Od lat jestem fanem Amerykanki polskiego pochodzenia Rykardy Parasol. Jej surowości, mroku i niepokojącego klimatu przypominającego dokonania PJ Harvey. Czwarty krążek wokalistki, autorki tekstów i producentki „The Color of Destruction” to kolejny zestaw znakomitych okołorockowo-folkowych kompozycji, choć bardziej rozbudowany niż na jej poprzednich płytach.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
CD „To miała być praca, która w pełnej formie scali wszystkie dyscypliny, którymi się param, czyli aktorstwo, muzykę, poezję” – mówił Polskiemu Radiu o swojej trzeciej solowej płycie Piotr Rogucki. Nazwanie „J.P. Śliwa” płytą nie do końca jednak oddaje charakter tego wydawnictwa. To bowiem koncept album będący jakby soundtrackiem do dramatu autorstwa Roguckiego. Tekst został zresztą dołączony w książeczce do płyty. Opis sprzeczności współczesnego świata Rogucki okrasił zgoła inną muzyką niż ta, którą od lat karmi nas z formacją Coma. Przede wszystkim na „J.P. Śliwa” rządzą syntezatory. Rockowo robi się tylko fragmentami. Najmocniejszym punktem jest przypominający momentami dokonania Jacka White’a „Emotions”. Rockowy, gitarowy riff ma też jedna z najciekawszych kompozycji, „Wanna” okraszona zabawą elektroniką. Jest też ambientowo, industrialnie i ambitnie popowo. To niełatwa płyta i trzeba na nią poświęcić trochę czasu, na dramat również. Takie albumy nie biją rekordów popularności, ale znajdują swoich wiernych fanów. Ja się do niej coraz bardziej przekonuję.
Piotr Rogucki | J.P. Śliwa | Agora
CD Od lat jestem fanem Amerykanki polskiego pochodzenia Rykardy Parasol. Jej surowości, mroku i niepokojącego klimatu przypominającego dokonania PJ Harvey. Czwarty krążek wokalistki, autorki tekstów i producentki „The Color of Destruction” to kolejny zestaw znakomitych okołorockowo-folkowych kompozycji, choć bardziej rozbudowany niż na jej poprzednich płytach. Do jej stałego zestawu w postaci m.in. gitary i fortepianu mocno doszły chociażby skrzypce, trąbka i flet. Sama Rykarda trochę też jakby wyszła z mroku, jej numery są bardziej melodyjne, porywa się nawet na śpiew w języku francuskim (w „Le Fils De Pere Noel” z mocnym gitarowym riffem). Parasol po tej małej kosmetyce swojej muzyki jest nie mniej interesująca i zapewne wciągnie fanów nieco dołujących klimatów. Na płycie towarzyszą jej amerykańscy songwriterzy Bart Davenport oraz Dante White Aliano. Także dzięki nim płyta przesiąknięta jest amerykańskim klimatem. Warto posłuchać jej na żywo. W tym tygodniu zagra w Gdańsku (14.11) i Toruniu (15.11).
Rykarda Parasol | The Color of Destruction | Chaos Management/Warner
CD Siódmy długogrający krążek Seala, nie licząc dwóch z coverami soulowych klasyków, ma opowiadać o różnych stanach miłości, jej odmianach, dynamice. Pewnie w wykonaniu 19-letniego debiutanta zestaw piosenek o takiej tematyce byłby trochę naciągany. Seal ma jednak już ponad 50 lat i sporo w życiu przeżył miłosnych historii. Pytanie, czy Henry Olusegun Adeola Samuel potrafi o niej opowiadać w interesujący sposób. Na pewno ma możliwości głosowe i wielokrotnie pokazał, że potrafi przekuwać je w wielkie hity. Wystarczy przypomnieć chociażby „Crazy”, „Killer” czy „Kiss from a Rose”. Niestety mam wrażenie, że nieważne, jak Seal by się starał, to i tak nie nagra numerów nawet zbliżonych swoim przebojowym potencjałem do wspomnianych. To zresztą przekleństwo wielu artystów, którzy przed laty nagrali wielkie hity i teraz próbują zawojować publikę nowym materiałem, a ta chce i tak słuchać numerów sprzed lat. Na „7” Seala nie brakuje ciekawych kompozycji („Redzone Killer”, „Monascow”), ale cały materiał wydaje się jednak nazbyt wtórny i osadzony w latach 90. Pewnie ultrafani Seala go zaakceptują, ale nowych muzyk raczej nie zdobędzie.
Seal | 7 | Warner Music
DVD Jakiś czas temu Steven Soderbergh obraził się na kino – ze wskazaniem na Hollywood – i postanowił przenieść swoją działalność do telewizji. Na razie słowa dotrzymuje i dopóki efekty są tak udane, jak „The Knick”, niech trwa przy swoim postanowieniu. Dziesięcioodcinkowy serial (na antenie Cinemax wystartował niedawno drugi sezon) opowiada o losach lekarzy z nowojorskiego Knickerbocker Hospital. Ale zapomnijcie o serialach medycznych, jakie do tej pory oglądaliście. Akcja „The Knick” toczy się na samym początku XX wieku, a Soderbergh nacisk kładzie przede wszystkim na wierne odzwierciedlenie ówczesnych realiów. To zatem nie tylko codzienne życie szpitala borykającego się z finansowymi kłopotami, lecz także z rozmachem nakreślona panorama nowojorskiego społeczeństwa stojącego u progu wielkich zmian. Główny bohater serialu przypomina nieco doktora House’a – jest uzależnionym od narkotyków mizoginem i rasistą, a jednocześnie genialnym chirurgiem – ale dzięki świetnej roli Clive’a Owena nie zmienia się w jego archaiczną karykaturę.
The Knick, sezon 1 | dystrybucja: Galapagos
DVD Dokumentalny miniserial „Wędrówki z bestiami” powstał na fali popularności „Wędrówek z dinozaurami”: stacja BBC skorzystała wówczas z magii komputerowych efektów specjalnych, by pokazać prehistoryczną faunę jak najbardziej realistycznie. Efekt miał przypominać współczesne filmy przyrodnicze: ekipa z kamerą filmową wchodzi w sam środek dżungli sprzed milionów lat i podgląda codzienne życie praprzodków dzisiejszych koni, ryjówek czy lemurów. Pomysł doskonały i faktycznie w czasie premiery – czyli blisko 15 lat temu – robił spore wrażenie. Niestety „Wędrówki...” mocno się przez ten czas postarzały: zmienił się stan badań nad ewolucją niektórych gatunków, zmienił się także styl, w jakim realizowane są podobne produkcje, a komputerowe animacje dziś wydają się cokolwiek archaiczne. Podobnie jak edycja DVD pozbawiona jakichkolwiek dodatków (które można było znaleźć w wydaniu angielskim) oraz polskich napisów. A na dodatek nie można wyłączyć polskiej wersji lektorskiej, co jest tym bardziej irytujące, że w oryginale narratorem był Kenneth Branagh.
Wędrówki z bestiami | dystrybucja: Best Film