Droga do upadku Rzeczypospolitej wiodła przez jej południowe Kresy. Najpierw Kozaków sprowokowano do powstania, a następnie zachęcono, by rzucili się w ramiona Rosji
Droga do upadku Rzeczypospolitej wiodła przez jej południowe Kresy. Najpierw Kozaków sprowokowano do powstania, a następnie zachęcono, by rzucili się w ramiona Rosji
Najbliższe tygodnie mogą się okazać decydujące dla przyszłości Ukrainy. Kraj ten od rewolucji w 2014 r. coraz mocniej gospodarczo i kulturowo ciąży w stronę Zachodu, zaś proces ten stara się odwrócić prezydent Władimir Putin.
Rzecz idzie o strategiczne ziemie, które były jednym z filarów potęgi imperium Romanowów, a następnie ZSRR. Ich utrata po rozpadzie Związku Radzieckiego cofnęła zachodnie rubieże Rosji do granic sprzed ponad 370 lat – do czasów, gdy carowie mogli tylko marzyć o władaniu mocarstwem liczącym się na Starym Kontynencie.
Czy dla odzyskania dawnej pozycji Kreml dokona inwazji na Ukrainę? Dla Polski ma to ogromne znaczenie i nie chodzi tylko o groźbę wojny u jej granic. Jak wielki wpływ na przyszłość Rzeczypospolitej wywiera los Ukrainy, przekonano się już w połowie XVII w. Dostrzeżono to jednak zbyt późno, by zapobiec wpadnięciu tego kraju w ręce Rosji.
Narodziny wspólnoty
„Ukrainą, ukrainami nazywano w wiekach XIV–XV i w Polsce, i w sąsiadującym z nią Wielkim Księstwie Litewskim, kraje i regiony pograniczne” – pisze w książce „Wojny kozackie w dawnej Polsce” Zbigniew Wójcik. Wraz z przesuwaniem się naszych granic na wschód następowała wędrówka nazwy Ukraina, aż ostatecznie zaczęła dotyczyć ziem, które na dwie części rozdzielał Dniepr. „Po obu stronach środkowego biegu rzeki rozpościerała się lesista wyżyna i stosunkowo ludna ziemia, na południu zaś ciągnęły się wielkie, nizinne obszary stepowe, zwane Zaporożem lub Niżem, a także Dzikimi Polami” – opisuje Wójcik. Bardzo długo była to ziemia niczyja, acz formalnie stanowiła część Wielkiego Księstwa Litewskiego.
„Ci spośród ludu ruskiego, którzy nie chcieli znosić ucisku i władzy panów, uchodzili w dalekie kraje, w tych czasach jeszcze niezasiedlone, i przywłaszczali sobie prawo do wolności” – pisał w połowie XVII w. Samuel Grodzki w „Historii wojny kozacko-polskiej”. Na Ukrainie uciekinierzy znajdowali nie tylko wolność, ale też lasy pełne zwierzyny, rzeki z bogactwem ryb i niezwykle żyzne ziemie. Gdy na terenie Polski oraz Wielkiego Księstwa Litewskiego zwiększano liczbę dni obowiązkowej pańszczyzny, Dzikie Pola stały się magnesem także dla chłopów z tych krajów. W ślad za nimi podążali zubożali mieszczanie, Żydzi oraz wszelkiej maści awanturnicy, szukający przygód lub uciekający przed wyrokami sądów.
Jednak Ukraina oznaczała nie tylko wolność, ale też życie w nieustannym zagrożeniu, jakie stwarzał pobliski Chanat Krymski. „Jednym z głównych zajęć Tatarów krymskich były łupieskie wyprawy na ziemie południoworuskie” – opisuje Wójcik. Osadnicy musieli nauczyć się bronić: zaczęli więc łączyć się w bractwa, które obierały sobie przywódcę – atamana. Bractwa zajmowały się początkowo odpieraniem najazdów tatarskich, a z czasem same nauczyły się czerpać dochody z rozbójnictwa, przy okazji wprawiając się w rzemiośle wojennym. Swoich coraz groźniejszych przeciwników Tatarzy nazywali Kozakami. Słowo to oznaczało człowieka zuchwałego i bitnego. „Junaka stepowego, ale zarazem i rozbójnika” – precyzuje Wójcik.
