Chilijscy filmowcy mają ostatnimi czasy coraz więcej powodów do radości. Dowodem wchodząca na ekrany kin „Gloria” Sebastiana Lelio
Chilijscy filmowcy mają ostatnimi czasy coraz więcej powodów do radości. Dowodem wchodząca na ekrany kin „Gloria” Sebastiana Lelio
Dwa lata temu w tytułowej bohaterce „Glorii”, sześćdziesięcioletniej kobiecie, która z wdziękiem stawia czoła nadchodzącej starości, zakochali się widzowie festiwalu w Berlinie. Przed miesiącem na tej samej imprezie nagrodzono aż dwa chilijskie filmy. „Perłowy guzik” doświadczonego dokumentalisty Patricio Guzmana otrzymał laur za najlepszy scenariusz, a – znakomicie przyjęty przez krytykę – „El Club” Pabla Larraina uhonorowano festiwalowym Grand Prix. Startujące poza konkursem „Nasty Baby” Sebastiana Silvy zostało natomiast uznane za najlepszy film poruszający tematykę LGBT. Nowe kino chilijskie – niezależnie od różnic dzielących poszczególnych twórców – wypracowało sobie cenioną markę i rozpoznawalną tożsamość. Kolejne tytuły łączy chęć rozliczenia się z krwawą dyktaturą generała Pinocheta i wskazania wpływu tragicznej przeszłości na życie współczesnych Chilijczyków. Towarzyszący temu procesowi ból często udaje się na szczęście neutralizować za sprawą poczucia humoru i latynoskiej żywiołowości.
Za głównego architekta ostatnich sukcesów chilijskiego kina należy uznać wspomnianego Larraina. Twórca „El Club” pochodzi z rodziny konserwatywnych polityków, lecz sam chętnie przyznaje się do sympatii lewicowych. Reżyser debiutował zrealizowaną w 2006 roku „Fugą”, ale szerszej publiczności dał się poznać jako autor nakręconego dwa lata później „Tony’ego Manero”. W swoim filmie Larrain cofa się do epoki rządów znienawidzonego Pinocheta, by opowiedzieć o losach mężczyzny obsesyjnie zafascynowanego głównym bohaterem „Gorączki sobotniej nocy”. Historia jednostkowego szaleństwa z łatwością daje się odczytać jako metafora obłędu ogarniającego cały kraj. Zgodnie z wizją Larraina w czasach wspieranego przez USA reżimu Chile poddawało w wątpliwość własną tożsamość na rzecz jałowej fascynacji amerykańską kulturą. W jednym ze swych późniejszych filmów – zrealizowanym w 2012 roku „No” – reżyser sportretował z kolei moment, w którym jego uciemiężona ojczyzna odzyskała własną podmiotowość. Zainteresowanie Larraina skupiło się na zorganizowanym w 1988 roku referendum, w wyniku którego społeczeństwo opowiedziało się za ostatecznym odebraniem władzy Pinochetowi. Chilijski twórca pokazuje te wydarzenia z perspektywy lewicowych aktywistów wykorzystujących w swych działaniach potęgę telewizji i nowoczesne narzędzia marketingowe.
O pozycji reżysera decyduje deklarowana przez niego wszechstronność. Autor „Tony’ego Manero” spełnia się nie tylko jako twórca filmów, lecz także producent współpracujący z najzdolniejszymi kolegami po fachu. Do jego podopiecznych należy choćby Sebastian Lelio. Ulubiony temat twórcy „Glorii” stanowią skomplikowane relacje rodzinne przefiltrowane przez – wciąż istotne dla dużej części chilijskiego społeczeństwa – zasady religii katolickiej. Trwająca od niemal dekady kariera reżysera podlegała istotnym przeobrażeniom. Debiutancka „Święta rodzina” intrygowała skrajnym realizmem i wzbudzała skojarzenia z kinem Dogmy. Zrealizowany kilka lat później „Rok tygrysa” był już mocno alegoryczną opowieścią o zachowaniu jednostki w obliczu katastrofy. „Gloria” sytuuje się natomiast gdzieś pomiędzy ekstrawagancją Pedra Almodóvara a czułym realizmem Mike’a Leigh.
Kolejnym twórcą, który nawiązał współpracę z Larrainem, jest Sebastian Silva. Ceniony artysta wizualny i muzyk zdobywał reżyserskie szlify w Hollywood. Flirt z USA okazał się nieudany i zakończył się powrotem Silvy do ojczyzny. Różnice kulturowe między Ameryką a Chile stały się jednak tematem dwóch filmów reżysera – „Magii” i „Kryształowej wróżki”. Specjalnością Silvy okazały się jednak pełne sarkazmu komedie, takie jak „Służąca” czy „Nasty Baby”.
Pejzaż współczesnego chilijskiego filmu nie kończy się, oczywiście, na Larrainie i jego współpracownikach. Bardziej komercyjną część tamtejszej kinematografii reprezentuje choćby Andres Wood, autor znanego także w Polsce filmu biograficznego o chilijskiej piosenkarce Violetcie Parrze „Violetta poszła do nieba”. Wśród dokumentalistów prym wiedzie Patricio Guzman, który łączy poetycką wrażliwość społeczną ze społecznym zaangażowaniem. W „Nostalgii za światłem” ze współczuciem opowiedział o ofiarach Pinocheta, w „Perłowym guziku” ujął się za potomkami rdzennych mieszkańców Chile.
Największą siłą kinematografii niewielkiego państwa z Ameryki Południowej wydaje się jego żywotność i perspektywiczność. Właściwie wszyscy twórcy nadający ton chilijskiemu kinu – z wyjątkiem sędziwego Guzmana – mają nie więcej niż 40 lat. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że największe sukcesy w karierze znajdują się jeszcze przed nimi.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama