Rekordzistą w liczbie piosenkowych wersji jest słynny wiersz Wisławy Szymborskiej. Po co muzyce rozrywkowej poeci?
Rokowi 2024 patronuje Czesław Miłosz. Tak postanowił Senat RP, przyjmując stosowną uchwałę w 20. rocznicę śmierci poety. W uzasadnieniu podkreślono „uniwersalny wymiar jego twórczości”. Czy rocznica przyciągnie do niej piosenkarzy? Na razie nie widać boomu.
Już w 2011 r. ukazał się album „Stanisław Sojka śpiewa 7 wierszy Czesława Miłosza”. Później wokalista i pianista – razem z Adamem Strugiem – przypomniał twórczość Bolesława Leśmiana. – Ludzi masowej kultury dziwi śpiewanie wierszy klasyków. Traktują to jako odwagę albo zakłócenie weny twórczej na zasadzie „sięgam po poetów, bo nie mam nic do powiedzenia”. Ja po prostu wymagam od siebie więcej niż inni. Poeci mają najtrudniej ze wszystkich artystów, ponieważ muszą konkurować z łatwiej przyswajalną muzyką czy obrazem – tak Stanisław Sojka tłumaczył mi potrzebę przekładania wierszy na piosenki.
Podobnych prób historia naszej muzyki rozrywkowej zna całe mnóstwo. Pod koniec lat 60. na takie projekty porywał się Czesław Niemen, który z supergrupą Enigmatic interpretował dzieła Cypriana Norwida („Bema pamięci żałobny rapsod”), Adama Asnyka („Jednego serca”) czy Kazimierza Przerwy-Tetmajera („Mów do mnie jeszcze”). Młodsi piosenkarze śmiało podążyli tym tropem. Formacja Fonetyka powstała w zasadzie tylko po to, aby przypominać wiersze poetów zapominanych przez mainstream (płyty „Requiem dla Wojaczka” i „Bursa”).
Dwa lata temu po poezję Adama Mickiewicza sięgnęła śpiewająca gitarzystka Marta Zalewska. – Projekt narodził się na scenie alternatywnej festiwalu w Opolu w 2022 r. Tam po raz pierwszy wykonałam wspólnie z zespołem cztery moje kompozycje do wierszy wieszcza. Chwilę później zagraliśmy już pełnowymiarowy, telewizyjny koncert z tym materiałem w Starym Arsenale w Wilnie. Na początku lutego ukaże się album, na winylu oraz w serwisach streamingowych – informuje artystka.
Płyta „Smuć miłość” składa się z 10 utworów zaaranżowanych przede wszystkim na rockowo, z ciężkimi riffami i mocnymi solówkami. Może dzięki tym zabiegom Mickiewicz zostanie idolem młodzieży?
Stachura czy Stachurski
Odmładzanie poezji poprzez muzykę bliską gustom nastoletnich słuchaczy to zabieg często stosowany przez artystów. Taki los spotkał wiersze Edwarda Stachury, które wziął na warsztat jeleniogórski zespół Leniwiec. Grupa zasłynęła z antyrasistowskich piosenek śpiewanych jak punk, reggae czy ska. W 2013 r. dyskografię zespołu uzupełnił album „Rozpaczliwie wolny”. Dwanaście piosenek z udziałem zaproszonych gości miało nie tyle oddawać cześć Stachurze, ile… przywrócić go do obiegu. Ta uwaga dotyczy głównie młodego pokolenia. Starsze roczniki znały go, jeśli nie z książek, to przynajmniej z wykonań Starego Dobrego Małżeństwa.
– Zanim nasza płyta ujrzała światło dzienne, miałem wrażenie, że wszyscy te teksty doskonale znają… do czasu, kiedy na jednym koncercie dziewczyna z pierwszego rzędu po zapowiedzi „piosenki Stachury” powiedziała głośno, że chyba chodziło nam o Stachurskiego… Wówczas wyzbyłem się jakichkolwiek wątpliwości, czy ta płyta jest potrzebna – tłumaczy mi Zbigniew Muczyński, śpiewający gitarzysta Leniwca, który nie najlepiej wspomina swoje lekcje polskiego. Wynudził się przy lekturach Orzeszkowej i spółki, a Stachura miał coś w sobie. Muczyński zobaczył w jego poezji everymana, o którego nie upomina się ani wielka powieść, ani przebojowa piosenka, którego nikt nie chce zrozumieć.
