Kino dokumentalne uświadamia widzom, że na sytuację uchodźców w Europie mają większy wpływ, niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać
Kryzys migracyjny definiuje nie tylko kształt świata, lecz także współczesnej kultury. Filmy opowiadające o konsekwencjach napływu migrantów zdominowały tegoroczne nominacje do Oscarów w kategorii najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny. Problematyka uchodźcza należy także do najważniejszych motywów tegorocznej edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Kryzys wzbudził również zainteresowanie twórców filmów fabularnych.
Wpływ przybycia uchodźców na życie mieszkańców Calais ma stanowić istotny wątek „Happy Endu” – najnowszego dzieła Michaela Hanekego, które zostanie zaprezentowane premierowo na festiwalu w Cannes. Dwa lata temu główną nagrodą tej imprezy, Złotą Palmą, uhonorowano „Imigrantów” Jacques’a Audiarda. Ceniony francuski reżyser opowiedział w nich historię uchodźcy politycznego ze Sri Lanki, który we Francji nie potrafi rozpocząć normalnego życia i wyzwolić się z zaklętego kręgu przemocy. Mimo canneńskiej wiktorii film spotkał się z chłodnym przyjęciem prasy zarzucającej Audiardowi upraszczanie fabuły po to, by wpisać ją w gatunkowe schematy kryminału i thrillera. We Francji krytykowano „Imigrantów” także za reprodukowanie stereotypów dotyczących związków uchodźców ze światkiem przestępczym. Zarzut oderwania od rzeczywistości pojawiał się także w niektórych recenzjach „Człowieka z Hawru” i „Po tamtej stronie” – dwóch ostatnich filmów fińskiego mistrza kina Akiego Kaurismäkiego. W sytuacji gdy twórcy fabuł podporządkowują rzeczywistość swojej autorskiej wrażliwości, realistycznego spojrzenia na kwestię uchodźców należałoby więc szukać w kinie dokumentalnym.
– Twórcy fabuł chcą na siłę uwznioślić podejmowaną tematykę i czasami przesadzają z bombastyczną stylistyką. Kino dokumentalne ma natomiast szansę, by wnieść wartość do dyskusji o kryzysie migracyjnym, jeśli próbuje pokazać jego szersze tło i bardziej rozbudowaną perspektywę – mówi Artur Liebhart, pomysłodawca i dyrektor festiwalu Millennium Docs AG. – Dobrze, jeśli przypomina także, że uchodźcy to nie tylko ci, którzy próbują dostać się do Europy, ale również ci, którzy – pomimo kilkuletniego pobytu i zaaklimatyzowania się na kontynencie – z powodu urzędniczych decyzji muszą nagle pakować walizki i wracać donikąd.

Oblicza Innego

Za najdoskonalszy artystycznie dokument poświęcony kryzysowi migracyjnemu powszechnie uważa się „Fuocoammare. Ogień na morzu”. Dzieło Gianfranco Rosiego zostało nagrodzone Złotym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie w 2016 r., a przewodnicząca wówczas pracom jury Meryl Streep określiła film jako „śmiałą hybrydę zebranych przez reżysera materiałów i zademonstrowanej przez niego zdolności do opowiadania historii, dzięki której mamy do czynienia z tym, co najlepsze w sztuce dokumentu”. Niedługo po festiwalu pochwały pod adresem „Fuocoammare” skierował także ówczesny premier Włoch Matteo Renzi. Polityk obiecał również, że na jednym ze szczytów Rady Europejskiej obdaruje kopią filmu każdego przywódcę kraju członkowskiego UE.
