Zygmunt August był królem niezdecydowanym, nie podejmował ważnych decyzji, nawet takich, które były konieczne. Zawsze mawiał: „Poczekajmy do jutra”. Z Andrzejem Rachubą rozmawia Robert Mazurek.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Wie pan, że jutro 1 sierpnia, ważna rocznica?
Oczywiście, wiem.
Obchodzimy 500. urodziny Zygmunta Augusta.
O, tej daty dziennej nie pamiętałem.
Skoro Jagiellonowie, to porozmawiajmy o mocarstwie. Jako dziecko najbardziej lubiłem Kazimierza Jagiellończyka.
To nieoczywisty wybór. A dlaczego?
Bo wtedy Polska była największa, sięgała do Morza Czarnego.
Ale już pan wie, że to nie była Polska?
Dziś wiem, ale wtedy miałem 10 lat.
Niektórym takie postrzeganie historii zostaje i to powoduje, że mamy wrogów wśród Litwinów, Białorusinów i Ukraińców, którzy dostają drgawek na wieść, że Wielkie Księstwo Litewskie to była Polska.
Powiedzmy wyraźnie: nie była.
Nie była, to były dwa oddzielne państwa, które od 1385 r., od czasu unii w Krewie, miały wspólnego władcę. Tylko tyle i aż tyle.
Z kolei Wielkie Księstwo Litewskie wcale nie było takie litewskie.
Narodowo to ono było ruskie. Tu wyjaśnienie, że nie było wtedy języka ukraińskiego czy białoruskiego, był ruski, który zaczął dzielić się na te dwa dopiero w XVII w. Ruskim posługiwali się także Jagiellonowie, a ostatnim wielkim księciem, który mówił po litewsku, był król Aleksander. Całe państwo, choć katolickie, było pod ogromnym wpływem prawosławnej kultury ruskiej, znacznie bogatszej od chłopskiej kultury litewskiej.
Magnateria litewska szybko się spolonizowała, często zastępując szlachtę polską.
Bojarzy litewscy, głównie ci zamożniejsi, funkcjonujący w strukturach państwa, przyjmowali i polski język, i polskie obyczaje.
Dzisiejsi Litwini to w zasadzie dawni Żmudzini, prawda?
Tak w zasadzie jest. Mój ukochany mistrz i szef, prof. Ryszard Kiersnowski, urodzony w Wilnie, zawsze mawiał: „Litwini to my, a ci, którzy tam zostali, to Żmudzini”, co oczywiście budziło zdenerwowanie kolegów litewskich.
Wróćmy do Rzeczpospolitej.
Na dobrą sprawę oba państwa połączyła dopiero w 1569 r. unia lubelska. Ten wspólny twór nazywał się Rzecząpospolitą, co było zadziwiające nie tylko dlatego, że państwo, w którym rządził król, nazwano republiką.
Tu dodajmy, że nazwa Rzeczpospolita Obojga Narodów…
Istniała tylko w literaturze, to nie była oficjalna nazwa państwa.
Dopiero od schyłku Jagiellonów można mówić o wspólnym państwie.
Ale i je łączyli tylko władca, Sejm i prymas. Wszystko inne było rozdzielne, istniały nawet granice między oboma państwami, a wojsko polskie nie mogło wejść na teren Litwy bez zgody Sejmu.
Byliśmy potęgą na mapie. Tylko na mapie?
Niewątpliwie byliśmy też potęgą militarną, aczkolwiek nie na zawsze. I jak się okazało – ta potęga była nieco przereklamowana.
Wszak już „za króla Olbrachta wyginęła szlachta”.
Bo największą potęgą militarną byliśmy – złączeni z Litwą – za jego ojca, Kazimierza Jagiellończyka, co pokazała wojna trzynastoletnia z Krzyżakami. Ale już wojny z Moskwą udowodniły, że z potęgą Litwy jest kiepsko, że bez pomocy Polski sobie nie poradzi.
Polacy byli przekonani o swojej potędze?
