Obdarzeni siedmioma grzechami głównymi bohaterowie „Drogówki”, podobnie jak postaci z „Wesela” czy „Domu złego”, nie są czarno-białymi figurami. Nawet największy drań dostaje od Smarzowskiego szansę na zadośćuczynienie, a zło, które reżyser penetruje z taką wprawą, przybiera niekiedy postać nieuchwytnego dobra.
„Drogówka” poddaje się zarówno analizie symbolicznej, jak i bezpośredniej. Krytycy uderzają w wysokie tony, pisząc, że to film o przyjaźni albo walce dobra ze złem. Wszystko się zgadza. „Drogówka” to w ogóle wdzięczny obiekt do metaforyzowania. Można dowolnie mnożyć pomysły na wykładnię symboliczną filmu, ale w czytaniu najprostszym mamy po prostu do czynienia ze znakomicie zrealizowanym kinem policyjnym, z niemal wszystkimi, wpisanymi w tę konwencję, cechami stylu. Jak w klasycznym schemacie takiego kina, oglądamy przygody grupy przyjaciół – w tym przypadku chodzi o policjantów ze stołecznej drogówki, obarczonych nie tylko siedmioma grzechami głównymi (to ukłon pod adresem „Siedem” Finchera), ale także wspólnymi pasjami i namiętnościami. Razem kontrolują prędkość, biorą w łapę, chodzą na imprezy i do burdeli. Ich wzajemna relacja obarczona jest ryzykiem nadużyć, pokusą chciwości lub zazdrości. Szybko przyzwyczajamy się do tej ferajny. Kiedy drogówkowicze wysłużonym autobusem wracają z patrolowania pielgrzymki papieża w Polsce, stężenie alkoholu na metr kwadratowy wydaje się tak wysokie, że zdaje się przenikać nawet do sali kinowej...
Punktem kulminacyjnym jest śmierć jednego z policjantów. Wówczas sytuacja zaczyna się zaostrzać. Pojawiają się pytania: czy główny oskarżony naprawdę był winny? Albo: kto i dlaczego wrabia Króla (Bartłomiej Topa)? Reżyser nie ułatwia rozwiązania tej łamigłówki.
Sukces kina Smarzowskiego opiera się na wzajemnym zaufaniu. Reżysera do ekipy, zespołu aktorskiego do ich przywódcy. Oglądając jego filmy, również „Drogówkę”, odnosi się wrażenie, że wszyscy grają do wspólnej bramki. Spełnia się, dotyczące przede wszystkim teatru, marzenie o zespołowym graniu. Celem ostatecznym jest nie tylko udany film, ale także, jak sądzę, satysfakcja reżysera, który do końca zaufał współpracownikom. W „Drogówce” wszyscy są znakomici. Bartłomiej Topa dawno, chyba od czasów „Wesela”, nie miał tak udanej roli filmowej. Jako sierżant Król z desperacją walczy o potwierdzenie własnej niewinności. W jego wypracowanej roli jest pasja i zapamiętanie. Marian Dziędziel, symbol i marka kina Smarzowskiego, nie zawodzi także i tym razem, ale świetny jest cały zespół, w zasadzie trzeba by przepisać całą aktorską stawkę: Eryk Lubos, Marcin Dorociński, Jacek Braciak, debiutujące w aktorskim teamie Smarzowskiego panie – Julia Kijowska i Iza Kuna, wreszcie fenomenalny Arkadiusz Jakubik w roli policyjnego seksoholika. Bo „Drogówka” jest także filmem o żądzy. Chodzi o namiętność posiadania: kobiety, pieniędzy, władzy. Twórca „Róży” nie jest ani oskarżycielem, ani obrońcą. Zakreśla jedynie dosyć bezwzględną panoramę bezwstydu. Portretuje kraj, którego obywatele nie przestali wierzyć w siłę abstrakcyjnej władzy. Naklejkę homo sovieticus przyswoili skrzętnie nawet nastolatkowie, urodzeni już w nowych, lepszych czasach. Od dziadków, rodziców i rodzeństwa przejęli peerelowską samowiedzę, że trzeba korzystać z przywilejów, jakie zostały nam dane. Korzystać z władzy; brać, ile się da; czasami uderzyć, czasami okazać się ludzkim: przebaczyć, przytulić, okazać serce. „A to Polska właśnie” – pisał przed laty Stanisław Wyspiański w „Weselu”. Smarzowski, jak wiadomo, znakomicie przyswoił tę lekturę.
Bohaterem filmu jest także Warszawa. Twórca „Drogówki” po raz pierwszy przeniósł kamerę do stolicy i pokazał ją od prawdziwej, nieupiększonej Photoshopem strony. To szare miasto wiecznie zirytowanych obywateli, spieszących się, wkurzonych, znerwicowanych. Miasto korupcji, łapówek, burdeli, tanich barów, marnego gustu i brudnych interesów, gdzie stróż prawa nie jest bynajmniej aniołem stróżem, a policjanci nie są z Miami. Oni są jak Warszawa. Wchłaniają, wydalają, zasypiają pijani, budzą się na kacu. „Melancholia półfabrykatu” – pisał w „Chamowie” Miron Białoszewski. Wdech, wydech, spleen i śmiech gorzki jak wódka.
Drogówka | Polska 2013 | reżyseria: Wojtek Smarzowski | dystrybucja: Next Film | czas: 118 min | Recenzja: Łukasz Maciejewski | Ocena: 4 / 6