Czy autor „Siekierezady” jest zrozumiały dla pokolenia Y czy Z? No bo kto dziś kojarzy, co to jest mansarda, albo skąd ma wiedzieć, jak smakowały sporty? Czy zatem poezja – nieważne, czy pisana przez przyszłych noblistów, czy przez poetów wyklętych – ma w ogóle szanse trafić do człowieka, który wykształcił inny kod kulturowy i przejmuje go jedynie „inba”, „rel” albo „cringe”?
– Kiedy dobieraliśmy teksty, taka obawa przemknęła nam przez głowę, ale generalnie poeta porozumiewa się zrozumiałym dla współczesnych językiem. Przykłady, które wymieniłeś, to wyjątki potwierdzające regułę. Jest tego naprawdę mało. Przyznaję, też nie wiedziałem, czym jest „pudowy kamień”, ale sprawdziłem i już wiem. Od czego mamy Google’a? – nie widzi problemu Muczyński.
Poświatowska z sąsiedztwa
Już na pierwszej płycie Janusza Radka – „Królowa nocy” (2004) – znalazł się tekst Haliny Poświatowskiej, poetki z Pokolenia ’56, które współtworzyli także Miron Białoszewski, Stanisław Grochowiak czy Marek Hłasko. Później była płyta „Dziękuję za miłość” (2007), gdzie trafiło więcej wierszy autorki. Aż w końcu piosenkarz wydał album „Poświatowska/Radek – Kim ty jesteś dla mnie” (2017) i cały zbiór wypełniła poezja zmarłej za młodu poetki.
– Zacząłem myśleć o poezji w wieku 17 lat – opowiada Radek. – Zbiór wierszy Poświatowskiej leżał gdzieś na półce i przypadkowo wpadł mi w ręce. Wziąłem, zacząłem czytać i byłem zdziwiony, że mnie nie męczy, wiersze są fajne i ciekawe. Doszedłem do wniosku, że Halina mogłaby być moją sąsiadką. Powiem więcej: mogłaby mi się nawet podobać. To była fajna, zgrabna dziewczyna, z ciekawym spojrzeniem i olbrzymimi ustami. Niby poetka, ale normalna babka. Pisała współczesnym językiem o tym, co jej w duszy gra, jak pisze ktoś, kto nie ma zawodu „poeta” wpisanego w dowodzie. Poczułem z nią naturalną więź i od czasu do czasu sięgałem po jej utwory. Bo to pisanie nie jest nachalne, a ja nie cierpię nachalności w sztuce.
W poezji można się zaczytywać i recytować wiersze z pamięci. Można inaczej: nie próbować na siłę wszystkiego rozumieć. Nie zaprzęgać do czytania logiki, ale znaleźć jakiś szczegół, jedną frazę, kluczowe słowo (dla każdego pewnie inne) i na jego podstawie doczytać sobie sens całości. Tak z Poświatowską zrobił Radek, a później postanowił to zaśpiewać. Zrezygnował jednak z rockandrollowej otoczki. W tych piosenkach dominuje minimalizm, a artysta nie walczy z wierszem, tylko podaje go w stonowany sposób, aby poezja nie zawieruszyła się w piosence. Muzyka ma to do siebie, że może zmienić wymowę słów. Córka Janusza, podczas czytania wiersza „Jeśli chcesz mnie zatrzymać”, miała wrażenie obcowania z czymś przygnębiającym, ale tata zrobił z tego wesołą piosenkę. Po prostu potrzebował durowego kopniaka.