Niewątpliwie byli przekonani o własnej wyższości, w końcu byliśmy narodem wybranym. W jakim języku Adam i Ewa rozmawiali w raju? Po polsku, bo to przecież najlepszy język na świecie. A jakiej narodowości była Matka Boska? Wiadomo, Polką, bo Rzeczpospolita to najdoskonalszy kraj na świecie. I naprawdę wierzyła w to znaczna część szlachty.
I co z tego przekonania o wyższości wynikało?
Absolutnie nic. To się w żaden sposób nie przekładało na myślenie o państwie.
Nikt nie wzywał władców, by rozwijali potęgę Rzeczypospolitej?
Ci, co zachęcali, jak Piotr Skarga, natychmiast stawali się wrogami szlachty. Jak można namawiać króla, by tłamsił szlachtę podatkami? Jeśli król czegoś chce, niech poprosi, a i tak niczego nie dostanie.
Retoryczny talent Skargi nie działał?
Kazania były wzniosłe, ładne i szlachta akceptowała je, gdy były wymierzone w innowierców, ale natychmiast głuchła, gdy Skarga zachęcał do reform w kraju. Takie wizje, że szlachta wzywała: „Królu kochany, prowadź, zdobywajmy nowe ziemie!”, były całkowicie nierealne i to nie tylko dlatego, że za sformułowanie „królu kochany” delikwent trafiłby do lochu oskarżany o znieważanie władcy.
Szlachta nie chciała potęgi, bo nie chciała reform?
Mrzonki o mocarstwowości były głównie udziałem magnaterii, która miała dobra na Wschodzie i była zainteresowana podbojem kolejnych ziem. Popierały ich sfery intelektualne, nie tylko Skarga czy Józef Wereszczyński, biskup kijowski, ale i późniejszy dworzanin Zygmunta III Wazy, Krzysztof Warszewicki. Ale i on skupiał się nie tylko na podbojach terytorialnych, lecz na naprawie państwa, był przeciwnikiem wolnej elekcji. W „O najlepszym stanie wolności” wzywał i do poprawy losu najbiedniejszych, i do wzmocnienia władzy króla.
I jedno, i drugie budziło zapewne zachwyt szlachty.
Gdy tylko Zygmunt III Waza chciał wykorzystać słabość Moskwy, bo pojawiła się realna szansa na stworzenie potęgi Rzeczypospolitej, i ruszył na wojnę z Rosją, to szlachta natychmiast się zbuntowała. Wcześniej Batoremu też szło dobrze, ale już na trzecią wyprawę nie dostał pieniędzy.
Nie chcieli nie tylko polskich kurortów nad Pacyfikiem, ale nawet, mówiąc serio, osłabienia Rosji?
Nie chcieli niczego prócz świętego spokoju, chcieli gospodarować na swoim i żeby nikt im się w to nie wtrącał.
Ciągle słyszymy, że Polacy marzyli o potędze, a pan mówi, że to nieprawda, bo chcieli siedzieć z boku.
Celem szlachty było żyć w spokoju i dobrobycie, nic więcej.
Nie marzyło im się Trójmorze?
A po co? Co by z tego mieli? Po co szlachcic wielkopolski miałby iść albo, co gorsza, dawać pieniądze na wojnę z Turkiem? On da pieniądze, a król się wzmocni i co wtedy z wolnością szlachecką?
No tak, Turek mógł dojść najwyżej pod Chocim…
A niechby i pod Lwów, tylko co z tego dla szlachcica mazowieckiego czy wielkopolskiego?
Choć szlachta nie widziała interesu w wojnach, to rzut oka na mapę Europy pokazuje, że Jagiellonowie władali jej połową.
Początek XVI w. – to był ten czas, kiedy do ziszczenia projektu Trójmorza było najbliżej, ale wyprawa Jana Olbrachta na Mołdawię pokazała, że nikt z sąsiadów nie kwapił się z pomocą. A po 1526 r., po klęsce Ludwika Jagiellończyka, króla Czech, Węgier i Chorwacji, pod Mohaczem kraje te odwróciły się od Jagiellonów definitywnie.
