"Bo skoro tak wielkie osoby są z nami, to kto przeciwko nam. Tak wówczas myśleliśmy" - powiedział PAP, poseł PO Jerzy Borowczak.
Wspomina, że kiedy Wajda pojawił się w stoczni był piękny i słoneczny dzień. "Niektórzy z chłopaków odpoczywali sobie pod kasztanami. Wajda stawał między robotnikami i rozdawał autografy. Mirek Waga rzucił hasło, że może Wajda powinien teraz nakręcić kolejny film o stoczniowcach i strajku. Ten nasz kolega pracował wówczas na W-3 i robił z metalu takie różne patery i to on podsunął też tytuł filmu +Człowiek z żelaza+" - dodał Borowczak.
"Była wtedy Wytwórnia Filmów Dokumentalnych, kojarzyliśmy to z Telewizją Polską, robotnicy nie mieli do niej zaufania i ciągle ich wyrzucali ze stoczni. Wtedy pan Andrzej Wajda poprosił mnie: +Panie Jurku. Niech pan tego przypilnuje, to są fajni ludzie. Nie wyrzucajcie ich ze stoczni, będziemy mieli ze strajku dokument+. I ja wtedy zacząłem się opiekować tymi filmowcami. Jeździłem po wydziałach, żeby mogli nakręcić ludzi śpiących na szatni. Jeździłem z nimi na bramy, żeby stoczniowcy zaczęli ich akceptować" - opowiedział Borowczak.
Borowczak przypomniał, że zagrał epizod w "Człowieku z żelaza", a umowę na udział w filmie trzyma do dziś jak świętość "głęboko w szufladzie, żeby nie zginęła".
"W filmie stoję na bramie i rozmawiam z Marianem Opanią, grająceym dziennikarza, który chce wejść na stocznię. Ja mówię mu, że nie wejdzie. A potem z Krystyną (Jandą), która mówi, że w środku jest Maciek Tomczyk, jej syn. Ja jej odpowiadam +niech pani zobaczy, ile tu jest matek i żadnych matek nie wpuszczamy+. Za dzień zdjęciowy było chyba 700 zł. To była masa pieniędzy. Ja zarabiałem wtedy w stoczni jak uczeń montera kadłuba do dwóch tysięcy. Uznałem jednak, że nie wypada brać tej gaży. Zarobione na planie pieniądze wrzuciłem do skarbonki na rzecz budowy Pomnika Ofiar Grudnia 70" - powiedział.
Wyjaśnił, że na planie filmowym miał też rolę konsultanta. "Mało kto wie, ale brama stoczniowa powstała w wytwórni w Warszawie i tam kręciliśmy zdjęcia. Byłem pytany o najmniejsze szczegóły: jak wisiała skrzynka, czy kolory są dobre, jak brama była zamykana na zawias od góry czy od dołu. Oni chcieli być perfekcyjni, żeby to wszystko wyglądało tak dokładnie jak na terenie stoczni" - nadmienił.
"Można powiedzieć, że byliśmy z Andrzejem Wajdą prawie zaprzyjaźnieni, bo często bywałem u państwa Wajdów w Warszawie. Ostatni raz to było chyba na początku sierpnia, byliśmy na obiedzie między innymi z Władkiem Frasyniukiem. Z bólem i zaskoczeniem przyjąłem wiadomość o jego śmierci, bo pan Andrzej trzymał się jeszcze bardzo dobrze w Gdyni na ostatnim festiwalu filmowym. Oczywiście narzekał na nogi, ale tak poza tym, to czuł się dobrze. Myślałem, że jeszcze z nami trochę na tym świecie pobędzie" - dodał Borowczak.