Była córką Jerzego, wnuczką Wojciecha, prawnuczką Juliusza Kossaka. Wybrała życie ze zwierzętami w Białowieży. Ceniony biolog, popularyzatorka nauki, pani profesor z duszą hipiski. O Simonie Kossak opowiada autorka jej biografii, Anna Kamińska.
Dziennik Gazeta Prawna
Kim była Simona w rodzinie Kossaków? Niechcianą dziewczynką, która nie spełniła nadziei na męskiego spadkobiercę talentu Jerzego Kossaka?
Tak rzeczywiście było, nie była dzieckiem, o jakim marzyli rodzice. Dorastała w domu, który wyglądał jak w horrorze, a ludzie traktowali często lepiej zwierzęta niż siebie nawzajem. Simona była wychowywana w zamkniętym domu z ogrodem i w taki sposób, że długo bała się ludzi. Ten lęk udało jej się przezwyciężyć prawdopodobnie w czasach późnego liceum i na studiach.
Ze zwierzętami, którym poświęciła całe życie, było jej łatwiej się porozumieć?
Ze zwierzętami sprawa jest prosta: kiedy je karmimy i dbamy o ich potrzeby, od razu to odwzajemniają: lgną, tulą się, łaszą, biegną do nas ze szczęśliwą mordą. Simona, jak wynika z jej wspomnień, w dzieciństwie częściej przytulała nie mamę, tylko psa. Wspominała jako dorosła osoba – prawdopodobnie wynikało to z jakiejś tęsknoty – że jako dziecko dotykała zakończeń sukni swojej matki, kiedy jej mama się szykowała na bal. W innych sytuacjach była odsuwana od rodziców. To było elementem jej wychowania w stylu przedwojennej kindersztuby. Dzieciaki siadały do stołu, kiedy kończyły 8–9 lat. Wcześniej były z nianią lub boną, potem przejmowała je guwernantka. Z rodzicami mogły przebywać wtedy, kiedy były już myślące, kiedy potrafiły rozmawiać, respektować polecenia i spełniać wszystkie oczekiwania.
Simona nie spełniała oczekiwań – była odszczepieńcem...
Ci, którzy znali Simonę z czasów licealnych czy studenckich, opowiadali, że chodziła w rozciągniętym swetrze, była inteligentnie złośliwa i pluła sarkazmem. Jej starsza siostra Gloria była bardzo podobna do ich matki, Elżbiety. Miała jej urodę i figurę, miała podobny temperament życiowy, bardzo lubiła życie towarzyskie. Elżbieta tak samo – jeszcze w czasach PRL-u urządzała w Kossakówce wytworne bale, na które przychodziły kobiety w wieczorowych sukniach. Simona kompletnie temu schematowi się wymykała. Była absolutnym oryginałem w tym domu. Nie dbała o to, żeby mieć piękną suknię z dekoltem, żeby podobać się mężczyznom ani żeby brać udział w przyjęciach i pławić się w życiu towarzyskim. Simona była outsiderką.
Chodziła w rozciągniętym swetrze, by upodobnić się do chłopca, którego tak pragnął jej ojciec?
Nie. Myślę, że to było pójście w totalną wolność. Simona niczego nie manifestowała. Lubiła luz, lubiła zwierzęta, lubiła – jak sama mówiła – mieć pod stopami nie bruk, tylko korzenie. Ona miała wolną duszę, wolność była jej priorytetem. I myślę, że ten jej rozciągnięty sweter to oddawał.
Jaki był najszczęśliwszy czas w życiu Simony?
Myślę, że ten, kiedy przyjechała do Białowieży; cieszyła się, że znalazła Dziedzinkę i że znalazła miejsce, żeby budować swoje nowe życie. Na pewno odetchnęła też z ulgą i była bardzo szczęśliwa, kiedy pracowała nad swoim doktoratem. Nie musiała zrywać się wtedy rano i biec do pracy do Instytutu Badawczego Leśnictwa, czy tak jak wcześniej do Zakładu Badań Ssaków. Proszę sobie wyobrazić zimę w Dziedzince: jest mróz, są zaspy śniegu, nie ma jak dojść do furtki, nie ma jak z tego domu się wydostać i przejechać przez cały las do pracy. Trzeba było napalić w piecu, nałożyć na siebie kilogramy nieprzemakalnej odzieży i przedrzeć się przez puszczę na nartach. Kiedy Simona pisała doktorat, miała obok leśniczówki w zagrodzie swoje sarny i pracowała więcej w Dziedzince. Najszczęśliwszy okres na pewno miała wtedy, gdy zamieszkała na dobre w tym domu i miała to magiczne miejsce w środku dziczy, z którego się bardzo cieszyła. Myślę, że odetchnęła z ulgą, że ma leśniczówkę Dziedzinkę, dzikie zwierzęta w zagrodzie i że ma wreszcie pracę, którą kocha.
