- Nie da się wyjść z traumy, starając się przetrwać w milczeniu. Sami skazujemy się w ten sposób na samotność w cierpieniu - mówi Monika Grochowska menedżerka kultury, producentka, kuratorka, scenarzystka, reżyserka. Od kwietnia 2019 r. zastępczyni dyrektora Instytutu Adama Mickiewicza
Jesienią 1973 r. lekarz i działacz społeczny Stanisław Kłodziński – więzień Auschwitz o numerze 20 019 – wysłał list do 561 więźniów obozu. Poprosił ich o opisanie snów, które śnili w Auschwitz, oraz tych, które mieli później. Na jego apel odpowiedziało 147 osób. Zapisy ich widzeń sennych stały się podstawą projektu NIE/CHCIANE SNY (UN/WANTED DREAMS), którego pomysłodawczynią jest Monika Grochowska. Jeszcze przed pandemią dwukrotnie zapraszała mieszkańców Berlina do tamtejszej siedziby Instytutu Pileckiego na wspólne czytanie snów więźniów Auschwitz
DGP
O czym śnili więźniowie Auschwitz?
O jedzeniu chleba. O piciu mleka. O dotykaniu kłosów żyta. O rodzinie i dzieciach. O tym, że robią w kuchni naleśniki, dzieciaki rozrabiają, panuje rodzinna atmosfera, po czym nagle w ten sen wdziera się dźwięk obozowego gongu – i następował powrót do piekła. Po wojnie niektórzy śnili własną śmierć, przez wiele lat widzieli, jak są zabijani. Choć przeżyli, to psychicznie i emocjonalnie pozostali więźniami tamtych przeżyć.
Jaki jest sens wspólnego czytania snów więźniów Auschwitz?
Nauka dowodzi, że traumy przechodzą na kolejne pokolenia. A ważnym elementem radzenia sobie z nimi jest możliwość opowiedzenia o nich. Nie da się wyjść z traumy, starając się przetrwać w milczeniu. Sami skazujemy się w ten sposób na samotność w cierpieniu. Ulga natomiast przychodzi w chwili, gdy mówimy o bólu i lęku. Kiedy stajemy z traumą twarzą w twarz.
Czy Polacy jako zbiorowość noszą w sobie nieprzepracowaną traumę po II wojnie, a twój projekt jest próbą poradzenia sobie z nią?
Są wydarzenia w historii świata, które zostawiają piętno na całych zbiorowościach, nie tylko jednostkach. Takim wydarzeniem była właśnie II wojna i piekło obozów koncentracyjnych. O ile praca jednostki nad takimi przeżyciami jest istotna, to czy świadomie szukamy sposobów poradzenia sobie z nimi na poziomie społeczności?
Miejsce czytania snów jest szczególne: Berlin. Można to odbierać jako symboliczne spotkanie potomków ofiar i oprawców.
W tym projekcie pociąga mnie to, że sny to subiektywne doświadczenie. Można się spierać o racje, lecz nie można się kłócić o sny. Jednocześnie ważne jest to, w jaki sposób zaprosi się ludzi do uczestnictwa. NIE/CHCIANE SNY nie są prowokacją, bo nie mam potrzeby wchodzenia w taki sposób w relacje z widzem. Od początku założyłam, że ma to być odwrotność tego, z czym mamy do czynienia na co dzień: z niekończącą się awanturą, próbą udowodnienia sobie czegoś za wszelką cenę, agresją, piętnowaniem i ideologicznym sporem. Bo jaka byłaby z tego korzyść?
A więc NIE/CHCIANE SNY to…
Wspólne skupienie nad czymś efemerycznym. Chociażby na chwilę. Bez przymusu i rzucania wyzwań komukolwiek. Jest dla mnie coś bardzo poruszającego w tym, że obcy sobie ludzie chcą usiąść i wspólnie czytać sny, tworząc tym samym przestrzeń dla czegoś tak intymnego. Jest w tym więcej czułości niż chęci manifestacji. Uznałam, że sny, a tym samym subiektywny opis przeżyć związanych z doświadczeniem obozu, jest wart przeczytania i posłuchania na nowo. Jestem przekonana, że traumy warto przepracować razem. Taki punkt wyjścia powoduje, że tworzy się rodzaj wspólnoty. Wydaje mi się, że może to być ważne nie tylko dla nas – Polaków. Kluczowe dla mnie było zrobienie projektu w Berlinie, gdzie żyją Niemcy, lecz również przedstawiciele innych narodowości. Właśnie to spotkanie wydało mi się ciekawe.