– Śpiewam ją bardzo lekko, chłopięco. Chciałem się poczuć właśnie jak chłopak, nie jak 50-latek, który ma się pochylić nad poezją. W ogóle założeniem tej płyty i dotykania poezji Poświatowskiej jest zdjęcie wierszy z pomnika. Niemal przez cały XIX w. patrzyliśmy na świat przez dumną poezję. Ona dawała nam patriotyczne paliwo, przyczyniała się do budowy społeczeństwa, narodu, Polski… Ale gdzieś zagubiliśmy samych siebie. Ja się przy poezji dobrze bawię – zapewnia Radek.
Do tej zabawy wciągnął publiczność. Kilka lat temu zaczął prowadzić tzw. lifestreamingi. Siadał przed komputerem, włączał kamerę internetową i na swoim profilu na Facebooku prowadził transmisje, rozmawiał z ludźmi w czasie rzeczywistym. Radek nazywa to „interaktywnymi domówkami”, podczas których grał, śpiewał i wymyślał melodie na poczekaniu. Takie próby przed koncertem. Pewnego razu zaśpiewał ludziom „Tego kota” Poświatowskiej – w swoim stylu, głośno, ostro, wysoko. Publice przed monitorami się spodobało. „Tak, zrób tego «Kota» właśnie w taki sposób” – dopingowali wokalistę. Ale on, po namyśle, zaśpiewał nisko, bo wyobraził sobie dostojnego kota, który nie ugania się za myszkami, tylko leży nieruchomo. Poezja otwiera wiele interpretacyjnych furtek. Jedną przechodzi poeta, drugą ten, kto te wiersze przekłada na piosenki. Pozostałymi – odbiorcy.
Radek twierdzi, że nie zamierzał za pomocą poezji Poświatowskiej nadmuchać swojego ego. Nie chce też niczego narzucać słuchaczowi. Chociaż może byłoby dobrze „narzucić” publiczności trochę polskiej poezji?
– Szykowałem się do koncertu w Rzeszowie – wspomina Radek – i pani organizatorka zamówiła „coś lżejszego”. Chciała, żebym zaśpiewał „Pana Romana” z wodewilowej płyty „Z ust to ust”. Uparła się na lekkie piosenki, bo nie wierzyła w swoją publiczność, nie chciała dać jej szansy spróbowania poezji Poświatowskiej. Tak samo jest w wielu innych dziedzinach życia. Decydenci nie bardzo wierzą w społeczeństwo. Myślą, że jesteśmy niewystarczająco inteligentni. A ludziom trzeba różne rzeczy proponować. Przypomniał mi się Zbyszek Wodecki, jak zagrał na Open’erze z grupą Mitch & Mitch. Wychodził na scenę w pełnym słońcu, czyli w nie najlepszym momencie, bo zanim się ściemni, ludzie są mało skupieni na muzyce, rozchodzą się. Ale zespół zaczął grać i szybko zebrała się masa zainteresowanych. Obok przechodziły dwa wyrostki, jeden z nich powiedział do drugiego: „Ty, k…, fajne!”. I zostali. Bo to była rzetelna propozycja.
Szymborska przyszła we śnie
Ubiegły rok należał do Wisławy Szymborskiej, ale wiersze noblistki od dawna żyją w popkulturze. Zwłaszcza „Nic dwa razy”, które doczekało się wielu estradowych wersji. Łucja Prus zaśpiewała Szymborską na sopockim festiwalu w połowie lat 60. Trzy dekady później na rockową modłę zrobił to Maanam, a współcześnie wiersz wykonuje Sanah – lirycznie, do wtóru pianina.
Ale wszystko to były pojedyncze przymiarki. Inaczej jest w przypadku piosenkarki Katarzyny Klich-Płocicy (znanej z przeboju „Lepszy model”, którą śpiewała jako Kasia Klich) i jej męża Jarosława Płocicy (znanego z przeboju „Rowery dwa” pod pseudonimem Yaro). Oboje mają zawodową styczność z poezją Szymborskiej od ponad 10 lat. Wtedy po raz pierwszy pomyśleli o wydaniu płyty. Zaczęli od wersji anglojęzycznych. Tak powstał projekt Stubbornly Absent i album „Commemoration – A Tribute to Wisława Szymborska”.
