Koncept jest niemal identyczny: oglądamy historię związku dwóch osób od tyłu – od zerwania dochodzimy do pierwszych uniesień, od nienawidzę – do kocham. Jednak droga, którą przyjdzie pokonać widzowi razem z bohaterami, znacząco różni się od tej z filmu Ozona. Francuza interesowała przede wszystkim wiwisekcja partnerów, którzy chociaż są w związku, pozostają indywidualnościami: choć się różnili, potrafili zbudować trwały związek. Bohaterowie Birkmeiera są jeszcze za młodzi, ażeby do kwestii bycia razem umieć podejść w tak dojrzały sposób. Przyszłość planują niedaleką, ale w przekonaniu, że życie i tak spędzą we dwójkę. Niezdrowe dla związku potrzeby tłumią alkoholem albo narkotykami, niepewność maskują nadużywaniem zapewnień o miłości i wierności, egoizm tłumaczą troską o partnera.
Świat przedstawiony wypełniony jest młodzieńczą egzaltacją, ale reżyserowi udaje się opowiedzieć o niej w taki sposób, żeby samemu w nią nie popaść. W ekranowym uniwersum, jeśli tylko coś nie idzie po myśli któregoś z bohaterów, ci mają wrażenie nadchodzącego końca świata. Jeśli zaś idzie dobrze – przestają zauważać jakiekolwiek znaki ostrzegawcze. Tę nastrojową i emocjonalną sinusoidę udało się reżyserowi utrzymać w ryzach dzięki przyjętej konwencji. Jego film mieni się pastelowymi kolorami, tło wypełnia cała masa niemających wpływu na fabułę (ale jakże zapadających w pamięć!) modnych drobiazgów, które w połączeniu ze znakomicie dobraną playlistą (The Ivorys, Joywave, Kopps) nadają mu niezapomnianego charakteru i wyrazu. To hipsterski dramat, co nie oznacza, że nieprawdziwy.
Pierwszy wschód słońca | USA 2013 | reżyseria: Chris Michael Birkmeier | dystrybucja: Tongariro Releasing | czas: 87 min | Recenzja: Artur Zaborski, Stopklatka.pl | Ocena: 4 / 6