Czy ten projekt to nie za mało, by poradzić sobie z traumą?
To zależy. Czasem trzeba zrobić coś więcej, ale przecież od spotkania i zobaczenia siebie trzeba zacząć. Żyjemy w świecie, w którym bardzo dużo się kłócimy, ale nie zadajemy sobie pytania o cel tych dyskusji. Czy robimy to po to, żeby usłyszeć drugą osobę i wypowiedzieć siebie? Czy też po to, żeby za wszelką cenę przekonać innych do swoich racji? Czy też po to, żeby spróbować rozwiązać problem? Moim zdaniem te kłótnie, które mamy wokół siebie, w wielu przypadkach nie budują wspólnoty – tak jak ja ją rozumiem. Czyli możliwości bycia ze sobą w nieinwazyjny sposób nawet z obcymi osobami, dzielenia się swoją opowieścią, doświadczeniem. Mam wrażenie, że ludzie, którzy wzięli udział w wydarzeniu w Berlinie, mieli poczucie, że coś razem przeżyli. Wspólne siedzenie w kręgu, słuchanie lub czytanie wyzwoliło w nich rodzaj bliskości. Na koniec, zanim każdy z nieznajomych miał odjeść do własnego świata, uczestnicy mieli potrzebę pożegnania się ze sobą, uściśnięcia rąk, podziękowania za wspólne przeżycie. Niektórzy byli bardzo poruszeni. Jedna z uczestniczek chciała nas zachęcić, żebyśmy odmówili kadisz – żydowską modlitwę za zmarłych. Nie mam poczucia, by to było jakieś tanie, chwilowe wzruszenie. Wiele osób chciało przyjść na chwilę, popatrzeć, a zostawali godzinę, dwie, czytając i słuchając snów. Wydaje mi się, że obecnie wartość spotkania, bycia razem w grupie ludzi bardzo odmiennych uległa ogromnej inflacji, bo utożsamiamy ją z awanturą, która nic nie zmienia. To nas niebezpiecznie odsuwa od innych. Mam poczucie, że cierpimy na brak wspólnotowości, umiejętności wymieniania się doświadczeniami, rozumienia, że możemy mądrze czerpać z różnorodności. My naprawdę możemy stać się bogatsi o doświadczanie innego człowieka, a na ogół, przynajmniej w publicznym sporze, tak bardzo koncentrujemy się na różnicach, że odczuwamy strach, złość, poczucie zagrożenia.
Jak zatem reżyseruje się taką rozmowę?
NIE/CHCIANE SNY nie są przedstawieniem. Wygląda to tak, że tworzymy krąg, w którego centrum leżą scenariusze w trzech językach – po polsku, angielsku i po niemiecku. Każdy może wziąć scenariusz, usiąść w kręgu i tylko słuchać. Albo przeczytać sen, który go szczególnie poruszył. Krąg w tym przypadku nie jest przypadkową figurą: siedzenie w kole, gdzie nie ma prowadzącego i hierarchii, powoduje wytworzenie określonej relacji między uczestnikami. W tej wspólnocie, która powstaje na krótko, każdy jest ważny i równy. Specjalnie przerzucam odpowiedzialność na osoby siedzące w kręgu, żeby zobaczyły siebie, dojrzały do myślenia, że mają możliwość dania siebie innym. Dla mnie jest to ćwiczenie budowania społecznej relacji, a nie wydarzenie artystyczne. W kręgu jest tylko kilka, ale kluczowych zasad.
Jakich?
