Filomena Leszczyńska, krewna sołtysa Malinowa, która wytoczyła proces historykom Barbarze Engelking i Janowi Grabowskiemu, opowiada w rozmowie z DGP o swoim stryju Edwardzie Malinowskim, Zagładzie Żydów z okolicy, donosach na nich i ludziach, którzy im pomagali

Planowane na dziś ogłoszenie wyroku w sprawie naukowców Barbary Engelking i Jana Grabowskiego budzi ogromne emocje. Sąd okręgowy zdecyduje w procesie cywilnym, czy publikując w książce „Dalej jest noc” nieprawdziwe informacje o współudziale sołtysa Malinowa w zamordowaniu podczas II wojny światowej 18 Żydów, naruszyli oni dobra osobiste Filomeny Leszczyńskiej, której stryjem był Edward Malinowski. Leszczyńska w rozmowie z DGP przekonuje, że w czasie wojny ukrywał on Żydów, a nie na nich donosił, zaś po 1945 r. chronił żołnierzy AK przed komunistami. Po donosie w 1949 r. został jednak oskarżony o kolaborację z Niemcami. Jak przekonuje Leszczyńska, na korzyść Malinowskiego (którego uniewinniono) zeznawali wówczas Żydzi, którym pomagał podczas wojny. Między innymi Chuna Kapłan i Lejba Prybut. – Bardzo chcę, aby to wyprostować, póki jeszcze żyję – mówi DGP Filomena Leszczyńska.
Domaga się pani od historyków Barbary Engelking i Jana Grabowskiego przeprosin i zadośćuczynienia za publikację w książce ich autorstwa „Dalej jest noc” danych na temat swojego stryja Edwarda Malinowskiego, z których wynika, że podczas II wojny światowej wydał Niemcom na śmierć 18 Żydów i że ograbił Żydówkę Esterę Drogicką vel Marię Wiśniewską. Jak pani się dowiedziała, że nazwisko stryja trafiło do książki „Dalej jest noc”?
Mieszkaliśmy ze stryjem w jednym domu. Pół tego domu zajmował on, a pół my. Byliśmy blisko. O wszystkim dowiedziałam się z radia. Bo ja ciągle słucham Radia Maryja. Były tam czytane odcinki tej książki. Usłyszałam o moim stryju. Strasznie mnie to zbulwersowało. Znałam stryja od dziecka, a tu takie paszkwile. Coś okropnego. Przyjechali jacyś ludzie. I w końcu przyjechał pan Maciej Świrski (z fundacji Reduta Dobrego Imienia – red.). On chciał sprawdzić, czy w ogóle coś takiego było. Poprosiłam go, żeby zajął się tą sprawą. Bo to przecież takie straszne kłamstwo.
Maciej Świrski sprawdzał u pani informacje dotyczące Edwarda Malinowskiego?
Tak.
Czy ktoś ze strony autorów książki przyjeżdżał do Malinowa, żeby rozmawiać o tej sprawie? Czy autorzy „Dalej jest noc” pojawili się w Malinowie?
Byli jacyś ludzie. Zapytali mnie tylko, ile mam lat. Znaczy, że byłam za młoda w tym czasie (II wojny światowej – red.). I pojechali. To byli dwaj panowie. Później znowu się pojawiali. Nawet wczoraj byli. Po wsi chodzili i pytali.
I Maciej Świrski zaproponował pani pomoc prawną i prawników, którzy napisali pozew?
Tak. Powiedział, że oni mogą się zająć sprawą, jeżeli ja tego chcę. Oświadczyłam, że bardzo chcę, aby to wyprostować, póki jeszcze żyję. Jeśli to ma być książka dokumentalna, trzeba ją oprzeć na dokumentach. I sprawdzić wszystko.
Ta opowieść wojenna o Edwardzie Malinowskim, sołtysie Malinowa, jest nadal żywa w pani rodzinie?
Ja już swoim dzieciom jej nie opowiadałam. Sama doskonale ją pamiętam. Stryj o niej opowiadał.
Co on opowiadał?
Mówił, że przyszła do niego Maria Wiśniewska. Miała fałszywe papiery (Maria Wiśniewska vel Estera Drogicka. Żydówka z fałszywymi dokumentami, która tuż po wojnie zeznawała w procesie Malinowskiego oskarżonego o kolaborację z Niemcami. W procesie tym Malinowskiego uniewinniono – red.). Prosiła, żeby zaprowadził ją do Niemców. Chciała jechać na roboty. Stryj bardzo się bał. Gdyby to wykryli Niemcy, dwie rodziny mogliby wyniszczyć. Jednak stryj powiedział: „Dobrze, ja Cię będę prowadził, ale ja będę szedł na przedzie, a Ty kilka metrów za mną”. I tak ją zaprowadził. Co tam mówił, to już ja nie wiem. W każdym razie ona pojechała do tych Niemiec. Potem przysłała paczki. Bo tam jej podobno dobrze było. A był drugi Malinowski Edward w Malinowie. I ten drugi odebrał list od Marii. Nie wiedzieli, kto to jest. Nie znali jej. Mówili, że jakaś ciocia jest w Niemczech. No ale że z Niemiec pisze, to trzeba jej odpisać. Ona później znów jakieś paczki przysyłała. Przyjechała do nich nawet.
