Prezentowanie w naszym kraju „Ojca Szpilera” wygląda na odwet wobec polskich turystów, którzy regularnie zostawiają w chorwackich lasach przywiezione z domu śmieci. Film Vinka Bresana okazuje się subtelny jak haust rakii i zabawny niczym oblężenie Dubrownika.

W kategorii rubasznej komedii z Bałkanów „Ojciec…” wyraźnie przegrywa rywalizację z „Paradą” Srdjana Dragojevicia. W opowieści o serbskich homoseksualistach przygotowujących się do swojej manifestacji niewielką finezję dowcipu równoważyła przynajmniej reżyserska sympatia wobec bohaterów. Twórcy „Ojca…” wolą natomiast z pogardą spoglądać na chmarę małomiasteczkowych prostaków. Prezentowane przez Bresana i spółkę poczucie wyższości wydaje się jednak oparte na wątłych podstawach. Łatwo wyobrazić sobie, że reżyser i jego bohaterowie solidarnie zarykują się ze śmiechu na scenach przedstawiających księdza przekłuwającego sprzedawane w okolicy prezerwatywy. Podczas oglądania „Ojca…” przypomina się – przytaczane niegdyś przez Wiktora Jerofiejewa – rosyjskie przysłowie „o panience, która chciałaby jednocześnie i rybkę zjeść, i na ch… siąść”.

Twórcy chorwackiej komedii popisują się podobną niekonsekwencją. W swoim filmie gorliwie piętnują groteskowy nacjonalizm rodaków, by w tym samym czasie epatować atrakcyjnymi stereotypami o bałkańskim temperamencie. Jednocześnie nieudolni i cyniczni twórcy „Ojca…” zasłużyli na solidną pokutę. Zamiast dziesięciu zdrowasiek wystarczyłby im seans „Pragnienia”, w którym Chan-wook Park potrafił uwiarygodnić nawet absurdalny pomysł przemiany księdza w żądnego krwi wampira. Trudno spodziewać się jednak, by Bresan i spółka mogli kiedykolwiek wznieść się na podobny poziom. Jeśli na filmach można by było przeprowadzać aborcję, „Ojciec Szpiler” powinien zająć pierwsze miejsce w kolejce.

Ojciec Szpiler | Chorwacja 2013 | reżyseria: Vinko Bresan | dystrybucja: Vivarto | czas: 93 min | Recenzja: Piotr Czerkawski | Ocena: 1 / 6