pogrążonej w kryzysie firmie wypłatę obiecanych pracownikom premii. Bohaterowie „Dwóch dni...” zostają postawieni przed wyborem pomiędzy środowiskową solidarnością a jednostkową satysfakcją z należnych im materialnych korzyści. Przedstawienie różnych reakcji na propozycje Sandry służy Dardenne’om do stworzenia intrygującej panoramy belgijskiego społeczeństwa. Bracia unikają łatwych ocen i starają się zrozumieć każdą decyzję swoich protagonistów.
Najbardziej istotne zmiany zachodzą w życiu samej Sandry. Kobieta, którą poznajemy jako apatyczną wielbicielkę antydepresantów, na naszych oczach zamienia się w bojowniczkę o swój los. Sandra zostaje zaskoczona wsparciem otrzymanym od męża i na powrót znajduje w sobie miłość dla człowieka, który wcześniej wydawał jej się coraz bardziej obcy. W przypominających klasyczną bajkę „Dwóch dniach...” dylematy Sandry stanowią element próby, której poddaje bohaterkę kapryśny los. Gdy w jednej z ostatnich scen kobieta otrzymuje szansę, by – w nie do końca etycznych okolicznościach – zachować posadę, kategorycznie odmawia. Choć kłopoty z pracą nie znikają, film Dardenne’ów może zwieńczyć przewrotny happy end. Obdarzona wsparciem, na powrót wypełniona życiową energią Sandra zyskuje podstawy, by wypowiedzieć do męża słowa: „Jestem szczęśliwa!”.
Akcja „Dwóch dni...”, tak jak większości poprzednich filmów reżyserskiego duetu, toczy się w Seraing, miasteczku we francuskojęzycznej części Belgii. Bracia Dardenne mieszkają tam od urodzenia i przyznają, że rytm ich dzieciństwa odmierzały kolejne strajki organizowane przez pracowników okolicznych zakładów. Karierę, rozwijaną pod okiem dramaturga, dziennikarza i poety Armanda Gattiego, Belgowie rozpoczynali od kina dokumentalnego. Realizowane przez kilkanaście lat filmy nie przyniosły im jednak rozgłosu. Ostatecznie Dardenne’owie postanowili porzucić dokument, gdyż uznali, że wywierają zbyt duży wpływ na życie swoich bohaterów i nie mają szans na dotarcie do prawdy o otaczającej rzeczywistości.
Decyzja reżyserów wcale nie przyniosła jednak natychmiastowego przełomu w ich karierze. Pierwsze dwie fabuły duetu przeszły bez echa. Dardenne’owie wstydzą się zresztą tamtych filmów i przyznają, że zrealizowali je w całości pod dyktando producentów. Aby uniknąć takich sytuacji w przyszłości, postanowili założyć własną firmę, która z biegiem czasu zyskiwała coraz większą renomę. Dziś Dardenne’owie współprodukują dzieła takich gigantów jak Cristian Mungiu, Jacques Audiard czy Costa-Gavras. Jednocześnie jednak chętnie wspomagają także mniej znanych twórców. W 2010 r. zaangażowali się np. w produkcję zrealizowanego przez Joannę Grudzińską dokumentu o Komitecie Obrony Robotników.
Dardenne’owie skupiają się przede wszystkim na własnej karierze reżyserskiej. Pierwszym filmem zrealizowanym przez nich całkowicie na własnych warunkach była „Obietnica” z 1996 r. Belgijscy twórcy opowiedzieli w niej historię młodego chłopaka, który występuje przeciw ojcu – nieuczciwemu przedsiębiorcy wykorzystującemu emigrantów z krajów Trzeciego Świata. Stawiający bohatera przed moralnym wyborem i biorący pod lupę skomplikowane relacje rodzinne film ma w sobie już wszystkie cechy, które zbudowały markę braci Dardenne. Zrealizowana przez nich w następnej kolejności „Rosetta” przyniosła Belgom pierwszą Złotą Palmę w Cannes. Nagroda dla mało znanych wtedy twórców została uznana za jedno z największych zaskoczeń w historii festiwalu w Cannes i została przypisana ekstrawagancji ówczesnego przewodniczącego jury – Davida Cronenberga. Dardenne’owie spłacili jednak kredyt zaufania i już w 2005 r. cieszyli się z drugiej Złotej Palmy w karierze.
Zrealizowane wówczas „Dziecko” zamknęło pewien etap w twórczości braci. Począwszy od „Milczenia Lorny”, belgijscy mistrzowie zaczęli stopniowo odchodzić od praktykowanego dotychczas stylu paradokumentalnego. Kolejne filmy Dardenne’ów coraz bardziej zaczęły przypominać przypowieści z morałem, a zrealizowany w 2011 r. „Chłopiec na rowerze” zaskakiwał czytelnymi odniesieniami do baśni o Czerwonym Kapturku. Począwszy od tego właśnie filmu, Belgowie – dotychczas zatrudniający głównie naturszczyków– zaczęli pracować także z gwiazdami. Jedną z istotnych ról w „Chłopcu...” zagrała Cécile de France – modelka i celebrytka, która sama zgłosiła się do Dardenne’ów z prośbą o angaż. O współpracę z Marion Cotillard zabiegali już natomiast sami reżyserzy, którzy zachwycili się jej grą we współprodukowanej przez siebie „Kości i rdzy” Audiarda. Francuska gwiazda nie zawiodła swoich wielbicieli i za rolę prostej robotnicy z „Dwóch dni...” otrzymała nominację do Oscara. Najnowszy film Dardenne’ów wzbudził także entuzjazm widzów festiwalu w Cannes, którzy zgotowali mu 15-minutową owację na stojąco. Belgowie nie zdobyli jednak kolejnej Złotej Palmy, a co więcej, zostali zupełnie pominięci w końcowym werdykcie. Porażkę przyjęli jednak z dystansem, a wywiadach żartowali ponoć, że „tym razem nie mieli dostatecznie dużo pieniędzy, by przekupić członków jury”.