Władcy nie mieli na to wpływu?
Jagiellonowie – a właściwie litewscy Giedyminowiczowie – prowadzili fatalną, skrajnie szkodliwą politykę dynastyczną. Braciszkowie nie potrafili się dogadać ze sobą i bili się, jak choćby synowie Kazimierza Jagiellończyka o tron węgierski. Jan Olbracht, król Polski, prowadził wojnę z rodzonym bratem Władysławem Jagiellończykiem, królem Czech. Mogli brać przykład z Hohenzollernów, którzy współpracowali znakomicie, a tymczasem oni przegrywali wszystkie okazje.
Z czego to wynikało?
Z ambicji i z tego, że nie potrafili przezwyciężyć swoich magnatów. Elity w rządzonych przez Jagiellonów państwach nie widziały żadnego interesu we współpracy tych krajów.
Przecież widzieli, że rosnąca w siłę Turcja łupi Węgrów, Bułgarów, Wołochów, Polaków. Nic, tylko się zjednoczyć.
Owszem, widzieli to i każde z zagrożonych państw oczekiwało pomocy, nie dając niczego w zamian. Miało być jak za Warneńczyka tylko z happy endem – przyjść, pomóc i wrócić do siebie.
Polacy zjednoczyli się z Litwinami wobec zagrożenia krzyżackiego. Turcy nie byli w stanie pogodzić ambicji Jagiellonów?
Byli zbyt słabymi władcami, by ignorować możnowładców. O ile dla Litwinów kultura polska była czymś pociągającym, o tyle już dla Węgrów zdecydowanie nie, przeciwnie, uważali, że są na znacznie wyższym poziomie – i pewnie byli. A z drugiej strony ani Węgrom, ani Czechom nikt w Polsce tej pomocy specjalnie nie oferował.
Nikogo nie kusiła wizja władania Europą od Rygi po Dubrownik i od Pragi po Smoleńsk. Czy to znaczy, że Polacy nigdy nie zamarzyli o mocarstwowości?
W wymiarze europejskim dopiero na przełomie XVI i XVII w., kiedy Rosja przeżywała wielką smutę, bo wygasła dynastia Rurykowiczów, a Romanowowie jeszcze nie zasiedli na tronie carskim.
Dopiero wtedy?
Tak, bo Polacy zupełnie nie poczuli szansy, jaką dawało im to, że Jagiellonowie władają połową Europy. Nikt nie myślał, że lepiej byłoby, żebyśmy byli wielcy, tylko zadawał pytanie: „Co nam do tego?”.
Cywilizowane Węgry ich nie kusiły, a dzika Rosja tak?
Bo tych Węgier czy Czech nie można by podbić, to były ziemie zasiedlone, a tu pojawiła się wizja wielkich podbojów. Przecież wojewoda sandomierski Jerzy Mniszech oddawał Dymitrowi Samozwańcowi córkę Marynę za żonę w zamian za księstwo siewierskie i smoleńskie, a to miał być dopiero początek. To była formalna umowa między nimi. Tamtejsze stepy rozpalały wyobraźnię.
Ale i to nie wyszło.
Polska była już zbyt słaba, a ponadto popełniła wiele błędów. Nie było już na to żadnych szans.
Dlaczego? W końcu Żółkiewski wkracza do Moskwy, a Władysław IV zostaje carem Rosji.
To było nie do utrzymania. Teoretycznie, gdyby Władysław IV przyjął prawosławie, można by próbować jakoś to rozegrać.
Paryż wart był mszy, a Moskwa nie była warta panichidy?
Dla Wazów nie. Zygmunt III nie brał tego pod uwagę z powodu głębokich przekonań religijnych. Zresztą, kiedy za Jana Kazimierza pojawiła się propozycja objęcia polskiego tronu przez cara, to on też z góry zapowiedział, że wyznania nie zmieni.
Kiedy ostatecznie upadła nadzieja na potęgę Polski? Pocieszamy się, że jeszcze Sobieski wygrywał.
