Film "Wyklęty" mówi o tym, żeby nie poddawać się nawet w sytuacjach kompletnie beznadziejnych i być wiernym sobie i swoim zasadom – mówi PAP aktor Marcin Kwaśny, który w obrazie wciela się w postać żołnierza podziemia antykomunistycznego „Wiktora”. Premiera filmu Konrada Łęckiego 10 marca.

PAP: Jeszcze kilka lat temu historia Żołnierzy Wyklętych była zupełnie nieobecna w sferze kultury. Skąd więc u Pana zainteresowanie tym tematem?

Marcin Kwaśny: Po raz pierwszy historią Wyklętych zainteresowałem się biorąc udział w powstawaniu filmu Jerzego Zalewskiego „Historia Roja”. Tam wcielałem się w rolę porucznika Romana Dziemieszkiewicza „Pogody”. Niezłomni przeniknęli do mojej świadomości, ale nie głębiej. W 2014 r. trafił do mnie scenariusz Konrada Łęckiego „Wyklęty”, który spowodował, że zainteresowałem się tym tematem. Zagrałem również rotmistrza Pileckiego w filmie paradokumentalnym poświęconym jego losom. Zacząłem czytać coraz więcej na ich temat. Urzekły mnie losy Witolda Pileckiego, Łukasza Cieplińskiego, Antoniego Żubryda i wielu innych.

PAP: Wspomniał Pan o wcieleniu się w rolę Witolda Pileckiego, czyli postaci legendarnej i niezwykle ważnej w polskiej historii. W filmie „Wyklęty” zagrał Pan jednak „Wiktora”, który jest postacią fikcyjną, ale inspirowaną losami konkretnych żołnierzy podziemia antykomunistycznego. Które z tych wyzwań aktorskich jest trudniejsze?

Marcin Kwaśny: Na pewno trudniej jest wcielić się w postać historyczną. Pamiętajmy jednak, że niemożliwe jest jej dokładne odtworzenie, ponieważ zawsze „przefiltrowuje się” ją przez własne doświadczenie. Granie postaci fikcyjnej sprawia, że stworzona kreacja nie jest porównywana z jej pierwowzorem.

Jednak, mimo że „Wiktor” jest postacią fikcyjną to jego zagranie kosztowało mnie bardzo wiele wysiłku, zarówno psychicznego jak i fizycznego. Film realizowaliśmy w bardzo trudnych zimowych warunkach. W scenie przemowy do żołnierzy odmroziłem policzki. Podczas sceny obławy miałem wypadek – wpadłem w szybę. Na szczęście bez konsekwencji. To jednak drobiazgi w porównaniu do tego jakim wyzwaniem jest wcielenie się w ludzi, którzy byli w sytuacji bez wyjścia, niczym w greckiej tragedii. Trudno to ująć w słowa…

PAP: Duże wrażenie wywiera rola Janusza Chabiora, który wcielił się w postać ministra bezpieczeństwa publicznego. Czy gdyby miał Pan taką propozycję to wcieliłby się Pan w tak czarną postać?

Marcin Kwaśny: To oczywiście zależy od scenariusza. Dla aktora rozwijające jest granie różnych postaci. Odtwarzanie czarnych charakterów również mam już za sobą.

Warto zresztą podkreślić, że nie było problemów z przekonaniem, tak znanych aktorów jak Janusz Chabior do udziału w filmie „Wyklęty”. To ciekawy scenariusz decydował o ich decyzji o wcieleniu się w bohaterów tej historii.

PAP: Jak zachęciłby Pan do obejrzenia tego filmu osoby, których wiedza o dziejach podziemia niepodległościowego jest bardzo niewielka? O czym jest ta historia?

Marcin Kwaśny: Ten film mówi o tym, żeby nie poddawać się nawet w sytuacjach kompletnie beznadziejnych oraz być wiernym sobie i swoim zasadom. Jest to też film o wielkim osamotnieniu i wierze, która pozwala przetrwać najtrudniejsze czasy.

PAP: W filmie jest scena, która w kontekście pojawiających się wciąż sporów o Żołnierzy Wyklętych może zostać uznana za bardzo kontrowersyjną. Czy uważał Pan, że należy pokazać również inną stronę działań podziemia antykomunistycznego?

Marcin Kwaśny: O to należy zapytać przede wszystkim reżysera. Pamiętajmy jednak, że scena o której Pan wspomniał jest również świadectwem tego w jaki sposób działała bezpieka. Przenikając do struktur oddziałów podziemia antykomunistycznego dokonywała prowokacji. Ten wątek jest związany właśnie z agenturalną działalnością UB, która często miała tak straszne skutki jak te pokazane w tej scenie wykonania wyroku.

PAP: Można odnieść wrażenie, że Pana znajomość z reżyserem i scenarzystą filmu Konradem Łęckim była kluczowa dla powstania „Wyklętego”.

Marcin Kwaśny: Najważniejszym momentem był ten, gdy przeczytałem scenariusz i w niego „uwierzyłem”, zobaczyłem ten film. Bardzo ucieszyłem się, że Konrad Łęcki zaproponował mi tę a nie inną rolę w „Wyklętym”. Powiedziałem, że pomogę mu w znalezieniu producenta. Jednak w swoich poszukiwaniach odbijałem się od ściany. Ostatecznie stwierdziłem, że producentem filmu będzie moja Fundacja Między Słowami. Rozpoczęliśmy zbiórkę środków od zwykłych ludzi, którzy przekazywali nam darowizny w zamian za płyty poświęcone tematyce Żołnierzy Niezłomnych i tych zamordowanych w Katyniu.

Skala tej zbiórki przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Mieliśmy więc możliwość realizowania zdjęć, gdy mieliśmy pieniądze. W sumie na planie spędziliśmy 68 dni w ciągu dwóch lat, między marcem 2014 r. a sierpniem 2016 r. Był to więc bardzo długi czas. Baliśmy się nawet czy uda się wszystkie sceny zmontować, ponieważ niektóre ich fragmenty były realizowane w odstępie kilku miesięcy. Wydaje mi się, że się udało i film będzie miał dużą siłę rażenia.

PAP: Jak wiele instytucji było zaangażowanych w powstanie filmu?

Marcin Kwaśny: Zbiórki przyniosły około pół miliona złotych. Nie pozwoliło to jednak na dokończenie zdjęć, które są szalenie kosztowną częścią budżetu filmu. Udało się więc znaleźć partnerów strategicznych takich jak PGE, PGNiG, PWPW, Fundacja PZU. Dopiero ich wkład pozwolił na dokończenie zdjęć i sfinansowanie procesu postprodukcji.

PAP: Czy Fundacja Między Słowami planuje już wsparcie kolejnych filmów historycznych?

Marcin Kwaśny: Na razie chcielibyśmy odpocząć. Ten film kosztował nas bardzo wiele czasu, zdrowia i energii. Nie wykluczam jednak, że jeśli pojawi się kolejny ciekawy scenariusz to będziemy pracować nad jego realizacją.