Wydaje się, że wojna to tylko chaos, a tu także pojawia się prawo.
Codzienne naparzanie się, ataki, walka, są tak głośne, że aż bolą. Do tej wewnętrznej kakofonii dołączył się świat zewnętrzny ustami prezydenta Putina, modyfikującego, używając eufemizmów, historię nie tylko Polski, ale i świata.
Szokujące są też informacje o tym, że w jednym z badań młodzi Brytyjczycy uważali, że Hitler był trenerem niemieckiej drużyny piłkarskiej. Takie krzywienie historii jest niebezpieczne i rozmywa obraz tych, którzy naprawdę współpracowali z Hitlerem. Ale według innych badań 33 proc. Włochów, Francuzów czy Niemców zaprzeczyło temu, że to Niemcy i Związek Radziecki we wrześniu 1939 r. zaatakowały Polskę, a według 15 proc. Włochów i Niemców Polska nie była ofiarą II wojny światowej.
To prawda, że polska polityka zagraniczna, ale też wewnętrzna II Rzeczypospolitej nie zawsze była powodem do chwały. Błędy, chaos i efekt w postaci osamotnionego Września.
Przez całe lata historia „tuptała, dreptała małymi kroczkami”, jak to ujął we wspaniałym wystąpieniu M. Turski z okazji 75. rocznicy wyzwolenia Auschwitz. W takim dreptaniu, o którym chciałbym przypomnieć, po drodze był Zamość. Nie, nie ma okrągłej rocznicy, nic nie świętujemy, ale może warto przypomnieć o historii, która zdarzyła się w Polsce, o której mało wiadomo. Jeszcze jeśli powiemy „Dzieci Zamojszczyzny”, niektórym się coś otwiera, coś plecie. Ale wiedza, że akcji wysiedlenia towarzyszyła jedna z moim zdaniem pięknych kart historii polskiego narodu, jest chyba niewielka. I może zamiast ubierać się w pawie pióra, gdakać na wszystkie strony, warto mówić o solidarności, poświęceniu, odwadze w wymiarze bardzo konkretnym. Ale o tym za chwilę.
Zamość kojarzy się z siedzibą Zamoyskich i ich ordynacją, perłą architektury, twierdzą, z planem zmiany nazwy na Himmlerstadt (miasto Himmlera). Ale Zamość to również niemiecki plan kolonizacji terenów wschodniej Polski. Zakładał on wysiedlenie Polaków z Zamojszczyzny i zastąpienie ich kolonistami niemieckimi. 7 października 1939 r. Hitler wydał dekret „O umocnieniu niemczyzny”, wskazując jako jedno z zadań utworzenie nowych obszarów osiedleńczych dla Niemców. Chodziło o skolonizowanie i eksterminację biologiczną zamieszkałej ludności Europy Środkowej i Wschodniej.
Według jednej z wersji Generalnego Planu Wschodniego, po wymordowaniu Żydów jako następni mieli opuścić swój kraj Polacy. Plan ów zakładał, że pierwszym obszarem kolonizacyjnego eksperymentu miała być właśnie Zamojszczyzna. Czemu? Poza położeniem geograficznym wpływ na wybór tego obszaru miały przesłanki gospodarcze: urodzajne ziemie, liczne folwarki miały być zachętą dla osadników niemieckich. Dodatkowo odkryto, że na tych terenach istniało śladowe osadnictwo niemieckie z XVIII i XIX w. Pierwsze próby wysiedleń miały miejsce na Zamojszczyźnie od 6 do 25 listopada 1941 r., jednakże kulminacja nastąpiła po zarządzeniu Himmlera z 12 listopada 1942 r. „O utworzeniu pierwszego terenu osiedleńczego w Generalnej Guberni” (a tak na marginesie, wydaje się, że wojna to tylko chaos, a tu także prawo, prawo). Zgodnie z zarządzeniem, wysiedleni z Zamojszczyzny mieli być podzieleni w zależności od ich wartości rasowej na cztery grupy, z czym wiązały się plany ich dotyczące po wysiedleniu. Grupa I to ludność polska pochodzenia niemieckiego, grupa II – osoby nadające się do zniemczenia, grupa III to osoby przeznaczone do pracy w Rzeszy. Grupa czwarta w wieku 14–60 lat niezdolna do pracy fizycznej, była przeznaczona na zagładę w obozie Auschwitz. W całej akcji zasadniczo chodziło, poza osiedleniem kolonistów, o polskie dzieci i ich wyselekcjonowanie do germanizacji lub zagłady. Stąd Dzieci Zamojszczyzny. Nie wszyscy wiedzą, że osoby zaliczone do grupy trzeciej (14-60 lat zdolni do pracy fizycznej) i czwartej (bez dzieci do 14 lat i dorosłych powyżej 60 lat) miały zasilać tzw. wsie rentowe (Rentendőrfer). W niektórych dokumentach pisze się „starców powyżej 60 lat”, ale z mojego punktu widzenia uważam to za grubą przesadę. W tych wsiach miało zamieszkać ok. 17 tys. osób spośród ogólnej liczby 140 tys. wysiedlonych mieszkańców Zamojszczyzny. Mieli oni zostać umieszczeni w domach i mieszkaniach w miejscowościach, z których wcześniej wysiedlono ludność żydowską. Osoby takie miały otrzymać, poza miejscem do zamieszkania, kawałek gruntu (do 0,5 ha). Lokalizacja wsi rentowych była usytuowana blisko obozów Treblinki, Majdanka oraz Bełżca. Na wszelki wypadek? Mimo przygotowań do akcji wysiedleńczo-kolonizacyjnych, projekt „Rentendőrfer” nie został zrealizowany.
„Przenoszenie” mieszkańców Zamojszczyzny najpierw do obozu w Zamościu rozpoczęło się na dużą skalę 27 listopada 1942 r. wysiedleniem miejscowości Skierbieszów i okolicznych wsi w powiecie zamojskim. Może i próbowano by współcześnie zniekształcać historię, ale... Otóż właśnie w tym czasie w Skierbieszowie urodził się przyszły prezydent Niemiec Horst Köhler.
Najpierw więc był „transport” pieszy lub furmankami do obozu w Zamościu. Jego historia i ocena, czy był to obóz przejściowy, czy raczej, jak uważam, normalny obóz koncentracyjny, gdzie dokonywano selekcji rasowej, to temat na oddzielny tekst: o warunkach, ciasnocie, chłodzie (to zima 1942–1943), brudzie, chorobach, brutalności, śmierci.
Akcja wysiedleńcza trwała na dobre, transporty wywoziły każdą z czterech grup wysiedlonych. Z obozu w Zamościu transportem kolejowym wysyłano Dzieci Zamojszczyzny – bo to ich przede wszystkim dotyczyły restrykcje niemieckie – w różne strony. Miejsca, z których wysiedlono całe wsie, na mapach oznaczone są kropkami. Obraz, gdy kropka znajduje się przy kropce, zlewa się w całość. Tak wyglądała Zamojszczyzna w 1942 i 1943 r. Holocaust nie zaczął się od Auschwitz, a przystankiem na drodze tego tuptania był również Zamość.
Mimo że projekt wsi rentowych (Rentendőrfer) nie został zrealizowany, transporty szły do miejsc kolonizacji, ale też do Niemiec i Auschwitz. W tej drodze działo się dużo. Ja chciałbym poświęcić – co już sygnalizowałem – parę słów zjawisku (o takim można mówić) pomocy udzielanej przez Polaków Dzieciom Zamojszczyzny. Pisze się o tym niewiele, ale na terenie Generalnego Gubernatorstwa (GG) działała Rada Główna Opiekuńcza (RGO), jedyna uznawana przez okupanta polska instytucja dobrowolnej opieki społecznej w GG. RGO działała przede wszystkim przez swoje organy terenowe, przemianowane zarządzeniem niemieckich władz okupacyjnych z 7 lipca 1941 r. (znów to prawo) na Polski Komitet Opiekuńczy. Był on także podporządkowany niemieckim władzom okupacyjnym. Do jego obowiązków należało m.in. przedkładanie sprawozdań z działalności, zatwierdzanie pism okólnych czy zgoda na podejmowane działania. RGO, a później komitet, były więc strukturami jawnymi, nad którymi pieczę, przynajmniej w części, miał okupant. Z kolei podstawowym zadaniem delegatur tej instytucji była działalność opiekuńcza nad dziećmi, zarówno w formie otwartej, półotwartej i zamkniętej, pomoc żywnościowa, odzieżowa i zdrowotna. Na szczególną uwagę zasługuje wspomniana działalność RGO (potem komitetu), a głównie jej delegatur (np. na terenie powiatu siedleckiego istniały 23 takie agendy), przy ratowaniu dzieci z Zamojszczyzny. Organizacje terenowe (m.in. w Siedlcach, Warszawie) były informowane o zamierzonych transportach wysiedleńców z Zamojszczyzny. Dzięki temu można było przygotować pomoc lekarską, ambulatoryjną, urządzać kwatery. Opieka, jaką objęte zostały dzieci, jest bez precedensu dzięki pomocy Polaków z terenów, na które były dokonywane wysiedlenia. To oni w ramach pomocy tym dzieciom często wykupywali je z transportu od Niemców za kilka marek (cena zaczynała się od 40 marek za dziecko). Reakcje na przyjazdy transportów na stacje kolejowe były wielokrotnie spontaniczne i przekraczały dopuszczalne na czas wojny standardy. Często były one sprzeciwem Polaków, jak choćby te związane z pogrzebem ponad 20 osób zmarłych w transporcie. Wszędzie tam, gdzie pojawiały się transporty z wysiedlonymi dziećmi, ludność polska śpieszyła z pomocą. Dzięki temu dzieci te uzyskiwały szansę na przeżycie. Pamiętajmy, że odbywało się to mimo zniszczeń wojennych, biedy, to jednak ratując Dzieci Zamojszczyzny nie wahano się przyjmować do swych rodzin osieroconych lub opuszczonych, odebranych rodzicom dzieci. Niestety wiele z nich zginęło w samym Zamościu, na skutek warunków istniejących w obozie oraz transportach w bydlęcych wagonach. Ale też dużo dzieci przeżyło, często były adoptowane, dzięki temu mamy dziś świadectwo tamtego czasu. Jednak ciągle zbyt mało znane. Część z nich pozostawała przez pewien okres, czasem do końca wojny, w rodzinach zastępczych. W terenie były to głównie rodziny chłopskie, które przecież też nie miały łatwo. Szczególną rolę w pomocy zamojszczanom odegrało społeczeństwo dystryktu warszawskiego i samej Warszawy. Wsparcie trwało aż do wybuchu Powstania Warszawskiego. Można z dużą dozą pewności stwierdzić, że pomoc Dzieciom Zamojszczyzny była zjawiskiem dosyć powszechnym. Organizacyjnie w delegaturach gminnych Polskiego Komitetu Opiekuńczego powoływano nawet opiekunów rejonowych. Ta solidarność Polaków z Polakami gdzieś ginie w odmętach historii. Może dlatego, że komitet działał legalnie, a więc wielu może uznać to za działalność wątpliwą.
Nie wiem, dlaczego tak niewiele się mówi i niewiele wiemy o losie Dzieci Zamojszczyzny od początku ich wysiedlenia aż do końca tego okresu. Wiem natomiast, że akcja ratowania pomogła przeżyć tysiącom Polaków. A przecież tak dużo wiemy o dzieciach Oświęcimia. Czy Dzieci Zamojszczyzny miały zostać zapomniane, bo tak było poprawnie politycznie? Bo wysiedlenia to udział nie tylko Niemców?