Tak w XVI w. mieszkańcy Ukrainy podzielili się na warstwę wojowników – Kozaków, będących niczym tamtejsza szlachta, oraz zajmujące się pracą na roli pospólstwo – czerń. Społeczność ta nie stworzyła własnego państwa, obywając się na co dzień bez władcy, administracji i stałej armii. Decyzje podejmowano wspólnie podczas wieców, które zwały się kołami, ponieważ obradowano na stojąco, tworząc koło. Ta niezwykła forma wspólnoty objęła w posiadanie rozległe ziemie, stanowiące przedmiot pożądania wszystkich ościennych nacji.
Rzeczpospolita ukraińska
Unia, jaką zawarły Polska i Litwa w 1569 r., przyniosła Ukrainie rewolucyjne zmiany. Wielkie Księstwo Litewskie przekazało Wołyń, Kijowszczyznę i Bracławszczyznę we władanie Korony. Po czym kolejni królowie Rzeczpospolitej obłaskawiali magnackie rody, nadając im prawo do ziem na południowych Kresach. „Dochody z latyfundiów mogły równać się z dochodami skarbu państwa z danego województwa” – podkreśla Marcin Schirmer w pracy „Arystokracja. Polskie rody”. Przy czym możnowładcy – niezależnie, czy pochodzili z rodów litewskich, czy ruskich – w kolejnych pokoleniach polonizowali się. Przejmując język, kulturę i dobrowolnie przechodząc na katolicyzm.
W efekcie potomkowie uciekinierów, mówiący po rusku i będący prawosławni, stali się poddanymi polskich lub spolonizowanych magnatów. Zmuszana do odrabiania pańszczyzny czerń zgadzała się na ten przymus niechętnie. Z kolei Kozacy w żadnym razie nie zamierzali pozwolić, żeby zamieniono ich w chłopów. Jednocześnie ani polscy królowie, ani kresowi możnowładcy nie mieli dość sił, żeby skutecznie do tego doprowadzić. Ostatni z Jagiellonów, Zygmunt August, wpadł więc na pomysł stworzenia rejestru Kozaków. Wpisane nań osoby otrzymywały gwarancję wolności osobistej (nikt nie mógł wymagać od nich odrabiania pańszczyzny). Takim ludziom skarb Korony wypłacał żołd w zamian za służbę wojskową.
Pomysł pozwalający wykorzystywać dawnych rozbójników do obrony granic był znakomitym rozwiązaniem. Miał jednak słabe strony. Nigdy nie starczało pieniędzy, aby objąć rejestrem wszystkich chętnych. „Ci spośród nich, którzy nie dostąpili zaszczytu swoistej nobilitacji, stawali się jeszcze bardziej zaciekłymi przeciwnikami wszelkiego narzuconego im ładu i porządku” – zaznacza Wójcik. Najgorzej zaś prezentowała się sytuacja, kiedy z powodu braku środków w skarbcu musiano usuwać z listy duże grupy bitnych mieszkańców Dzikich Pól. „Ci właśnie, tak zwani wypiszczyki, stawali się często zarzewiem różnych niepokojów i buntów” – zauważa Wójcik.
Z początkiem XVII w. mieszkańcy Ukrainy mieli aż nadto powodów do chwytania za broń. Jednak dopóki Rzeczpospolita zachowywała siłę, rebelie tłumiono. Rezygnując przy tym z uczynienia czegokolwiek, żeby południowe Kresy przestały być wreszcie wielką beczką prochu.