Z Kossakówki wniosła do Dziedzinki tylko antyczne meble?
Simona wyniosła z Kossakówki, oprócz mebli, trzyskrzydłowego lustra, dubletówki i rodowej porcelany, przede wszystkim cały styl życia domu, w którym mieszkają zwierzęta. Matka Simony w pełni tolerowała to, że w Kossakówce po domu biegały psy, mieszkały ptaki, a Simona w swoim pokoju hodowała sokoła czy pielęgnowała gawrony, a w spiżarni karmiła sierpówki. Po Elżbiecie Simona miała na tyle rozwiniętą miłość do zwierząt, że nie przeszkadzało jej, że one brudzą, wnoszą błoto lub że trzymanie ich w domu jest niehigieniczne. W Kossakówce ważne były dobre maniery, ale nie sterylność. Kiedy urządzało się przyjęcia, to wtedy się robiło generalne porządki, przychodziła pani do sprzątania albo robili to Simony znajomi, ale generalnie to nie było muzeum, tylko dom, w którym dzięki m.in. zwierzętom czuć było życie.
Przytaczasz w książce sporo anegdot o swojej bohaterce. Która jest twoją ulubioną?
Najbardziej lubię tę, jak Simona jeździła samochodem, nie znając znaków drogowych i nie przejmując się żadnymi zasadami. Tak pojechała w Bieszczady! Płakała po drodze, ale oczywiście tam dojechała. Innym razem, gdy siedziała na posiedzeniu rady Białowieskiego Parku Narodowego, zobaczyła przez okno, jak jej służbowy samochód terenowy stacza się do jeziora, bo nie zaciągnęła hamulca ręcznego. W jednej chwili Simona zerwała się, by zapobiec tragedii. Samochód na szczęście ocalał. Zupełnie nie przejmowała się sprawami urzędowymi. Była szefową zakładu naukowego, który mieścił się w zabytkowym budynku z czasów carskich i znajdował się pod opieką konserwatora zabytków. Kiedy zaczął się sypać dach, Simona zarządziła jego remont bez konsultacji. Wkrótce pojawił się konserwator zabytków z pytaniem, dlaczego wyremontowała budynek bez zgody konserwatora, a ona na to: „O, cholera, zapomniałam!”. „Urobiła” potem, jak sama mówiła, tego urzędnika tak, że nie było żadnego mandatu, załatwili wszystko po ludzku. Najbardziej lubię te historie, które pokazują jej fantazję i lekkość, z jaką szła przez życie. Uwielbiam też jej sposoby na różne sytuacje w życiu, jak polecała swoim koleżankom: „Słuchaj, jak widzisz policjantów, to nie denerwuj się. Krzycz do nich: Panowie, pomocy!” W sensie: I już odwracasz ich uwagę od tego, czy masz zapięte pasy, czy włączone światła. Simona była z jednej strony bardzo odpowiedzialna i przepisowa, a z drugiej przepisy jakoś tak mało ją interesowały. I tak było ze wszystkim, miała naturę pełną sprzeczności.
Była prawdziwą hipiską?
I tu znów paradoks. Nie, absolutnie, nie była hipiską, była naukowcem i profesorem, ale jeśli chodzi o sposób i podejście do życia, to miała duszę hipisa. Żyła prosto, blisko natury, lubiła chodzić np. w samej bieliźnie lub nago, krzyczeć przy ognisku pełną piersią, ceniła sobie taką skandynawską prostotę, luz i wolność. Z jednej strony była bardzo pracowita i odpowiedzialna za swoją pracę, z drugiej – miała artystyczną fantazję. To samo ceniła w innych ludziach. Jeśli studenci, którzy pisali u niej pracę magisterską, robili piękne rysunki, zawsze był to plus u Simony. Myślę, że przez sentyment rodzinny kochała artystów. Uwielbiała indywidualistów, ludzi twórczych, wolnych duchem i sama żyła w sposób, na ile tylko to możliwe, wolny.