– Szymborska przyszła do mnie we śnie – opowiada Katarzyna Klich-Płocica. – Przyśniło mi się, że śpiewam jej wiersze po angielsku. Po przebudzeniu zaczęłam szukać na YouTubie, kto już to wcześniej nagrał, ale niczego takiego nie znalazłam. Wertując różne przekłady, natknęłam się na tłumaczenia poezji noblistki autorstwa Joanny Trzeciak-Huss. One są najbardziej śpiewne. Skontaktowałam się z Michałem Rusinkiem, sekretarzem pani Wisławy, który polecił, abym napisała osobisty list do poetki. Dostałam zgodę. I tak się zaczęła praca nad płytą.
Niestety o płycie wiedzą tylko najwierniejsi fani Szymborskiej. Małżeństwo doszło jednak do wniosku, że warto pójść za ciosem i popracować nad polskimi wersjami. Trzy lata temu ukazały się trzy piosenki – „Jawność”, „Upamiętnienie” i „Nic dwa razy”, które pod koniec zeszłego roku (przypomnijmy: Roku Szymborskiej) dopełniły zbioru. To czysty przypadek, a nie czekanie na jubileusz. Piosenki powstawały latami.
Selekcja wierszy na „polską” płytę „Szymborska – Prospekt” była czasochłonna. Klich-Płocica poszukiwała poezji, która zawiera rymy i której fragmenty da się zaadaptować na refreny piosenek. Z tego powodu odpadło kilka numerów przygotowanych pod kątem Stubbornly Absent – zdecydowała rytmika tekstu. Piosenkarka miała obawy, że śpiewając po polsku, nie zmieści się we frazie.
Bo założenie było takie – nie ma gmerania w wierszach. Z szacunku dla noblistki. – Niczego nie zmienialiśmy. A jeśli z któregoś fragmentu powstał refren, to sens wiersza pozostał taki sam. Linie melodyczne nie są przegadane, nie uskuteczniam ekwilibrystyki wokalnej. Muzyka nie rywalizowała ze słowem. Jak czyta się na głos poezję Szymborskiej, to słychać wpisaną w nią motorykę. I ona została zachowana. Dlatego jesteśmy zadowoleni z efektu końcowego – podsumowuje Klich-Płocica.
Wyszło niesztampowo – z dala od popowo-hiphopowego paradygmatu, z którym ma prawo się kojarzyć wcześniejsza twórczość Kasi i Jarosława. „Prospekt” to psychodeliczny erotyk, „Cień” brzmi funkowo, jest też zimnofalowe „Przy winie”. I tak Szymborska wylądowała w muzyce klubowej. Można śmiało zatańczyć do jej wierszy.
Budzenie demonów
Kilka lat temu krakowska grupa Wu-Hae sięgnęła na koncertach po twórczość Jacka Kaczmarskiego. Pomysł był taki, aby pokazać barda i poetę od zupełnie innej strony, nie jako kaznodzieję z gitarą, który śpiewa rodakom natchnione pieśni. – Braliśmy piosenki dotyczące spraw bieżących, bo nie chcieliśmy pokazać barda przybitego do krzyża z gębą pełną polityczno-martyrologicznych frazesów. Cel był inny: odkleić Kaczmarskiego od styropianu. Pewnie nie każdy wie, że on pisał także piosenki na podstawie obejrzanych obrazów, „Syn marnotrawny” i „Upadek Ikara” najlepszym przykładem. Podążyliśmy za Kaczmarskim po śladach mniej oczywistych emocji – mówił mi, kiedy projekt startował, Marcin „Bzyk” Bąk, wokalista Wu-Hae.
Piosenki barda nie chcą się zestarzeć, przypominają, że historia nie tylko lubi się powtarzać, ale naprawdę to robi, czego przykładem „Limeryki o narodach” i wspomnienie skomplikowanych relacji polsko-ukraińskich.