Ale to tylko dlatego, że przeciwnik był do niczego. Nikt mi nie powie, że to był wielki władca.
Ale wódkę ma. Z władców tylko Kazimierz Wielki i on, a Zygmunt August nawet piwa nie ma.
W Rosji widziałem jeszcze wódkę „Kniaź Poniatowski”, ale nie z herbem Poniatowskich, Ciołkiem, ale z herbem św. Jerzego.
Udowodniłem panu, że Sobieski był wielki, jest pan teraz liczony i odwraca kota ogonem.
Na takie kryterium nie byłem przygotowany… (śmiech)
To wróćmy do kresu polskiej potęgi.
To był proces, który zaczął się bardzo wcześnie, bo pierwsze poważne rysy pojawiły się już w czasie wojen jagiellońskich z Moskwą na przełomie XV i XVI w.
Zaczęliśmy od Zygmunta Augusta i na jubilacie skończmy.
Bardzo proszę.
Chciałem z rozpędu powiedzieć, że skończymy na ostatnim królu z dynastii Jagiellonów, co nie do końca jest prawdą.
A nawet w ogóle nie jest prawdą, ponieważ zostawił siostrę, Annę Jagiellonkę, która po ucieczce Walezego została królem Polski i wielkim księciem Litwy.
Właśnie, królem, nie królową.
Wybrano ją na króla i dano za męża Stefana Batorego. Notabene to bardzo interesujące, bo to ona została królem, ale gdy umarł jej mąż, to ona przestała być królową. Szlachta przeszła nad tym do porządku dziennego.
Jej samej zależało, by wybrano jej siostrzeńca, Zygmunta III Wazę.
Ale nie znam precedensu w Europie, by tak po prostu, bez abdykacji, ktoś przestał być królem.
A wracając do Zygmunta Augusta, czy to był dobry król?
Państwo kwitło, szlachta się bogaciła – nie wiem, czy akurat to było dobre dla króla, ale bez wątpienia dla szlachty tak – rozwijały się handel, gospodarka. Na Zachodzie ciągłe wojny, więc zboże i drewno szły statkami ciągiem. Złoty wiek.
Czyli władca idealny?
Wszystko było dobrze, dopóki nie uderzył Iwan Groźny i okazało się, że państwo nie daje sobie rady. A nawet dwa państwa pod jego rządem.
Zygmunt August był najpierw wielkim księciem, a dopiero później królem.
Tak, a w dodatku to jedyny król, który został królem za życia poprzedniego króla, swego ojca Zygmunta Starego.
To był plan królowej Bony?
Była to w dużej mierze zasługa jej uporu, stanowczości i walki o interesy syna.
Szkoda, że Bona nie odcisnęła się na historii bardziej.
Może szkoda, ale ona miała też wady, skonfliktowała z dworem wielu ludzi, zwłaszcza wielmożów. Szybko dorobiła się wielu wrogów. W niektórych przypadkach nie dało się tego uniknąć, bo sprzeciw wywoływały słuszne reformy, ale często mogła się wykazać większą dyplomacją i ustępliwością.
Historia wspomina ją raczej dobrze.
Na zmianach, które przywiozła, skorzystała polska, a zwłaszcza litewska gospodarka, gdzie wprowadzono reformę włóczną. To była rewolucja gospodarcza, bo przez komasację rozdrobnionych do niewyobrażalnych rozmiarów gruntów można było wprowadzić trójpolówkę, zaprowadzić folwarki, zwiększyć dochody z majątków.
I to był sukces.
Ogromny, bo dochody z dóbr królewskich wzrosły dwu-, trzykrotnie, powstały też regularne wsie.
Bona sprzeciwiała się małżeństwu syna z Barbarą Radziwiłłówną.
A cóż innego mogła zrobić? Przecież to był mezalians. Oczywiście, można przypomnieć, że Radziwiłłowie to była rodzina wyjątkowa, niezwykle zamożna i wpływowa, w 1547 r. stali się książętami Rzeszy, więc to była arystokracja europejska, ale wszystko jedno, to była tylko arystokracja wewnętrzna. Do tego wśród wrogów Bony było dwóch Radziwiłłów, z których jeden był bratem, a drugi kuzynem Barbary, więc wywyższanie ich było dla Bony skandalem.
