Pierwsze kadry "Irlandczyka" przywodzą na myśl słowa węgierskiego pisarza Sandora Maraiego: "Pewnego dnia trzeba się rozliczyć ze wszystkiego (...). I jakkolwiek odkładasz to, w czym się myliłeś, co jesteś dłużny, przed czym stchórzyłeś, w czym jest twoja wina, z tego wszystkiego rozliczysz się pewnego dnia". W takim momencie poznajemy weterana wojennego Franka Sheerana (w tej roli Robert De Niro), w przeszłości oszusta i płatnego mordercę na usługach mafii. Mieszkający w domu opieki, poruszający się na wózku inwalidzkim starzec zabiera widzów w brutalną podróż. Przybliża im historię swojego życia, poczynając od spotkania z Russelem Bufalino (Joe Pesci), któremu akurat zepsuła się ciężarówka do transportu mięsa, przez pierwsze zbrodnie, aż po rozkwit gangsterskiej kariery i znajomość z legendarnym działaczem związkowym Jimmym Hoffą (Al Pacino), którego zaginięcie w połowie lat 70. stanowiło jedną z najtrudniejszych do rozwikłania zagadek kryminalnych w Stanach Zjednoczonych.
Scenariusz filmu autorstwa Stevena Zailliana opiera się na reportażowej książce "Słyszałem, że malujesz domy" Charlesa Brandta z 2004 r., w której Sheeran przyznał się do zabójstwa Hoffy. Tytuł książki zaczerpnięto ze słów przywódcy związkowego skierowanych do Sheerana. Pochodzący z mafijnego slangu zwrot "malować domy" oznacza zabójstwo człowieka w taki sposób, że krew z ran postrzałowych rozbryzguje się po ścianach. Sheeran pod wieloma względami przypomina bohaterów z poprzednich filmów Scorsese, których reżyser określał mianem "więźniów swojego stylu życia". "Nie potrafią tego zmienić. Są źli i postępują źle, a my potępiamy w nich to zło. Ale są również ludzkimi istotami" – podkreślał w autobiografii "Martin Scorsese. Pasja i bluźnierstwo". Tę ludzką stronę z pozoru do cna zepsutych łajdaków odnajdziemy także w "Irlandczyku".
W swoim najnowszym dziele Scorsese powraca do włoskiej dzielnicy Nowego Jorku zwanej Little Italy, w której się wychował i którą po raz pierwszy przybliżał widzom w "Ulicach nędzy" (1973 r.). Opowieść o pracującym dla mafii Charliem (w tej roli Harvey Keitel) i jego przyjaźni z zadłużonym cwaniakiem Johnnym Boyem (granym przez De Niro) określił po latach jako "próbę dojścia do porozumienia z samym sobą". "W moim świecie, kiedy pożyczałeś od kogoś pieniądze, musiałeś je zwrócić. Kiedy pożyczałeś od koleżki na rogu ulicy, a on był kumplem takiego i takiego, i miał za sobą rodzinę, musiałeś zwrócić, a przynajmniej musiałeś się starać. I musiałeś mieć koneksje, żeby ludzie przy władzy – ludzie z mafii – chcieli z tobą rozmawiać. Słyszałem od mojego ojca różne historie, widziałem, co się działo. To właśnie jest w +Ulicach nędzy+" – opowiadał Richardowi Schickelowi w tomie "Martin Scorsese. Rozmowy".
Film umożliwił reżyserowi stawienie czoła światu, w którym dorastał. "Kiedy Brian De Palma dał mi scenariusz +Taksówkarza+ (autorstwa Paula Schradera - PAP), zobaczyłem moje reakcje na świat, z którego pochodziłem, o którym w pewien sposób chciałem zapomnieć. Nie zamierzałem już mówić, skąd pochodzę. Zobaczyłem w tym filmie tę samą złość, którą nosili w sobie moi dziadkowie. Wraz z +Taksówkarzem+ chciałem wyrzucić to z siebie, by poczuć się jeszcze bardziej wolnym. Gdy tylko przeczytałem scenariusz, natychmiast utożsamiłem się z zawartą w nim złością, wściekłością i samotnością – brakiem przynależności do grupy" – mówił Schickelowi o filmie, który w 1977 r. otrzymał nominację do Oscara.
Do historii gangsterskich Scorsese odwoływał się później jeszcze wielokrotnie m.in. w "Chłopcach z ferajny" (1990 r.) o Henrym Hillu (Ray Liotta), który już jako nastoletni chłopak marzy, by zostać członkiem mafii. Film przyniósł zasłużonego Oscara Pesciemu (sam Scorsese otrzymał statuetkę dopiero w 2007 r. za "Infiltrację", w powszechnej opinii wcale nie najwybitniejszy swój film), dla wielu krytyków stał się niedostatecznie docenionym arcydziełem Scorsese. Uznali go za antytezę "Ojca chrzestnego" Francisa Forda Coppoli. Podczas gdy autor "Rozmowy" przedstawiał romantyczny, zaprawiony nutą nostalgii obraz mafii, Scorsese rozprawiał się z nim brutalnie, demitologizując świat gangsterów i rządzące nim zasady.
Powrót do znanej stylistyki zaproponował reżyser w "Kasynie" (1995 r.), którego głównym bohaterem był hazardzista Sam "Ace" Rothstein (De Niro). "Irlandczyk" to nie tylko podsumowanie tej twórczości i opowieść o kulisach gangsterskiej kariery Sheerana przeplatana z refleksjami, jakie zwykle towarzyszą ludziom zbliżającym się do kresu życia. To także niezwykłe spotkanie weteranów Hollywood: Pacino, De Niro i Pesciego, których dzięki technice CGI przez większą część filmu oglądamy odmłodzonych. Obok nich w obsadzie znaleźli się także m.in. Stephen Graham, Bobby Cannavale, Anna Paquin oraz współpracujący ze Scorsese od lat 60. Harvey Keitel.
Obraz właśnie wszedł do polskich kin. Od środy będzie także dostępny na platformie Netflix. I chociaż twórca konsekwentnie twierdzi, że nic nie zastąpi rytuału wspólnego oglądania filmu w sali kinowej, przyznaje także, że po tym, jak Paramount zrezygnował z produkcji, "Irlandczyk" nie mógłby powstać, gdyby nie wsparcie giganta VoD. "Pojawiły się problemy, a my musieliśmy nakręcić ten film. Wtedy pojawiła się firma, która powiedziała: +możecie zrobić takie zdjęcia, jakie chcecie, jeśli pójdziecie na kompromis+. Polegał on na tym, że obok dystrybucji kinowej film miał się pojawić na platformie streamingowej. Uznaliśmy, że to szansa, którą warto wykorzystać w tym konkretnym projekcie" – opowiadał reżyser podczas konferencji prasowej poprzedzającej międzynarodową premierę "Irlandczyka".
Tym samym Scorsese wciąż podpisuje się pod słowami zapisanymi w 1989 r. w autobiografii: "Wierzę w to, że kino ma przyszłość. Myślę tak, widząc zapaleńców, którzy kręcą swoje filmy za niewielkie pieniądze; pojawiających się właściwie bez przerwy młodych ludzi, którzy za pomocą kamery chcą nam coś powiedzieć. Jednocześnie, jak wielu innych ludzi, nie przestaję kochać widowiska filmowego seansu, odbywającego się w kinie z dużym ekranem".