Nad projektem zawisł szyld „Kaczmarski inaczej”, ale odbył się tylko jeden koncert. Miała wyjść płyta, ale nie wyszła, choć piosenki były gotowe – zawiodła wydawczyni. Wu-Hae wykonywało te piosenki pojedynczo przy różnych okazjach. A mniej więcej w tym samym czasie grupa wzięła na warsztat wiersze poetów wyklętych i pod takim tytułem udało się wydać płytę. Mamy tu konstelację utworów o trudnych doświadczeniach Rafała Wojaczka („Modlitwa bohaterów”), Andrzeja Bursy („Fiński nóż”) czy Stanisława Grochowiaka („Nie ma miecza” na podstawie wiersza „Armstrong – Kolumb Księżyca”).
– Akurat od kilku lat nie brałem alkoholu do ust. A za sprawą tych wierszy odezwały się uśpione demony, bo jak czytasz o obrzękłych wątrobach i roztrzęsionych rękach, wszystko wraca. Rok siedziałem w wyklętych tekstach. Pamiętam, że zagraliśmy cztery, może pięć koncertów i zawiesiliśmy działalność. Mocno nas przeorały te piosenki – przyznaje dziś Bzyk. W przypadku wokalisty Wu-Hae zwłaszcza „Księżyc” oraz „Modlitwa bohaterów” uruchomiły zaleczone traumy. I jeszcze „Ich prawem” – wiersz Wojaczka poruszający temat Holokaustu. Ojciec Bzyka był w czasie wojny więźniem obozu. Nigdy o tym nie opowiadał. Zrobił to za niego właśnie Wojaczek.
Lider Wu-Hae zapewnia, że nie użył poetów do autoterapii. Chodziło o przybliżenie ludziom szokującej w latach 60. i 70. twórczości. Na płycie piosenki nie zostały podpisane. To celowy zabieg, aby zmusić słuchacza do samodzielnych poszukiwań i przyporządkowania konkretnych wierszy do autorów. Bzyk nie ma wątpliwości – warto, by po te dzieła sięgnęła młodzież szkolna. Może nie w podstawówce, ale w liceum – już tak.
Granty i piosenki
„Poeci wyklęci” to produkcja niezależna. Wu-Hae nie wzięło ani grosza z państwowej kasy na ten projekt. Muzycy sami sobie sfinansowali płytę, co kosztowało wówczas 30–35 tys. zł. Wysłali nawet materiał do Hamburga, aby wyczulony na celowe niedociągnięcia muzyczne producent nie uładził nadmiernie piosenek. Bębny mały grać nierówno, a gitary zabrudzić melodię, ile tylko się da.
– Krytykom ta płyta nie bardzo przypadła do gustu. A ja uważam, że to jedna z naszych najlepszych produkcji. No i rzecz, do której nikt się finansowo nie dołożył, co nie jest takie oczywiste w przypadku albumów poświęconych wielkim postaciom polskiej literatury. Teraz mamy rok Miłosza i zapewne kilka nowych tytułów z okazji tych obchodów wypłynie. Część artystów schyli się po pieniądze. Ważne, żeby granty nie przesłoniły piosenek. Bo to nie kasa powinna się zgadzać, to artysta powinien być w zgodzie ze sobą – mówi Bzyk.
Klich i Płocica zapewniają ze śmiechem, że nie porwą się w tym roku na wiersze Miłosza. Ale tak, w przypadku anglojęzycznej płyty poświęconej noblistce aplikowali o pieniądze do resortu kultury. Wsparcia nie otrzymali, co nie stanęło na przeszkodzie nagraniu albumu, bo przecież nie chodziło o wyciąganie kasy, tylko o wydanie wartościowej produkcji, w której państwowe środki miały tylko wspomóc artystów. Projekt „Commemoration – A Tribute to Wisława Szymborska” ufundowali internauci. Dzięki wpłatom 102 osób udało się zebrać 19 tys. zł. ©Ⓟ