To dlaczego Zygmunt August zdecydował się na ślub?
Bo był zakochany. To było uczucie do kobiety, którą uznawano za piękną, choć nie wiemy, jak naprawdę wyglądała…
I czy była podobna do Anny Dymnej.
Tego nie wiemy, możemy za to domniemywać, że jej pierwszy mąż, wojewoda Stanisław Gasztołd, zakaził ją chorobą weneryczną. Wiemy, że nie dała dziecka ani jemu, ani Zygmuntowi Augustowi, więc coś mogło być na rzeczy. Z pewnością była to atrakcyjna kobieta, lubiąca zabawę, a nie siedząca wiecznie na modlitwach jak poprzedniczka, królowa Elżbieta, która nie dość, że była brzydka, to jeszcze miała ciągle ataki padaczki.
Zygmunt August miał po śmierci Barbary trzecią żonę, Katarzynę Habsburżankę.
Nie chciał tego małżeństwa, czuł się do niego zmuszony. Miał 33 lata i żenił się po raz trzeci, bo wymusiła to na nim sytuacja polityczna, a konkretnie Habsburgowie.
No i ożenił się…
Z siostrą swojej pierwszej żony, co zresztą później podnosił jako argument na rzecz unieważnienia małżeństwa. Starał się o to unieważnienie, bo okazało się, że Katarzyna również nie może dać mu potomka.
Może to on był bezpłodny?
Miał dzieci z kochankami i pecha z Habsburgami.
Czyli?
Historia całej Europy pokazuje, że jak kobiety habsburskie potrzebowały być bezpłodne, to były. Oczywiście nie możemy tego udowodnić, ale te zbiegi okoliczności były zadziwiające.
Mówił pan, że Radziwiłłówna lubiła zabawy. Jak się bawił król?
Uwielbiał polowania, stąd jego częste wyjazdy w litewskie bory. Ale też lubił dworskie zabawy, życie towarzyskie.
Był wykształcony?
Oczywiście nie formalnie, był wychowany na dworze, bo przecież synowie króla nie włóczyli się po uniwersytetach. Ale Zygmunt August był człowiekiem obytym, światowym, znał bardzo dobrze kilka języków, prócz polskiego i włoskiego – bardzo ważnego języka ówczesnej Europy – mówił po rusku, niemiecku i świetnie znał łacinę.
Podróżował?
Nieustannie jeździł na Litwę, na Mazowsze, ale za granicę nie, bo władcy nie wyjeżdżali z kraju. Nie tylko król, ale i jego syn musieliby mieć na to zgodę Sejmu, bo niby kto miałby rządzić pod ich nieobecność?
Jakim człowiekiem był Zygmunt?
Niezdecydowanym, wszystko odkładał, nie podejmował ważnych decyzji, nawet takich, które były konieczne, i to konieczne natychmiast. Zawsze mawiał: „Poczekajmy do jutra”, stąd nazywano go dojutrkowiczem.
Zygmunt August nie był lepszym królem niż jego ojciec?
Na pewno nie.
To dlaczego mamy ulice i szkoły imienia Zygmunta Augusta, a nie Zygmunta Starego?
Historyka pan pyta? (śmiech) Nie mam pojęcia, dlaczego współcześni wolą Zygmunta Augusta. Stary to wiadomo, stary, niedołężny, mało atrakcyjny, w dodatku u boku miał tę awanturnicę Bonę, a syn to romantyczna miłość z piękną kobietą – może to zadziałało? Poza tym wiedzę historyczną czerpie się z seriali, a „Królowa Bona” tworzyła czarną legendę królowej.
Wszystko przez żony?
No, jeśli Zygmunt Stary żeni się ze straszliwą heterą, a Zygmunt August opłakuje u łoża śmierci swą piękną żonę, to wybór jest jasny.