„Legion samobójców” Davida Ayera ma fajnych bohaterów, ale dramatycznie słaby scenariusz
Dziennik Gazeta Prawna
To kolejny po „Człowieku ze stali” i „Batman v Superman” etap budowania filmowego świata DC Extended Universe, opartego na tytułach wydawanych przez DC Comics. Warner goni Disneya i tworzone przez niego konkurencyjne Marvel Cinematic Universe. Goni jednak na oślep, rozpaczliwie, bez pomysłu na to, jak wykorzystać ikoniczne komiksowe postaci. „Legion samobójców” jest tego bolesnym przykładem: skoro film o ekipie drugorzędnych złoczyńców jest ważniejszy niż solowe występy Wonder Woman czy Flasha (premiery odpowiednio w 2017 i 2018 roku), to znaczy, że sami producenci mają niewiele wiary w to, co robią. Krótko rzecz ujmując, tylko najbardziej zagorzali fani komiksowej serii „Suicide Squad” mogli czekać na jej ekranizację. Stąd na siłę wciśnięci do filmowej fabuły Batman czy Joker (swoją drogą w świetnej interpretacji Jareda Leto, dalekiej od tego, co wcześniej robili Jack Nicholson czy Heath Ledger) – mile widziani, ale do fabuły, i tak szczątkowej i poszarpanej, niewiele wnoszący.
„Legion...” od razu budzi skojarzenia z „Parszywą dwunastką”: oto na zlecenie rządu powołana zostaje ekipa gotowych do rozróby wyrzutków, psychopatów i szumowin, w większości obdarzonych niezwykłymi zdolnościami. Jeśli uda się ich kontrolować (szantaż, przemoc oraz wszczepione w kark miniaturowe ładunki wybuchowe pomagają), mogą zostać zaangażowani do walki z potężnym złem – pamiętajmy, akcja toczy się po wydarzeniach pokazanych w „BvS”, świat wierzy, że Superman nie żyje, a jednocześnie jest świadomy, że obok superbohaterów pojawiają się superłotrzy. Członkowie Suicide Squad nie okażą się rzecz jasna aż tacy straszni – w końcu widzowie muszą się jakoś z nimi zidentyfikować – ale to całkiem barwna galeria postaci, w której prym wiodą zakochana w Jokerze psychopatka Harley Quinn (brawurowo zagrana przez Margot Robbie) oraz płatny zabójca z zasadami Deadshot (Will Smith). Reszta ekipy to tło, nawet w bogatej historii DC Comics Kapitan Boomerang, El Diablo, a nawet Killer Croc to postaci z drugiego szeregu, a jednak każdy ma tutaj do odegrania jakąś większą czy mniejszą rolę.
Jednak garstka fajnych postaci, sporo przebłysków niezłego humoru – zwłaszcza w wykonaniu Harley Quinn, której należałby się osobny film – oraz świetna ścieżka dźwiękowa to zdecydowanie za mało. „Legion samobójców” jest co prawda lepszy od „Batman v Superman”, ale trudno uznać to za wielki sukces. Do fanów kina superbohaterskiego co chwila docierały niepokojące wieści o kolejnych dokrętkach i przemontowaniach filmu i niestety w wersji ostatecznej na każdym kroku widać producencką panikę. Film Davida Ayera – skądinąd całkiem sprawnego reżysera „Furii” i „Bogów ulicy” – ma nierówne tempo, kompletnie nieciekawy czarny charakter (dla zainteresowanych: wiedźma Enchantress), nieudaną ekspozycję i wyjątkowo mało emocjonujący finał.
Kolejnym filmem w cyklu DC Extended Universe będzie „Wonder Woman” z Gal Gadot w roli tytułowej. I to chyba ostatnia szansa, by przywiązać widzów na dłużej. Na razie filmowa dominacja superbohaterów z Marvela nie jest zagrożona.
Legion samobójców | USA 2016 | reżyseria: David Ayer | dystrybucja: Warner | czas: 123 min | w kinach od 5.08