Artystyczny sukces Rosiego, który rozpoczął zdjęcia do swojego filmu w połowie 2014 r., a więc jeszcze przed najbardziej intensywną falą kryzysu migracyjnego, opiera się na umiejętnym operowaniu kontrastem. Reżyser sugestywnie zderza dramat usiłujących dostać się na włoską Lampedusę uchodźców z monotonną egzystencją mieszkańców wyspy. Jednocześnie jednak Rosi przekonuje, że nie wszyscy tubylcy patrzą na gehennę przybyszów z obojętnością. Jednym z bohaterów „Fuocoammare” jest Pietro Bartolo – lekarz, który udziela pierwszej pomocy próbującym dotrzeć na Lampedusę migrantom. Ukazanie codziennych wysiłków skromnego, lecz obdarzonego ogromną charyzmą medyka należy z pewnością do najmocniejszych punktów dokumentu Rosiego. Do grona entuzjastów „Fuocoammare” należy także Liebhart: – „Fuocoammare” to film o nas, o cywilizacji europejskiej i o uchodźcach – ludziach, którzy przybywają do nas jakby z innej planety od wieków, nie od wczoraj. Na Lampedusie jak w soczewce odbija się człowieczeństwo pierwszej dekady XXI w. Do tego dochodzi świetny montaż i niezwykle umiejętne filmowanie uchodźców.
Wśród licznych wyróżnień przyznanych filmowi Rosiego znalazła się także nominacja do Oscara dla najlepszego filmu dokumentalnego (nagrodę ostatecznie otrzymał „Made in America” – opowieść o głośnym procesie O.J. Simpsona). W kategorii dokumentów krótkometrażowych triumfowały za to wyprodukowane przez Netflix „Białe hełmy”, opowiadające o grupie ochotników należących do syryjskiej obrony cywilnej zajmujących się ratowaniem cywilów rannych w wyniku działań wojsk reżimu Baszszara al-Asada. Wątek konfliktu w Syrii pojawił się także w innym nominowanym filmie „Watani: My Homeland”. Niemiecki reżyser Marcel Mettelsiefen, pracujący w przeszłości jako korespondent i fotograf wojenny, opowiedział w nim historię rodziny oficera Wolnej Armii Syrii. W momencie, gdy mężczyzna został porwany przez Państwo Islamskie, jego żona podjęła dramatyczną decyzję o tym, by wraz z trójką dzieci opuścić kraj i przenieść się do Europy. Istotną wartość filmu stanowi ukazanie ambiwalencji charakteryzującej bohaterów, którzy z jednej strony cieszą się z uzyskanego spokoju, lecz z drugiej nie mogą poradzić sobie z tęsknotą za ojczyzną. Równie przejmujące okazują się sceny nakręcone jeszcze w Syrii, do której Mettelsiefen podróżował aż 25 razy, pomimo że każda kolejna wizyta wiązała się dla niego z coraz większym niebezpieczeństwem. W wywiadach reżyser przyznawał, że nie wahał się ani przez chwilę, a do podejmowania ryzyka inspirował go podziw wobec siły charakteru bohaterów.
Podobną determinacją wykazała się autorka innego z nominowanych dokumentów – Daphne Matziaraki. Na pomysł „4.1 Miles” grecka twórczyni wpadła, gdy poszukiwała tematu na film dyplomowy wieńczący jej studia na uniwersytecie w Berkeley. Reżyserka zwróciła wówczas oczy w kierunku swej ojczyzny, która – choć nie uporała się jeszcze z kryzysem finansowym – musiała stawić czoła nowym problemom związanym z wzbierającą liczbą migrantów. Gdy Matziaraki trafiła na wyspę Lesbos, położoną tytułowe 4 mile od Turcji, zobaczyła, że jej rodacy są na napływ ogromnych ludzkich mas zupełnie nieprzygotowani. Mimo trudnych warunków pracy, członkowie straży przybrzeżnej imponują jednak swoją gorliwością i zaangażowaniem. Elementem charakterystycznym dla „4.1 Miles” okazuje się podejmowana przez Matziaraki refleksja nad etyką dokumentalisty. Już w otwierającej scenie filmu słyszymy, jak członkowie straży przybrzeżnej krzyczą, by reżyserka odstawiła kamerę i pomogła im wyciągnąć z wody dziecko. Zgodnie ze słowami powtarzanymi przez Matziaraki w wielu wywiadach praca nad „4.1 Miles” nauczyła ją, że wszyscy możemy pomóc uchodźcom, a nasza aktywność nie musi ograniczać się jedynie do wysłania pieniędzy na konto odpowiedniej organizacji.

