Swoją powieściową soczewkę skupiam zwykle na tym, co jest bardzo blisko, wielkie wydarzenia interesują mnie mniej. Ciekawy jest dla mnie chłopiec, który idzie na wojnę, a nie sama wojna - mówi PAP Jakub Małecki. Jego powieść "Saturnin" przedpremierowo pojawi się na warszawskim Big Book Festivalu.

PAP: Wydawać by się mogło, że pańska najnowsza powieść, "Saturnin" jest najbardziej "filmowa", nadająca się do ekranizacji. Co pan o tym myśli?

Jakub Małecki: To mnie pani bardzo zaskoczyła, bo ja sobie akurat tego zupełnie nie wyobrażałem. Wręcz przeciwnie, pisząc tę książkę, byłem w sumie przekonany, że ze względu na jej konstrukcję trudno byłoby z niej zrobić film...

PAP: Jest to też książka o bardzo trudnych relacjach rodzinnych, gdzie każdy z bohaterów ma jakiś problem albo tajemnicę.

J.M.: Wydaje mi się, że w ogóle każdy człowiek nosi w sobie coś takiego. Coś nietypowego, jakiś kompleks, tajemnicę, historię, która go odróżnia od innych. Każde, nawet z pozoru najbardziej zwyczajne życie, kiedy opowiedzieć je w całości, okazuje się pod wieloma względami niezwykłe.

Mnie sam nie wiem z jakiego powodu interesują właśnie takie osoby. Skomplikowane wewnętrznie, często z trudem odnajdujące się w świecie. Zupełnie nie chciałoby mi się pisać o kimś, kto jest, nie wiem, jakimś zadowolonym z siebie prezesem wielkiej firmy międzynarodowej, człowiekiem sukcesu - tacy ludzie mnie nie interesują. Za to, kiedy widzę kogoś niedoskonałego, kto ma trudniej niż inni, to właśnie o takim kimś chcę opowiadać. Być może dlatego, że do nich jest mi bliżej emocjonalnie.

PAP: Powieści nadał pan tytuł "Saturnin", to jest imię bohatera, ale powieść nie dotyczy tylko jego losów... Możemy powiedzieć: to Saturnin i cały jego świat.

J.M.: Zastanawiałem się nawet, czy książki nie zatytułować "Saturnin, Saturnin". I rzeczywiście, to nie jest chyba główny bohater. Właściwie to nawet nie wiem, czy w ogóle jest w tej powieści ktoś taki. A samo imię - takie piękne i niezwykłe - pasowało mi jako tytuł książki, która opowiada o niezwykłych losach ludzi.

PAP: Jest też w powieści dziadek, chyba najbardziej tajemnicza postać, ale też i najbardziej tragiczna.

J.M.: Od niego właśnie zaczęła się ta moja książka. Wie pani, ja miałem jakąś niewytłumaczalną obsesję na punkcie brata mojej babci, który poszedł na wojnę i nigdy z tej wojny nie wrócił. Uderzało mnie w tej historii, że tam nic nie ma: zostały tylko trzy zdjęcia, nikt o tym nie rozmawia, nie wspomina. I ta książka wzięła się z fascynacji tym człowiekiem, i tym, jak niewiele po człowieku może zostać. Zacząłem tę historię spisywać, zupełnie nie planując, że to będzie powieść. Zafascynowała mnie ta historia - i mojej babci, i tego mężczyzny. I kiedy sobie wyobraziłem losy współczesnego bohatera, i tę nietypową kompozycję, łączącą wszystkie wątki, to już wiedziałem, że z tego będzie książka.

PAP: Nie trzeba też pytać o źródła inspiracji, bo sam je pan ujawnia w zakończeniu...

J.M.: Tak. Chciałem, żeby to było takie drugie zakończenie książki, żeby prawda łączyła się z fikcją w nierozerwalny sposób. To mnie w literaturze bardzo od jakiegoś czasu interesuje.

PAP: Uwagę czytelnika przykuwa np. scena koncertu, gdzie gra dziadek na trąbce i jego kolega na akordeonie. Przychodzi wówczas refleksja, że już tak się nie spotykamy w gronie znajomych, nie gramy itd. Kiedyś ludzie spotykali się często np. na imieninach.

J.M.: Dziś wszystko musi być ustalone, data spotkania, godzina spotkania, forma. Chyba coraz rzadziej zdarza się, żeby ktoś przyszedł do kogoś "ot, tak".

PAP: Niektóre sceny powtarzają się, w kolejnych pokoleniach bohaterowie wykonują nawet te same gesty.