W przypadku NIE/CHCIANYCH SNÓW bohaterem są sny. Nie ma przestrzeni do tego, by ktoś zadawał pytania i dyskutował – oddaliśmy krąg konkretnemu bohaterowi. Inną zasadą w kręgach, które buduję, jest to, że każdy może wejść i wyjść z nich, kiedy chce. Nie ma przymusu siedzenia do końca. Rozumiem, że dla kogoś mogą to być np. zbyt emocjonalne sprawy i może powiedzieć dość. Chodzi tylko o to, by zrobić to w taki sposób, żeby nie przeszkadzać innym. Ostania zasada: słuchający jest równie ważny jak ten, kto czyta. Bo przecież bez słuchacza żadna historia by nie przetrwała. Więc jeżeli ktoś wchodzi do kręgu i chce słuchać, to jest to równie ważne zadanie jak czytanie. Jest to przy okazji ciekawe ćwiczenie, szalenie banalne, często zapominane – czy wierzę, że moja wartość bycia w grupie może polegać tylko na tym, że kogoś wysłucham? Nic więcej. Te proste zasady są też potrzebne, żeby wytworzyć poczucie bezpieczeństwa, bo grupę tworzą przypadkowe osoby.
Jak pracuje się z tekstem, który nie jest przeznaczony na scenę?
Scenariusz do kręgu pisałam z Arturem Pałygą. Bardzo ważne było dla mnie, by nie zmieniać treści, bo więźniowie spisywali widzenia senne językiem nieliterackim. Chodziło o to, żeby zachować to tak, jak to zapamiętali. My tylko ułożyliśmy pewną całość. Od siebie dodaliśmy jedynie refren powtarzany co jakiś czas: „Jesteś tu. Możesz tu zostać. Możesz wyjść. Ja nie mogę wyjść. Ale ty możesz. Możesz wyjść. Ale możesz zostać. Możesz tu być ze mną”. Każdy sam wybiera sen, który chce przeczytać. Dramaturgia tworzy się w sposób improwizowany, nie jest reżyserowana. Mimo to niektóre rzeczy byłam w stanie przewidzieć, bo znam siłę wspólnego siedzenia w kręgu. Na przykład ludzie, którzy przychodzą i chcą tylko popatrzeć, posłuchać i zdystansować się, bardzo rzadko utrzymują to nastawienie do końca. Siła wspólnoty jest tak wciągająca, że chcesz się włączyć. Całej reszty nie jestem w stanie przewidzieć – ani tego, kto przyjdzie, ani w jaki sposób będzie uczestniczyć. To jest siła tego projektu. Ja tworzę narzędzia, którymi są wspólny cel, proste zasady i wspólna przestrzeń. Cała reszta jest sumą ludzi, którzy w tym uczestniczą.
Forma w tym przypadku jest decydująca?
Forma jest bardzo istotna, choć nie chodzi tylko o nią. W moich projektach forma wyraża pewną ideę – musi być dostosowana do tematu. W każdym razie ogromny potencjał wspólnego siedzenia w kręgu dawno przestał mnie zaskakiwać. W wielu wspólnotach pierwotnych funkcjonowała instytucja spotkania w kręgu. Jest w tym moc, która pozwala szukać wspólnych wartości, rozwiązań problemów, osiągać wspólne cele. Ten sposób funkcjonowania wciąż jest bliski niektórym wspólnotom religijnym – ludzie spotykają się w jakimś celu i chcą się o coś modlić. Siadają razem, wierząc, że wspólna modlitwa ma większą moc. Przykładów jest więcej, chociażby grupy wsparcia. Do grup AA ludzie przychodzą anonimowo, ale mają wspólny cel – trzeźwieć. Nie mają sobie udowadniać, że czyjeś doświadczenie jest lepsze, a czyjeś gorsze, że ktoś trzeźwieje lepiej, a ktoś gorzej. Przez to, że wymieniają się doświadczeniami, nie prowadząc awantur daje być może reszcie rodzaj wskazówki, inspiracji. To dowód, że jakościowa grupa społeczna, daj szanse rozwoju jednostce. Zatraciliśmy w większości to, jak kiedyś funkcjonowaliśmy we wspólnotach. Nie jestem pewna, czy dziś głęboko rozumiemy co ona daje. Czy czujemy, że gdy tworzymy wspólnie i mamy wspólny cel, to jesteśmy silni.