"Misiaczek" Madsa Matthiesena pręży artystyczne muskuły, lecz nie ma do zaoferowania niczego imponującego.

Dokumentalna maniera może zapowiadać drapieżną, realistyczną historię. W rzeczywistości film Matthiesena jest wyłącznie skrzyżowaniem pretensjalnego melodramatu i fantazji podszytej perwersją. Pełnometrażowy debiut duńskiego twórcy cierpi na tę samą przypadłość, która trawiła niedawno „Bez wstydu” Filipa Marczewskiego. „Misiaczek” również stanowi rozwinięcie pomysłu wykorzystanego przez reżysera kilka lat wcześniej. Analogicznie do Marczewskiego, Mattheisen traktuje ciążące na nim zadanie jak zło konieczne i cierpi na deficyt pomysłów mogących sensownie wypełnić półtorej godziny seansu. Oprócz nudy w świecie „Misiaczka” króluje także fałsz, który najbardziej uwidacznia się w stosunku reżysera do tytułowego bohatera filmu. Matthiesen traktuje 40-letniego Dennisa jak dziecko specjalnej troski. Pod pozorami empatii skrywa chłodny dystans zmieszany z niezdrową fascynacją.

Film

W jego oczach wrażliwy kulturysta, który nie może ułożyć sobie relacji z kobietami i pozostaje uzależniony od toksycznej matki, jest kimś w rodzaju nieszkodliwego dziwoląga. Choć problemy mężczyzny mają w sobie pewien stopień uniwersalności, jego los nie wydaje się poruszający. Być może dlatego, że reżyser przywiązuje zdecydowanie zbyt dużą uwagę do cielesności bohatera. Kamera w „Misiaczku” kontempluje wymyślne tatuaże i doskonale wyrzeźbione mięśnie Dennisa. Matthiesen nie czyni jednak wystarczająco wiele wysiłku, by przekroczyć tę granicę i spróbować zajrzeć w głąb psychiki bohatera. Fabuły filmu nie ratuje także wątek podróży Dennisa do Tajlandii. Matthiesen wysyła swojego bohatera do egzotycznego kraju, by z dala od zaborczej matki zajął się poszukiwaniem życiowej partnerki. Choć motywacje Dennisa mogłyby uczynić go kimś na kształt bohaterów „Raju: Miłości” Ulricha Seidla, „Misiaczek” nie skręca jednak w rejony satyry na jednostki karmiące się iluzją uczuciowego spełnienia.

Inaczej niż „Platforma” Michela Houellebecqa, film nie próbuje także zajmować się krytyką konsumpcyjnej mentalności współczesnych Europejczyków. Na domiar złego „Misiaczek” wydaje się podszyty wręcz podskórną sympatią dla erotycznego kolonializmu. Nie przez przypadek w życiu Dennisa pojawia się przecież w końcu azjatycka narzeczona, która skłania go do podjęcia walki o własną niezależność. Tajska piękność za swoje zadanie nie żąda zresztą pieniędzy. Wystarczy jej miłość wrażliwego wielkoluda i akces do socjalnego raju na północy Europy. W ten sposób opowieść o napięciach kulturowych między Starym Kontynentem a Trzecim Światem kończy się jako erotyczna wariacja na temat „Pięknej i Bestii”.

MISIACZEK | Dania 2011 | reżyseria: Mads Matthiesen | dystrybucja: Aurora Films | czas: 92 min