A celebrytką też bywała?
Ktoś ją nazwał celebrytką lasu, ale ja myślę, że to jednak przesada. Na pewno kiedy zaczęła prowadzić cykle gawęd o zwierzętach w radiu, stała się rozpoznawalna i zyskała ogromną sympatię, miała ogromną wiedzę o przyrodzie i autorytet. Nie była znana tylko z tego, że mieszka w lesie. Gawędy trzy razy dziennie puszczało Radio Białystok, były emitowane także w Radiu Gdańsk i Radiu Poznań. Na antenie występ Simony to była rewelacja. Miała charakterystyczny głos, cięty język i oryginalny, barwny, taki trochę nawet zabawny sposób opowiadania. Ona była świetną gawędziarą. Nie mówiła tak jak wszyscy naukowcy, że nikt nie wie, o co chodzi, tylko potrafiła wyjaśnić nawet laikom najbardziej zawiłe sprawy o upodobaniach seksualnych kaczorów, kamasutrze owadów czy o miłości dzikich gęsi. Kiedy mówiła w radiu, to były czasy, kiedy był już internet. Słuchacze pisali do niej e-maile, a ona zaczęła się aktywnie udzielać na forach i chętnie ludziom odpowiadała na listy. Cieszyła się z tej sympatii, niektórzy mówią nawet, że aż za bardzo i że się w tym zatraciła. Tak jak piszę w książce, chodziło jednak przecież o coś więcej niż bycie gwiazdą.
Twoi rozmówcy opowiadają, że w momencie, kiedy została profesorem, zmieniła się – stała się bardziej oficjalna, oschła, nieprzystępna.
Profesura to było życiowe osiągnięcie Simony. Zaspokoiła swoje ambicje. Mogła odetchnąć z ulgą, bo pokazała, że Kossak może być dobry w czymś innym niż malarstwo. Ci, którzy ją obserwowali, mówią wyraźnie, że profesura rzeczywiście ją odmieniła. Zaczęła chodzić do fryzjera, założyła sobie w pracy garderobę itd. To były takie zmiany, że ludzie jej nie poznawali! (śmiech) Tak na poważnie, to też oczywiście, jak mówią inni – urosło wtedy jej i tak duże ego.
To znaczy, że kompleks Kossaków naznaczył ją na całe życie?
Myślę, że tak. To nie jest moja teoria i domorosła psychologia, tylko mówią tak ludzie, którzy na różnych etapach życia byli z nią blisko i ją obserwowali. W jakimś sensie ten kompleks niósł ją przez życie, chciała spełnić te ambicje i pokładane w niej nadzieje, których nie spełniła jako córka bez talentu, a nie utalentowany malarsko syn. Simona całe życie lubiła się sprawdzać i sobie coś udowadniać. Tak było ze wszystkim. Czy poradzi sobie w lesie, czy przejedzie drogą, jak zwali się drzewo, czy poradzi sobie nocą, prowadząc badania na rykowisku. Woziła ze sobą zawsze nóż, taką klasyczną finkę. Miała zawsze pod ręką siekierę. I latarkę. To sprawdzanie się nieustanne w jakiejś mierze wynikało z kompleksu, takiej niepewności, tego, że nie została dowartościowana i nie była nigdy siebie pewna. Miała lęki, bariery, które musiała pokonywać, żeby zyskać spokój, udowadniając sobie, że jest OK.
Nie była tak pewna siebie, jak mogłoby się wydawać?
Ktoś mi powiedział, że takie zwierzątka – jeżowce – są bardzo miękkie i delikatne w środku, dlatego wyrabiają sobie kolce. Tak samo było z Simoną – na zewnątrz była bardzo ekspansywna. Podobno kiedy wchodziła do jakiegoś pomieszczenia, robiła to z taką charyzmą, że ludzie się bali odezwać. To ona chciała rządzić, ona pokazywała, że jest na pierwszym planie, chciała dominować, zawłaszczała całą przestrzeń. Jedna z osób powiedziała mi nawet: „Jakbyś poznała ją osobiście, to nie wiadomo, czybyś ją polubiła”.
„Simona” Anny Kamińskiej ukazała się nakładem Wydawnictwa Literackiego