Każdy ma jakieś nieulotne. Coś, co trudno zdefiniować, określić, ale co idzie z nami przez życie, co nas zredefiniowało, czy wręcz zdekonstruowało, i na tym budowaliśmy od nowa – mocniej, pewniej – lub wręcz przeciwnie, na zgliszczach, zbutwiałych fundamentach stawialiśmy nietrwałe konstrukcje. W życiu bohaterów filmu też następuje taka wolta. „Nieulotne” to filmowa przypowieść o kastracji wyobrażeń o idealnych życiu i inicjacji braku złudzeń. Mówi o symbolicznej cezurze oddzielającej beztroskę młodości – której się wybacza, która ma prawo do błędów, wiecznych poszukiwań, niewłaściwych decyzji, buty, naiwności – od dorosłości, a w zasadzie od brutalnego wstępu do niej. Reżyser serwuje zimny prysznic parze studentów, Michałowi i Karinie, którzy poznają się i zakochują w sobie podczas pobytu w Hiszpanii. Na skutek pewnych wydarzeń muszą opuścić idylliczne plenery, w których osadzono pierwszą część filmu. Zestawienie z jesienną, zimną, szarą Polską wypada na tyle kontrastowo, że polska publiczność może poczuć irytację, że Borcuch wypędza swoich bohaterów z raju. Ale fajnie sportretowany jest ten Kraków – nie ma gołębi, Plant, kwiaciarek, Kazimierza, nie ma plakatowych wizytówek miasta. Trochę inna rzeczywistość, która pogłębia tylko traumę zawiedzionych nadziei. Ciągu dalszego edenu nie będzie, była akcja – jest reakcja, trzeba zmierzyć się z konsekwencjami pewnych wyborów, koniec maniany.
Na poziomie wizualnym, formalnym wszystko w „Nieulotnych” działa. No ale tak jest też ze wspomnieniami, z obrazkami z przeszłości – lepsza ich jakość, trwalszy zapis niż słów, które kiedyś padły. Dialogi za mocno definiują tu emocje i stany postaci, bywa, że brzmią zbyt deklaratywnie. Słowom nie wierzę, obrazom tak. Długie pasaże kamery, powolne ujęcia, montaż wewnątrzkadrowy – zasłużona nagroda za zdjęcia dla Michała Englerta na festiwalu Sundance. Daniel Bloom po raz kolejny stworzył doskonałą ścieżkę dźwiękową, koherentną i nieoczywistą. Bardzo dobrze obsadzeni młodzi aktorzy (świetni partnerujący im Skoczyńska, Chyra, Bradecki) trochę giną wobec tendencji do stylizacji tego świata i ich bohaterów. Jednak co broniło się we „Wszystko, co kocham” w związku ze zwrotem akcji ku przeszłości, tym razem nieco razi nachalną hipsterską blazą (włosom Kuby Gierszała należy się nagroda, przynajmniej za udział w pierwszej części filmu).
Mnie zachwyciła sekwencja otwierająca „Nieulotne” (ach ten Antonioni). Michał i Karina skaczą z dużej wysokości do wody. Za moment wynurzą się, szczęśliwi, będą krzyczeć, echem odbije się ich radość, ale też zadudni niepokojem. Na wzburzonej tafli wody zaczną tworzyć się coraz szersze kręgi. Kwestia czasu, nim swym zasięgiem zaczną obejmować całą przestrzeń wokół bohaterów. Ale kto by nie chciał się odważyć? Reżyser już skoczył.
Nieulotne | Polska, Hiszpania 2012 | reżyseria: Jacek Borcuch | dystrybucja: Kino Świat | czas: 93 min | Recenzja: Anna Serdiukow, „Film” | Ocena: 4 / 6