Z natury jestem czarnowidzem i pesymistą – powiedział przed laty Lem Stanisławowi Beresiowi o swoich ambicjach prognostycznych.

Bereś zapytał następnie autora „Solaris”, w jakim celu formułuje rozmaite – i często ubrane w błazeński kostium – hipotezy dotyczące przyszłości. Lem odparł: „Ha! [Aby] uszczęśliwić świat, przepowiadając mu wszystko, co go czeka, jeżeli mnie nie posłucha. To są prognozy ostrzegawcze. Inna rzecz, że nikt na to nie zważa”. Lem był zarazem scjentystą i sceptykiem – literaturą science fiction, z nielicznymi wyjątkami (głównie w postaci ustępstwa uczynionego na rzecz Philipa K. Dicka), otwarcie gardził, napisał zresztą sążnisty esej „Fantastyka i futurologia” (1969), w którym kpił z idiotyzmu współczesnej mu fantastyki, formułując choćby złośliwy algorytm pozwalający wylosować dowolną fabułę powieści SF: „Ziemia – zaatakowana jest przez – maleńkich/ ogromnych – Marsjan – którzy – chcą naszych kobiet/zachowują się przyjaźnie (koniec)/zachowują się przyjaźnie, ale nikt ich nie rozumie/zjadają nas (koniec)”.

Nawet samej futurologii, odzianej przecież w naukowe szaty, nie traktował do końca poważnie. A przecież w czasie, gdy na początku lat 70. zeszłego stulecia pisał nowelę „Kongres futurologiczny”, był to temat niezwykle aktualny – powołany w roku 1968 Klub Rzymski, międzynarodowa organizacja zajmująca się diagnozowaniem problemów cywilizacyjnych i prognozowaniem przyszłych zagrożeń, opublikował w 1972 roku słynny raport „Granice wzrostu”, w którym snuto czarne wizje demograficznej i ekologicznej katastrofy. Z tego właśnie, być może, żartował sobie Lem, opisując w „Kongresie...” program futurologicznej konferencji: „Na podium widniała umajona tablica z porządkiem dziennym; punkt pierwszy dotyczył katastrofy urbanistycznej świata, drugi – ekologicznej, trzeci – atmosferycznej, czwarty – energetycznej, piąty – żywnościowej, po czym miała nastąpić przerwa. Katastrofę technologiczną, militarystyczną i polityczną przeniesiono na dzień następny wraz z wolnymi wnioskami”.

Były to jednak gorzkie żarty – bo kto jak kto, ale Lem miał zawsze nosa do katastrof, a jego entuzjazm wobec idei postępu gasł z każdym kolejnym rokiem, nie wspominając już o braku atencji względem ludzkiej natury. Człowiek – zgodnie z galaktyczną systematyką przedstawioną w „Dziennikach gwiazdowych” – to po prostu „osobliwy, łysy na całym ciele egzemplarz, zaobserwowany przez Grammplusa w najciemniejszym zakątku naszej Galaktyki”, Monstroteratum Furiosum (Ohydek Szalej): typ Aberrantia (Zboczeńce), podtyp Antisapientinales (Przeciwrozumowce), gromada Necroludentia (Zwłokobawy), rząd Lasciviaceae (Obrzydłce), rodzina Horrorissimae (Potworyjce). Homo sapiens pieści się fetyszami własnej wielkości, pozostaje wszelako brutalnym drapieżcą o morderczych skłonnościach i zabawnym sposobie rozmnażania się. Jaka może być cywilizacja stworzona przez groteskowe potwory? Potworna i groteskowa, rzecz jasna

W „Kongresie futurologicznym” Lem zabawia się we własne kasandryczne przepowiednie – ludzkość w tej wizji rozwija się dynamicznie, lecz wyłącznie w sferze iluzji, bo za pomocą wszechobecnych narkotycznych substancji, które maskują faktyczny, rozpaczliwy stan rzeczy. Jak trafna i szeroka to metafora, rozumiemy dopiero współcześnie, w epoce „Matriksa”, podstępnego marketingu, telewizyjnych kłamstw i mediów społecznościowych, które aspirują do bycia analogiem rzeczywistości. Narkotyk to, nie da się ukryć, pojęcie nader względne. Ponure scenariusze wychodziły mu zawsze najlepiej – wiele innych intuicji Lema również zadziwia swoją aktualnością. „Antymaterii obawiam się mniej aniżeli Internetu” – stwierdził w 1999 roku, kiedy wszystkim wciąż się zdawało, że globalna sieć to rozwiązanie demokratyczne, wolnościowe i zapowiadające prawdziwą rewolucję informacyjną. Te przeczucia sięgają jeszcze dawniejszych czasów: napisana w latach 60., a zawarta w tomie „Cyberiada” „Wyprawa szósta, czyli jak Trurl i Klapaucjusz demona drugiego rodzaju stworzyli, aby zbójcę Gębona pokonać” to w istocie rzecz o niemożności przesiania i przyswojenia wielkich ilości danych, przez co głupota i mądrość w swojej masie wzajemnie się znoszą, stwarzając miejsce na dyktaturę krzykliwego populizmu.

Brak tu miejsca na wyliczenie prognoz Lema, które albo się sprawdziły, albo niebawem się sprawdzą. Dość wspomnieć, że już przed półwieczem przewidział inżynierię genetyczną, wirtualną rzeczywistość i sztuczną inteligencję (która – jak twierdził – musi być mizantropijna). W „Pokoju na Ziemi” (1984) opisał proces, w wyniku którego nastąpi automatyzacja i dehumanizacja wojny. To już się dzieje, weźmy choćby drony czy próby stworzenia autonomicznych robotów podejmujących samodzielnie decyzje na polu walki. W „Wizji lokalnej” (1982) mamy z kolei projekcję etykosfery, rozproszonej, inteligentnej chmury, za pomocą której możliwa jest kontrola wszelkiej przestępczości, bowiem chmura owa zapobiega złu, nim zostanie popełnione. Czyż to nie ironiczny portret współczesności z jej totalną inwigilacją prowadzoną – a jakże – w dobrych intencjach?