Ida – matka dwójki dorosłych dzieci – właśnie z sukcesem zakończyła chemioterapię, tylko po to, by odkryć, że jej mąż ją zdradza. Philip – od lat wdowiec – nawet nie myśli o jakimkolwiek związku z inną kobietą. Do czasu, gdy we Włoszech spotka Idę na ślubie swojego syna i jej córki. Dwoje poranionych przez życie ludzi, dwie bratnie dusze, ciąg dalszy łatwy do przewidzenia. Susanne Bier jest artystką, której filmy – po „Braciach”, „Tuż po weselu” czy nagrodzonym Oscarem „W lepszym świecie” – oglądam bez wahania.
Niestety „Wesele w Sorrento” jest w jej filmografii dość bolesną wpadką. Nie wyszła duńskiej reżyserce próba mariażu schematu komedii romantycznej z obyczajowym dramatem, mimo starań grających główne role Trine Dyrholm i Pierce’a Brosnana trudno nawet prawdziwie przejąć się losem głównych bohaterów. Całość nie jest więc ani dramatyczna, ani specjalnie zabawna. Najciekawsze rzeczy dzieją się na drugim planie. Niczym przed laty szczur w „Sitcomie” Francois Ozona, tak tu impreza we włoskich plenerach sprawia, że biesiadnikom wreszcie puszczają hamulce i mogą przed samymi sobą odkryć własne pragnienia, marzenia i rozterki. Uroczystość staje się katalizatorem zmian, niekoniecznie takich, jakich oczekuje się po weselu. Ale Bier najwyraźniej zabrakło odwagi, by ze stereotypowej komedii romantycznej zrobić zjadliwą społeczną satyrę. Zostaje więc niespełniona obietnica i obowiązkowy happy end z zachodzącym włoskim słońcem w tle.
Wesele w Sorrento | Dania,Szwecja,Włochy, Francja, Niemcy 2012 | reżyseria: Susanne Bier | dystrybucja: Gutek Film | czas: 116 min | Recenzja: Jakub Demiańczuk | Ocena: 2 / 6