Zbyt wiele polskich błędów
„Wiosną 1648 r. na Ukrainie wybuchło kolejne powstanie kozackie. Na początku nie traktowano go poważnie, ale okazało się, że zmieniło ono losy Rzeczypospolitej oraz wszystkich mieszkających w niej narodów” – pisze Iwan Gawryliuk w opracowaniu „Planistyka oraz myśl operacyjno-strategiczna Bohdana Chmielnickiego”. To Polacy, paradoksalnie, zrobili niemal wszystko, co możliwe, by wzniecić bunt.
Dwa lata wcześniej król Władysław IV zaczął przygotowania do wyprawy na Krym, by ostatecznie rozbić Chanat. Zwiększono więc liczbę Kozaków wciągniętych do rejestru. Ale sejm zablokował plany władcy, więc rejestr musiano zredukować, co wywołało wściekłość tysięcy wypiszczyków. Jednak rebelia zawsze potrzebuje wodza. Jego też stworzyli Polacy. „Wiosną 1646 roku Daniel Czapliński, podstarości czehryński, za aprobatą starosty Aleksandra Koniecpolskiego odebrał Bohdanowi Chmielnickiemu ‒ kozackiemu pisarzowi wojskowemu i setnikowi czehryńskiemu ‒ chutor Subotów pod pozorem, że nie należy on do starosty czehryńskiego, ale do sąsiedniej włości mlejowskiej, dziedzicznej posiadłości Koniecpolskich” – opisuje Gawryliuk.
Nie była to pierwsza krzywda, którą Chmielnicki doznał od Koniecpolskich. Wcześniej jeździł na skargi do Warszawy i był nawet przyjęty przez Władysława IV, ale nigdy nie doczekał się sprawiedliwości. Tym razem postanowił ją wyegzekwować. Jak zauważa Zbigniew Wójcik, „okazało się, że przyszły wódz ukraiński był człowiekiem o nieprzeciętnych zdolnościach dyplomatycznych i w ogóle politycznych, a co pokazała najbliższa przyszłość – i militarnych”.
Wzywając rodaków do rebelii, Chmielnicki miał świadomość, że nie odniesie sukcesu bez sojuszników. Znalazł ich na Krymie. „Ugoda z Tatarami i zachowanie jej w tajemnicy stanowiły pierwszy strategiczny sukces Chmielnickiego. Przeciwnik nic nie wiedział o tych rokowaniach i nie był przygotowany do szybkich działań kozackiego wodza” – wyjaśnia Gawryliuk. Jednocześnie przywódcy powstania sprzyjało szczęście. Postrach Kozaków hetman Stanisław Koniecpolski nie żył już od dwóch lat, a wśród polskich dowódców nie miał godnego następcy. Mikołaj Potocki, który przejął po nim buławę hetmańską, wykazywał się przede wszystkim talentem do biesiadowania. Co gorsza, niedługo po wybuchu rebelii zmarł Władysław IV i w Rzeczypospolitej nastało bezkrólewie.
Ten splot okoliczności przyniósł serię kompromitujących klęsk wojsk koronnych. Pod koniec kwietnia 1648 r. polskie oddziały, które wyruszyły w głąb Ukrainy, zostały rozbite nad Żółtymi Wodami, a miesiąc później pod Korsuniem. Takiego pogromu wojsk koronnych na Dzikich Polach jeszcze nie widziano. Wieść o nim przyniosła natychmiastowy skutek. „Cała Ukraina stanęła w ogniu. Fala powstania ludowego ogarnęła ziemie po obu brzegach Dniepru. Pod sztandary Chmielnickiego garnęli się wszyscy: chłopi, mieszczanie, szlachta i prawosławne duchowieństwo ruskie” – wylicza Wójcik. Beczka prochu wybuchła.
Rosja wchodzi do gry
Przez kolejne lata Rzeczypospolitej nie udawało się ani spacyfikować powstania, ani dojść do porozumienia z buntownikami, choć do ugody próbowali doprowadzić już w 1648 r. kanclerz Jerzy Ossoliński oraz wojewoda kijowski Adam Kisiel. Wprawdzie stronnictwo wojny pod przywództwem księcia Jeremiego Wiśniowieckiego starało się ze wszelkich sił zablokować ich wysiłki, to nowo wybrany król Jan Kazimierz Waza zgodził się na rokowania z Chmielnickim.
