Wydawnictwo Marvel Comics znajduje się na fali wznoszącej. Wprawdzie sprzedaż zeszytów komiksowych mogłaby być wyższa, trudno jednak narzekać, gdy co kilka miesięcy wprowadza się do kin przynajmniej jeden zarabiający niebotyczne kwoty film. W tym roku niezwykle głęboko do kieszeni widzów sięgnął „Iron Man 3”, który wyciągnął stamtąd ponad 1,2 mld dol., a królujący właśnie na ekranach „Thor: Mroczny świat” z każdym dniem dokłada do tej puli kolejne miliony. Biznes się kręci, na srebrny ekran traf iają coraz to nowi superbohaterowie, niedawno rozpoczęła się także serialowa ekspansja komiksowych herosów, półki w sklepach z zabawkami uginają się zaś pod ciężarem piętrzących się na nich figurek Spider-Mana, Hulka czy członków drużyny X-Men. Nie zawsze jednak było tak dobrze. Sięgająca lat 30. ubiegłego wieku historia Marvela (założonego pod nazwą Timley Comics, potem znanego jako Atlas Comics aż do 1961 roku, kiedy to wydano pierwszy zeszyt pod obecnie znanym szyldem) pełna jest spektakularnych sukcesów i niezliczonej ilości bolesnych porażek.
Gdyby chcieć krótko podsumować te kilka dekad działalności wydawnictwa, najpełniej oddałoby je wyrażenie „walka o przetrwanie”. Sprzedaż komiksów ulegała nieustannym wahaniom, przy czym znacznie częściej oscylowała wokół niższych rejonów, co skutkowało zamykaniem kolejnych serii, redukcjami etatów, niekiedy zaś grupowymi zwolnieniami. W związku z tym pracy w Marvelu towarzyszyło wiszące nad głową widmo bezrobocia, szefostwo ciągle szukało sposobów na cięcie wydatków, co czyniono najczęściej kosztem artystów, którzy zarabiali głodowe stawki i musieli brać na siebie przytłaczające liczby zleceń. Efekty takiej polityki były dwa: przede wszystkim cierpiała na tym jakość komiksów, oddawanych w pośpiechu i pisanych zachowawczo, bo z lękiem o wyniki sprzedaży. Drugim skutkiem był z kolei nieustanny przepływ pracowników, którzy najczęściej zaczynali jako pełni energii pasjonaci, by po jakimś czasie uciec do innych, bardziej pewnych zajęć, takich jak praca w reklamie. Marvel był niczym nieustannie tonący statek, z ciągle zmieniającą się załogą.
Stałym punktem był Stan Lee, legendarny twórca i bożyszcze fanów komiksów, który okazuje się jednak przede wszystkim niezwykle sprawnym PR-owcem, budującym wokół prowadzonego przez siebie wydawnictwa iluzję powszechnej szczęśliwości i zadowolenia z pracy w Marvelu. Przy czym sam ciągle szukał sposobów na przebicie się do świata filmu, co pozwoliłoby mu zostawić za sobą niezwykle niepewny rynek komiksów. Wszystko to w „Niezwykłej historii Marvel Comics” opisał Sean Howe. Jego książka oferuje spojrzenie pod maskę superbohatera i zobaczenie jego prawdziwego, momentami przerażającego oblicza. To pasjonująca, szokująca lektura, przykład niezwykle rzetelnego dziennikarstwa, historii spisywanej z pełnym obiektywizmem, a nie – jak choćby w przypadku wielu poświęconych komiksowemu medium dokumentów – w wyrażającej uwielbienie pozycji klęczącej. Howe jest pasjonatem komiksów, ma imponującą wiedzę o uniwersum Marvela, którą dzieli się z czytelnikami, jednocześnie jednak potrafi zachować dystans, w swojej opowieści skupia się nie tylko na gwiazdach takich jak Steve Ditko, Jack Kirby czy Frank Miller, lecz także na pomniejszych redaktorach czy sekretarkach, co pozwala mu zbudować pełny obraz wydawniczego giganta. Obraz, który otwiera oczy i każe nam inaczej spojrzeć na ukazujące się pod szyldem Marvela historie obrazkowe.
Niezwykła historia Marvel Comics | Sean Howe | przeł. Bartosz Czartoryski | SQN 2013 | Recenzja: Marcin Zwierzchowski | Ocena: 6 / 6