J.M.: Tak. Tadeusz tęsknił do wszystkiego, co się w jego życiu wydarzyło i już się nie wydarzy, próbował tę przeszłość ożywić, przyszedł więc do córki z nietypową prośbą, a samej córce nadał imię kobiety, którą spotkał w młodości. Tak bardzo żył tą przeszłością, nie mógł się pogodzić ze stratą. Próbował swoją historię "poupychać" w teraźniejszość. Stąd te powtarzalne imiona i sceny.

PAP: Po raz pierwszy w pańskiej twórczości pojawiają się wydarzenia historyczne. Bardziej chodziło o historię rodzinną czy może chciał pan pod pretekstem rodzinnej opowieści przemycić historię?

J.M.: Swoją powieściową soczewkę skupiam zwykle na tym, co jest bardzo blisko, wielkie wydarzenia interesują mnie mniej. Ciekawy jest dla mnie chłopiec, który idzie na wojnę, a nie sama wojna. Natomiast muszę coś o tej wojnie napisać, żeby móc opowiedzieć o chłopcu. W "Saturninie" kameralna rodzinna opowieść i wielka historia są ze sobą mocno związane, bo całą fabułę oparłem o losy prawdziwych postaci. Musiałem trochę się napracować, żeby właściwie oddać realia, klimat tamtych czasów, jednak zdecydowanie bardziej interesuje mnie właśnie ten pojedynczy bohater, niż wielkie koło historii.

PAP: Przy okazji naszego spotkania nie mogę nie spytać o zagraniczne wydania pańskich powieści. Niech się pan pochwali!

J.M.: Z chwaleniem się mam chyba trochę problem, ale rzeczywiście, pierwszy przekład mojej "Rdzy" ukazał się w lutym w Holandii. Tam się jakieś cuda dzieją, krytycy się tym zachwycili, nigdy w Polsce nie miałem takich recenzji, jakie mam tam... Mimo pandemii robią już drugi dodruk tej książki. Dla mnie to jest naprawdę jakiś kosmos... Przekładu dokonał fantastyczny tłumacz Karol Lesman, który tłumaczy także Olgę Tokarczuk i Wiesława Myśliwskiego - wydaje mi się, że to jego jest, w ogromnej mierze, jego zasługa. Już za miesiąc na Słowenii ukaże się „Rdza", a potem "Dygot" w Rosji, i w przyszłym roku „Rdza“ w Niemczech. To wszystko dla mnie jest nieprawdopodobne, wciąż naprawdę nie mogę w to uwierzyć.

PAP: Jak teraz promować literaturę, targów książki nie było, spotkania z czytelnikami są raczej online?

J.M. To mi akurat w czasie pandemii bardzo odpowiadało, bo nie czuję się zbyt komfortowo podczas wystąpień publicznych, wywiadów i tak dalej. I gdy mogłem siedzieć w domu przez cztery miesiące, nie uczestnicząc w niczym, a jednocześnie wiedząc, że nie psuję w ten sposób żadnych planów wydawcy, to było mi bardzo dobrze. Teraz mam już poumawianych trochę spotkań, część na żywo, a część online. Choć nie czuję się zwierzęciem medialnym i wolę po prostu pracować przy biurku, to spotkania z czytelnikami są dla mnie bardzo ważne, bo pozwalają mi wierzyć, że to, co robię, ma sens.

Rozmawiała: Dorota Kieras (PAP)

Jakub Małecki (ur. 1982 w Kole) – pisarz, autor dziesięciu książek, m.in. "Dygotu", "Rdzy", "Horyzontu", "Nikt nie idzie" oraz "Śladów", nominowanych do Nagrody Literackiej NIKE. Laureat Złotego Wyróżnienia Nagrody im. Jerzego Żuławskiego, nagrody Książka Miesiąca "Książek", nominowany również do Nagrody Literackiej Europy Środkowej Angelus, nagrody im. Stanisława Barańczaka oraz dwukrotnie do Nagrody im. Janusza A. Zajdla. W 2019 r. zdobył nagrodę w konkursie „Czytający Petersburg” dla najlepszego pisarza zagranicznego. Publikował w "Przekroju", "Newsweeku", "Polityce", "Angorze", "Znaku", "Nowej Fantastyce" i "Tygodniku Powszechnym". Jego najnowsza powieść "Saturnin" przedpremierowo pojawi się podczas warszawskiego Big Book Festivalu, zaś do księgarń trafi 16 września.