Do jego kwatery w Perejasławiu w lutym 1649 r. udało się poselstwo na czele z wojewodą Kisielem. „Chmielnicki upojony zwycięstwami i triumfalnym wjazdem do Kijowa, który witał go dzwonami wszystkich swoich cerkwi i tysięcznymi tłumami, nie prosił już o nic, tylko żądał. Mimo że obietnice królewskie, które przyniósł Kisiel, były atrakcyjne: przywrócenie dawnych wolności kozackich, wyjęcie Kozaków spod władzy sejmu, buława hetmana zaporoskiego dla Chmielnickiego” – opisuje Wójcik. Wódz rebelii odrzucił ugodę, tracąc okazję, by otworzyć Ukrainie drogę do przekształcania się w osobny byt państwowy, pozostający w unii z Rzeczpospolitą.
Wkrótce też opuściło Chmielnickiego szczęście. Wpierw długotrwała obrona Zbaraża uniemożliwiła całkowite wyparcie Polaków z Ukrainy. Gdy jeszcze trwała w sierpniu 1649 r., idącą twierdzy z odsieczą armię koronną, podczas przeprawy przez rzekę Strypę, osaczyły wojska kozacko-tatarskie. Klęska pod Zborowem wydawała się nieuchronna. Co gorsza, do niewoli mógł się dostać sam król Jan Kazimierz. Jednak kanclerz Ossoliński nawiązał kontakt z chanem Islam Gerejem i ten uznał, że w jego interesie nie leży ostateczne pognębienie Rzeczypospolitej. Zamiast rozstrzygającej bitwy wymusił na Chmielnickim rokowania.
Zawarta wówczas ugoda zborowska szła jeszcze dalej niż zaproponowana wcześniej przez Ossolińskiego i Kisiela. Rejestr Kozaków miał obejmować nie 6 tys., ale aż 40 tys. z nich. Do tego w trzech województwach: kijowskim, bracławskim i czernichowskim wszelkie urzędy mogłaby sprawować jedynie szlachta prawosławna. Jednocześnie Żydzi i jezuici musieli opuścić Kijów oraz miejsca, gdzie stacjonowały pułki kozackie. Chmielnickiemu zaś dożywotnio przysługiwała funkcja hetmana wojsk zaporoskich. Wymuszony kompromis okazał się nie do przyjęcia dla obu stron. W Warszawie ostro zaprotestowali biskupi, bojący się wyparcia Kościoła katolickiego z Ukrainy. Również Kozacy nie chcieli się zgodzić na to, by ponownie zostać poddanymi polskiego króla.
Następne miesiące obie strony poświęciły przygotowaniom do wznowienia wojny, która znów nie przyniosła decydującego rozstrzygnięcia. Wprawdzie pod koniec czerwca 1651 r. polsko-litewska armia rozgromiła siły kozacko-tatarskie w bitwie pod Beresteczkiem, ale Chmielnickiemu udało się odbudować wojska i wygrać rok później pod Batohem. Kolejne starcia przedzielały nowe ugody, których nikt nie respektował. Natomiast mordowanie jeńców po każdej bitwie przez obie strony stało się zwyczajem.
Krwawy konflikt trwał, a jego przebieg coraz baczniej śledzono z Moskwy. Początkowo car Aleksy I Romanow z wrogością odnosił się do Kozaków i Tatarów, uważając ich za śmiertelne zagrożenie dla Rosji. Jednak przedłużająca się w Rzeczypospolitej wojna domowa zmieniła jego nastawienie. „W początkach grudnia 1653 r. Sobór Ziemski w Moskwie podjął decyzję o przyjęciu «pod jego to carską rękę» hetmana Bohdana Chmielnickiego z wojskiem zaporoskim (Hetmanatem)” – pisze Kirył Koczegarow w opracowaniu „Polityka rosyjska wobec Rzeczypospolitej (lata 60. XVII w. – początek XVIII w.). Kwestia ukraińska”. „Zaś 8 (18) stycznia 1654 r. hetman, Kozacy i mieszczanie Perejasławia uroczyście przysięgli na wierność carowi rosyjskiemu w czasie słynnej ugody perejasławskiej” – dodaje. Dla Rzeczypospolitej oznaczało to zupełnie nową wojnę.