Po której jesteś stronie?

Wątek stosunku Europejczyków do przybyszów z zewnątrz odgrywa istotną rolę także w filmach prezentowanych na tegorocznym Millennium Docs AG. Zaprezentowany pierwotnie na prestiżowym festiwalu IDFA w Amsterdamie „Obcy w raju” został określony przez organizatorów jako „Najważniejszy film o uchodźcach nakręcony w 2016 r.”. Reżyser, niespełna 30-letni Guido Hendrikx, postanowił posłużyć się w nim artystyczną prowokacją. Naprzeciwko autentycznych uchodźców spotkanych w jednym z obozów na Sycylii postawił aktora wcielającego się w rolę doradcy mającego przybliżyć przybyszom podstawy europejskiej kultury. Zamiast wygłaszać gładkie formułki powitalne, mężczyzna mówi podopiecznym wprost, że nikt ich nie chce i z pewnością nie będą na kontynencie mile widziani. Dla podparcia swej tezy doradca sięga po zestaw najbardziej popularnych haseł ksenofobicznej propagandy. Jak wspominał w wywiadach reżyser, inspirację dla jego kontrowersyjnego pomysłu przyniosły mu rozmowy z wieloma uchodźcami, którzy często przybywali do Europy pełni idealistycznych wyobrażeń o swoim życiu i zupełnie nieświadomi faktu, że ich marzenia nie mają szans na spełnienie. Pomysł Hendrikxa zrobił wrażenie na Arturze Liebharcie: – Konsultacje „doradcy” ze świeżo przybyłymi uchodźcami dają okazję do tego, by – w trakcie raptem 80-minutowej projekcji – pokazać na ekranie rozdźwięk między dwoma światami. „Obcy w raju” to film szczery do bólu, a w dodatku piekielnie autoironiczny.
Antidotum na gorycz filmu Hendrikxa przynosi „Dobry listonosz” Tomislava Hristova. Tytułowy bohater filmu to mieszkaniec wioski na granicy bułgarsko-tureckiej postanawiający wystartować w zbliżających się wyborach na sołtysa. Jednym z najważniejszych postulatów mężczyzny jest stworzenie warunków do osiedlania się uchodźców, których pojawienie się mogłoby przynieść zastrzyk energii podupadającej miejscowości. Co zaskakujące, idee listonosza spotykają się z aprobatą wielu mieszkańców, także tych najstarszych. W walce o stanowisko sołtysa bohater musi jednak zmierzyć się z dwójką kontrkandydatów – zapatrzonym w Putina ksenofobem i urzędującą sołtys przyznającą z rozbrajającą szczerością, że w sprawie uchodźców „nie ma zdania”. Twórcom „Dobrego listonosza” udało się uczynić z niepozornej wioseczki miniaturę całej Europy stanowiącej arenę nieustannego ścierania się rozmaitych światopoglądów i życiowych postaw. Zaletę tę docenia także Liebhart: – „Dobry listonosz” to swego rodzaju „Fuocoammare” w Bułgarii. Film pokazuje, że kryzys uchodźczy jest również testem dla każdego z nas. O ile historia „Fuocoammare” jest lekko zawieszona w czasie, posiadając strukturę eseju, to historia „Dobrego listonosza” rozwija się dynamicznie i prowadzi do zaskakującego rozwiązania. Życzyłbym nam więcej takich listonoszy przynoszących nadzieję, że nie wszystko jeszcze w nas stracone.
Dokumenty o kryzysie migracyjnym – choć wewnętrznie zróżnicowane – posiadają wspólny mianownik: chęć uświadomienia widzowi, że ma na sytuację uchodźców większy wpływ, niż mogłoby mu się wydawać. Pytanie, czy z tej wiedzy będziemy w stanie zrobić odpowiedni użytek.