Jodie Foster to szczególny przypadek. W jej karierze niemal nic nie potoczyło się zgodnie z powszechnymi oczekiwaniami.

Dziś może się wydawać, że Foster oddzieliła się od swoich konwencjonalnych początków cudownego dziecka kina jednym gwałtownym cięciem, czyli pamiętną rolą prostytutki w „Taksówkarzu”. W rzeczywistości proces ten przebiegał dużo wolniej. Po występie u Scorsesego nastoletnia Jodie nadal grała w filmach familijnych. Zmianę przyniosła dopiero rola w „Oskarżonych”. Postać brutalnie zgwałconej dziewczyny, która przy pomocy prawniczki walczy o ukaranie sprawców, była w karierze Foster nowym początkiem. Dzięki „Oskarżonym” utrwalił się aktorski wizerunek 26-latki jako kobiety wojowniczej, silnej i z ponurą zaciętością przeciwstawiającej się złu.

Na początku lat 90. Foster przetrwała prawdziwą ogniową próbę talentu, mierząc się na planie „Milczenia owiec” z Anthonym Hopkinsem. Postać agentki Clarice Starling w jej interpretacji jest sugestywna, irracjonalna, pełna sprzeczności. Foster z niewiarygodną łatwością potrafiła oddać towarzyszące jej postaci mroczne, niezrozumiałe napięcia, których rozładowanie przynosiły dopiero dziwaczne dysputy z mordercą. „Milczenie…” było dla Foster tryumfem podwójnym: nie dość, że za rolę Starling otrzymała drugiego w karierze Oscara, to na dodatek zdała test, jaki wiele znakomitych aktorek z jej pokolenia prawdopodobnie by oblało. Zamiast dać się obezwładnić charyzmie Hopkinsa, zbudowała swoją postać tak, aby każdą linijkę dialogu wypowiadać z pozycji równorzędnej wobec niego partnerki.

O dawną dziecięcą gwiazdę z dwoma Oscarami na koncie szybko upomniało się wysokobudżetowe kino rozrywkowe. W okresie, jaki nastąpił po thrillerze Demme’a, Foster wcieliła się m.in. w rolę oschłej pani naukowiec, nawiązującej w hicie Roberta Zemeckisa kontakt z obcą cywilizacją. Po SF przyszedł czas na romans („Anna i Król”), a później także na klaustrofobiczne kino akcji („Azyl”). Dziś Foster kojarzona jest nie tyle z ciężkimi dramatami, ile właśnie z kinem rozrywkowym. Jest to jednak zawsze ten szlachetniejszy rodzaj rozrywki, który poza zręczną fabułą oferuje widzom wgląd w sprawy istotniejsze (tu za przykład mogą służyć zwłaszcza „Plan lotu” i „Odważna”).

Tę praktycznie pozbawioną wpadek karierę aktorską uzupełniają reżyserskie ambicje Foster. Jej pierwszy autorski film „Tate – mały geniusz” miał swoją premierę w tym samym roku co „Milczenie owiec”. Jednak ogromna popularność aktorki sprawiła, że jej kolejne projekty reżyserskie musiały poczekać na realizację. W połowie lat 90. Foster podbiła serca widzów i krytyków filmem „Wakacje w domu”. Skostniały schemat opowieści o powrocie nadwrażliwej bohaterki na stare śmieci ożywiła doskonale skonstruowanymi, niebanalnymi postaciami. Foster z oczywistych przyczyn stawia w swojej twórczości reżyserskiej na kino aktorskie, którego siłą są wyraziście odegrane konflikty charakterów. Dlatego „Wakacje…” to przede wszystkim popisowa kreacja Holly Hunter. Jej bohaterka, niespełniona malarka Claudia, tkwi zawieszona gdzieś między nastoletnim wdziękiem i beztroską a zgorzkniałym rozczarowaniem kobiety, która coraz częściej zaczyna oglądać się na swoje porażki. Klimat filmu jest równie rozwibrowany jak jego bohaterka: na przemian zabawny i smutny, realistyczny i groteskowy.

Podobny manewr reżyserski Foster próbowała powtórzyć w swoim kolejnym filmie, w Polsce znanym pod tytułem „Podwójne życie”. Tam głównym bohaterem jest pogrążony w depresji bogacz, który porozumiewa się z otoczeniem za pomocą pluszowej pacynki. Niestety, w tym przypadku intuicja Foster zawiodła. O ile w „Wakacjach…” udało jej się odsłonić absurdalność rodzinnych relacji za pomocą prostych trików, o tyle w „Podwójnym życiu” przyjęła odwrotną kolejność, próbując za pomocą absurdalnej konwencji dojść do elementarnej prawdy na temat ludzkich związków. Film przyjęto z mieszanymi uczuciami, ale sama Foster nie ma zamiaru się poddawać. I słusznie: kto jak kto, ale ona, kiedyś perfekcjonistka w każdym calu, teraz już bez ryzyka może pozwolić sobie na błędy.

Azyl | Polsat | godz. 20.10