Rozstrzygający błąd Ukraińców
Chmielnicki, chcąc uczynić z Ukrainy niepodległe państwo, lawirował przez siedem lat między Rzeczpospolitą, Chanatem a Turcją. W końcu, widząc, że niszczący konflikt okazuje się nie do wygrania, postanowił zwrócić się ku Rosji. Jednak ta nie zamierzała podpisywać umów podobnych do tych, jakie wcześniej wódz Kozaków zawierał ze stroną polską. Te zawsze zakładały dążenie do współpracy dwóch partnerskich podmiotów posiadających własne prawa. Natomiast Moskwa od razu żądała, by hetman zaporoski i wszyscy Kozacy uznali się bezwarunkowo za poddanych cara. W zamian obiecywał, iż nie odbierze im wcześniejszych przywilejów, a ich kraj, nazywany Hetmanatem, zachowa autonomię.
Obradująca przed podpisaniem tego aktu w Perejasławiu rada kozacka długo się wahała. W końcu zażądano od stojącego na czele rosyjskiego poselstwa Wasylego Buturlina, aby w zastępstwie cara zaprzysiągł dotrzymanie warunków umowy. „Tego, żeby w imieniu wielkiego gosudara przysięgać nigdy nie było i w przyszłości nie będzie” – odpowiedział Buturlin. Kozacy mieli się po prostu zdać na łaskę cara. Kiedy zaś wytknięto mu, że polski król zawsze składa poddanym przysięgę, Kozacy usłyszeli, iż „ci królowie nie są wiary prawosławnej i nie mają władzy absolutnej i dlatego przysięgają, ale nigdy tych przysiąg nie dotrzymują”.
Pomimo braku gwarancji, że Aleksy I Romanow dochowa umowy, ugoda została podpisana. „Od tego momentu Rosja mocną nogą stanęła na Ukrainie” – podkreśla Wójcik. Rzeczpospolita natomiast okazała się bezbronna na nowym froncie. „Latem 1654 r. rosyjskie wojska przesunęły się pod Smoleńsk. Oblężenie nieprzygotowanego do obrony miasta trwało nie dłużej niż trzy miesiące. We wrześniu Smoleńsk skapitulował. W tym samym czasie wojewodowie carscy ze swoimi trzema armiami wdarli się na terytorium Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wojsko Księstwa okazało się nieprzygotowane do rozpoczęcia walk, w rezultacie czego zostało rozbite i rozproszone” – opisuje Kirył Koczegarow.
Paradoksalnie dalszy zwycięski pochód rosyjskich armii zatrzymali Szwedzi. Ich uderzenie na Rzeczpospolitą od północy skłoniło Aleksego I do wstrzymania ofensywy. Car bał się, że po opanowaniu całej Polski szwedzki król Karol Gustaw obierze jego państwo za kolejny cel ataku. Upadek Polski mógł przynieść Rosji więcej kłopotów niż pożytku. W zupełności wystarczyło mu opanowanie Ukrainy, otwierające Rosji bramę do Europy.
Pułapka się domyka
„Istota ugody perejasławskiej (…) polega chyba przede wszystkim na tym, że dzięki wkroczeniu na Ukrainę Rosja uczyniła pierwszy krok na drodze do europejskiej i światowej potęgi. Bez posiadania Ukrainy Rosja nigdy potęgą taką nie stałaby się” – podkreśla Wójcik.