Do tego Edwarda Malinowskiego, syna Adolfa, którego pomylono w książce z pani stryjem, również Edwardem Malinowskim?
Tak, do tamtego przyjechała. Odebrał ją ze stacji. Wieczorem Maria do stryja prawdopodobnie przyszła. Stryj się bał. Miał już wrogów różnych. Jak to na wsi. Powiedział: „Ja mam dość tego wszystkiego. Dość kłopotu z tym wszystkim”.
Skąd Maria Wiśniewska miała aryjskie papiery?
Podobno jakaś dziewczyna zmarła. I ona te papiery po tej dziewczynie wzięła.
Z lasu przyszła do Malinowa?
Tak. Nie wiem, gdzie ona się ukrywała. U stryja dużo we wojnę ludzi ukrywało się. Jedną do Warszawy wywiózł.
Żydówkę?
Nie. To była Polka. Kto tylko przyszedł, stryj pomagał.
Żydów pani stryj ukrywał?
Tak. Żydów przechowywał. Nawet później po wojnie i AK-owców.
Ilu Żydów ukrywał?
Nie wiem. Takich rzeczy nie mówił. Nawet jak AK-owcy byli, to też nazwisk nie znaliśmy. Jeden, co z moim ojcem w wojsku był, nazywał się Głuszec. Jakiś pułkownik razem z nimi był też. Ale nie znam nazwiska. Mówiło się o nim „Pułkownik”. Albo Kazik.
Pani stryj został sołtysem Malinowa w 1943 r.?
Chyba tak.
Jak się wtedy zostawało sołtysem? Ktoś go wybierał?
Niemcy przyjeżdżali i kogoś naznaczali. Wieś jak to wieś. Jak kazali głosować, tak głosowali.
Dlaczego akurat Edwarda Malinowskiego wybrali?
On duże gospodarstwo miał. Mądry człowiek był. W czasie wojny miał już żniwiarkę. A wtedy się jeszcze sierpami kosiło. Dzieci kształcił. A jego syn Henryk uciekł po wojnie do Szwecji (w 1949 r. Henryk Malinowski porwał samolot LOT-u, Li-2, którym wylądował w Szwecji. Przez wiele lat pozostawał przewodniczącym Rady Uchodźctwa Polskiego w Szwecji – red.).
Pani miała wtedy bliskie relacje z dziećmi stryja?
Oczywiście. My wszyscy byliśmy zżyci. Cała dziesiątka.
Stryj coś opowiadał o Żydach, których ukrywał? Skąd oni byli? Z Malinowa, Drohiczyna?
To byli nieznajomi. Po wojnie na procesie zeznawali na korzyść stryja.
Ci ze stodoły stryja?
Tak. „Znajomi Żydzi, stali w mojej obronie” – mówił stryj. I ta Marysia co na roboty pojechała też.
Jaki był w Malinowie stosunek do Żydów przed wojną i podczas wojny?
Obojętny. Przed wojną Żydzi tu szyli, handlowali, przyjeżdżali. Tu nie było wrogów. Nawet wtedy jak ich tu wydał Niemcom ten leśniczy Półtorak z Czarnej Wielkiej. Później zabili go w Malinowie. Miejscowa ludność była zgrana. Nie było donosów. Ale był też taki kowal, który tu przyjechał. Wioska dała mu plac i dom mu postawili. Bo kowala we wsi brakowało. A jego żona była z Krynek. Z takiej rodziny paskudnej. I oni meldowali wciąż na tych bogatszych gospodarzy.
Komu meldowali?
Wszystkim. I Niemcom, i komunistom.
Kto zabił tego leśniczego Półtoraka?
Partyzantka żydowska przyszła. Każdy miał swoich obrońców.
Skąd partyzantka żydowska się tu wzięła?