Tak błędy popełniane przez pół wieku przez elity rządzące Rzeczpospolitą pomogły przy narodzinach imperium Romanowów. Choć początkowo zdawało się, że karta jeszcze może się odwrócić. Po tym, jak w Moskwie car odmówił zaprzysiężenia ugody perejasławskiej, Chmielnicki usiłował się z niej wyplątać. Jego nowymi sojusznikami zostali Szwedzi oraz władca Siedmiogrodu Jerzy II Rakoczy. Ten ostatni dołączył do inwazji na Rzeczpospolitą, lecz poniósł klęskę. Ponoć na wieść o niej w sierpniu 1657 r. hetmana zaporoskiego zabił wylew krwi do mózgu. Ukraińcy stracili wybitnego przywódcę, którego nikt nie potrafił zastąpić. Janowi Wyhowskiemu, który przejął buławę hetmańską, brakowało wyczucia i politycznej zręczności poprzednika. Acz trafnie ocenił, że jedyną szansę na ocalenie państwowej odrębności Ukrainy daje trwały związek z Polską.
Wbrew otoczeniu wynegocjował porozumienie, nazwane od miejsca podpisania we wrześniu 1658 r. unią hadziacką. Na jej mocy powstawała Rzeczpospolita Trojga Narodów z Księstwem Ruskim, mającym podobny status do litewskiego. Kozaków nagradzano zaś nadaniem szlachectwa. Na unię car odpowiedział wznowieniem działań wojennych, przeciągając na swoją stronę część Kozaków. Jednak działania wojenne zupełnie nie przebiegły po myśli Kremla. Ledwo co powołane do życia Księstwo Ruskie wspólnie z Chanatem wystawiło armię liczącą 50 tys. żołnierzy, wspartą 2 tys. polskiej jazdy pod dowództwem stolnika kijowskiego Krzysztofa Łaski. Wojska rosyjskie zaskoczono 8 lipca 1659 r. pod Konotopem i rozbito.
Rozgromienie carskiej armii dawało nadzieję na utrzymanie unii hadziackiej. Tego jednak nie chcieli dowódcy pułków kozackich. Wyhowski wybrał związek z Rzeczpospolitą bez oglądania się na ich opinię, wzniecili więc bunt, przekazując buławę hetmańską Jerzemu Chmielnickiemu. Ten zaś wzorem ojca uznał zwierzchność cara, zawierając z jego wysłannikami w październiku 1659 r. w Perejasławiu nową ugodę. Szła ona jeszcze dalej niż pierwsza. Młody Chmielnicki godził się na stałe garnizony rosyjskie na Ukrainie oraz wojewodów mianowanych przez Moskwę. Jednocześnie metropolita kijowski, dotąd uznający zwierzchnictwo patriarchy rezydującego w Konstantynopolu, musiał podporządkować się patriarsze moskiewskiemu.
Druga ugoda perejasławska stanowiła początek stopniowego wchłaniania Ukrainy przez Rosję. Tymczasem Rzeczpospolita po dekadzie wojen była tak wykrwawiona, iż nie miała dość sił, by odbić południowe Kresy. Mimo to próbowano aż do 1667 r. W końcu zawarto w Andruszowie rozejm, mający obowiązywać tylko przez trzynaście i pół roku. Nie mogąc odzyskać całej Ukrainy, król Jan Kazimierz godził się na jej podział wzdłuż biegu Dniepru. Część lewobrzeżną, wraz z Kijowem, zaanektowała Rosja – miasto miała zwrócić za dwa lata, ale oczywiście tego nie zrobiła. Dla mieszkańców niedoszłego Księstwa Ruskiego podział oznaczał najgorsze z możliwych rozwiązań. Przez następne kilkadziesiąt lat potwierdzały to kolejne powstania kozackie, skutecznie pacyfikowane przez Rosjan oraz Polaków. Aż w końcu imperium Romanowów na tyle urosło w siłę, iż mogło na poważnie zająć się całą Rzeczpospolitą. ©℗
Reklama
Reklama