To znaczy później mówili, że to partyzantka. Mówili, że Żydzi leśniczego zabili. Z kolei gdy Żydów zabijali w lesie, to przyleciał do nas jeden goły Żyd (chodzi o masakrę dokonaną niedaleko Malinowa przez Niemców, która była wynikiem donosu leśniczego Półtoraka w 1943 r. – red.). Ojciec zaraz z siebie ubranie zdjął i mówi: „Masz, nie ruszaj się, polecę się ubiorę i przyniosę ci jedzenie”. Ten Żyd poszedł później dalej. Dwóch ich tam było. Jednego zabili zaraz przy jałowcu. A później ich pobili ludzie z Patrów (wieś niedaleko Malinowa – red.).
Pobili czy zabili? Polacy czy Niemcy?
Polacy. Później zaraz poszli Żydzi i ich też zabili.
Co się stało z ciałami Żydów?
Zostali pochowani. Chłopcy zagnali krowy na drugi dzień i powiedzieli, że było nawet ogrodzone to miejsce. Później mówiono, że w Patrach nad tymi trzema Polakami (którzy zabili Żydów – red.) żydowska partyzantka bardzo się znęcała. Jedni bili się z drugimi. Tak było.
Ile dni przeżyli ci Żydzi, którzy uciekli z lasu?
Kilka chyba tylko.
Pani stryj jako sołtys był przy rozstrzeliwaniu Żydów przez Niemców?
Tak, bez sołtysa nikt się nie ruszył. Sołtys musiał udokumentować. Musieli się Polakami obstawić wszędzie.
Jak to stryj wspominał?
Nigdy nie mówił o tym. Tylko że to draństwo. Tam w ciąży kobieta była. Tragedia.
A co się stało z tym kowalem konfidentem?
Zabili go. Jak ta kobieta (żona kowala – red.) zmarła, to tydzień leżała i nikt nie zaglądał do niej. Później ktoś tam zaszedł i mówi: „Trzeba pochować. Niemożliwe, żeby ludzie gnili w domu”. No i wtedy ojciec do stryja mówi: „Chodź, Edward, pójdziemy, zrobimy jakiejś trumny kawałek i ją wsadzimy”. No i tak zrobili. Ksiądz wiedział, co to za ludzie byli. Na cmentarzu na rogu pochował. Ojciec poprosił, by choć poświęcił i niech tam pan Bóg już ich sądzi dalej. Wyszedł ksiądz. Poświęcił pod kościołem. Stryj i ojciec wynieśli trumnę. Zawieźli na róg cmentarza, dół wykopali i tak pochowali. To było po wojnie.

Kowal Żydów wydawał?
Jak Sowieci weszli do Malinowa, to ten kowal kooperatywę z nimi zakładał. Grodzki się nazywał. A ojciec tak do niego mówi: „Grodzki nie wie, co oni robią z tymi z kooperatywy? Toż zaraz zrobią pierwszy remanent i wiesz, co będzie”. Jak on się wtedy obraził, że mu kułak awansu broni.
Pani stryj mówił po niemiecku?
Nie. Coś częściowo może umiał. Niemcy co tutaj byli, po polsku mówili.
Kto i dlaczego doniósł na pani stryja po wojnie?
Doniesiono na niego, że był kolaborantem. Bo Niemcy jak przyszli, to zbierali wszystko: wełnę, mleko, śmietanę, mięso. Nawet pokrzywę kazali zbierać. No i u sołtysa ważyli wszystko.
Jaki był stosunek proboszcza Malinowa do Żydów ukrywających się w okolicy?
To była cała rodzina uczonych ludzi. Wierzbickich. Zza linii Curzona. Ale jaki był jego stosunek do Żydów, to nie wiem.
Gdzie konkretnie stryj ukrywał Żydów?
W oborze albo w stodole. Bo w stodole były podwójne ściany. Jak śpichlerz jest i zboże się sypie, to są przegrody.
A Żydzi, którzy się ukrywali, dawali jakieś rzeczy osobiste stryjowi, pieniądze na utrzymanie?
Nie. Bo oni nic nie mieli. To była golizna.
Jaki był stosunek Malinowa do partyzantki żydowskiej?
Wszystkich się ludzie bali. I Żydów też się bali. I Niemców się bali. I swoich. Jeden był prawdziwy partyzant, drugi bandyta. A wieś to wszystko na sobie trzymała.
Po wojnie o Żydach mówiło się w Malinowie?
Nikt niczego nie wspomniał. Trzeciej wojny już wszyscy wyczekiwali, a trzeciej wojny nie było.
Temat wrócił, gdy wyszła książka „Dalej jest noc”?
Tak.
W pozwie pojawia się kwota 100 tys. zł. zadośćuczynienia. Ci historycy, z którymi się pani sądzi, w sumie nie są bogaci.
Ja tych pieniędzy nie chcę. Ani złotówki. Niech one idą na dobry cel i na pożytek społeczny.
Jaki?
A chociażby na pracę Reduty Dobrego Imienia.