Na godzinę przed mszą świętą podeszli do mnie jacyś funkcjonariusze, myślę, że dawni ubecy ze służb podległych wówczas jeszcze generałowi Kiszczakowi, i zapytali mnie, czy w mszy na pewno musi być przekazany znak pokoju. A może dałoby się go opuścić?” – wspominał 12 listopada 1989 r. biskup Alfons Nossol. Wkrótce w Krzyżowej premier Tadeusz Mazowiecki i kanclerz RFN Helmut Kohl mieli wspólnie modlić się o pokój i pojednanie.
Na dziedzińcu zrujnowanego pałacu, należącego niegdyś do rodu von Moltke, zgromadził się ośmiotysięczny tłum. Dominowali przedstawiciele mniejszości niemieckiej, witający „swojego” kanclerza transparentami prowokacyjnymi dla Polaków. „Uczestnicy mszy wspominają, że atmosfera była lodowata” – pisze w opracowaniu „Msza Pojednania w Krzyżowej – wyraz zgniłego kompromisu polsko-niemieckiej polityki historycznej?” Waldemar Czachur. Biskup Nossol zmusił tłum do schowania transparentów. Po czym zaczął mszę. „Módlmy się za naród polski i naród niemiecki: daj nam, Panie, siłę do wyjścia z cienia przeszłości i pozwól znaleźć wzajemne zrozumienie” – mówił.
Przed przyjęciem komunii Mazowiecki i Kohl przekazali sobie znak pokoju, padając sobie w objęcia. „Uścisk z niemieckim kanclerzem traktowałem jako normalny gest. W czasie mszy przekazujemy sobie znak pokoju. Dopiero później dostrzeżono w tym akt symboliczny” – opowiadał dekadę później Mazowiecki. „Wielkiej akceptacji wtedy specjalnie nie odczuwałem. Kiedy na drugi dzień poszedłem na plac Sebastiana i plac Wolności w Opolu na spacer, stała tam grupka młodzieży – prawda, że podpitej – pluli mi pod nogi. Ktoś syknął mi za plecami: »zdrajca, hitlerowiec«” – wspominał biskup Nossol.
Ale „obraz uścisku szybko obiegł media obu krajów i trafił także do światowych serwisów. Z jednej strony Niemcy i Polska potrzebowały symbolu dla siebie i partnerów zewnętrznych, w dużej mierze jako wyrazu gotowości do budowania pokoju i polityki zaufania – co więcej – były świadome nieuchronności tego procesu” – pisze Czachur.

W potrzasku sowieckiej przyjaźni

W zamyśle Józefa Stalina przesunięcie polskich granic na Odrę i Nysę Łużycką miało na zawsze ułożyć strategiczny porządek w Europie Środkowej – obawa przed niemieckimi roszczeniami terytorialnymi winna definitywnie uzależnić Polaków od Kremla. Gdyby mimo to się buntowali, wówczas ZSRR trzymał w zanadrzu groźbę dogadania się z Republiką Federalną Niemiec kosztem Warszawy.
Rządzący od 1956 r. Władysław Gomułka panicznie bał się, że Sowieci nakłonią kanclerza Konrada Adenauera do porzucenia NATO oraz zawarcia przymierza z Moskwą – płacąc za to zgodą na wchłonięcie NRD i zwrotem Ziem Zachodnich.
Faktycznie, Stalin rozważał odtworzenie istniejącego przez XIX w. sojuszu. Ale Adenauer odrzucił ofertę Kremla, wybierając relacje ze Stanami Zjednoczonymi oraz budowanie europejskiej wspólnoty razem z Francją.
Warszawa dzięki temu mogła poczuć się pewniej, zaś zachodnich Niemców (w odróżnieniu od tych z NRD) uznała za najgorszych wrogów. Jako że Adenauera nie dało się powiązać ze zbrodniami III Rzeszy, gomułkowska propaganda dbała, by kojarzył się z Zakonem Krzyżackim i tym, jak niebezpieczne było to niegdyś państwo.
Pod prąd tej narracji szedł w PRL jedynie Kościół katolicki. Napisany z inicjatywy arcybiskupa wrocławskiego Bolesława Kominka list przesłany niemieckiemu episkopatowi 18 listopada 1965 r. był początkowo jedynie zaproszeniem na obchody tysiąclecia chrztu Polski. Zresztą strona niemiecka „Orędzie biskupów polskich do ich niemieckich Braci w chrystusowym urzędzie pasterskim” przyjęła chłodno, mimo iż diametralnie różniło się od oficjalnego stanowiska władz Polski Ludowej. Wspominano w nim także o polskich winach, do których zaliczono wysiedlenie niemieckich mieszkańców z Ziem Zachodnich. Odnosząc się do zbrodni popełnionych podczas II wojny światowej i zaraz po niej, polski Episkopat oświadczał: „Udzielamy przebaczenia i prosimy o nie”. Niemieccy biskupi odpowiedzieli zdawkowo, niczego nie deklarując. To postawiło prymasa Stefana Wyszyńskiego w bardzo trudnej sytuacji i dało Gomułce sposobność do rozpoczęcia wojny z Kościołem. W mediach rozpętano akcję propagandową, by zademonstrować, że cały naród potępia autorów orędzia „przebaczających” Niemcom, a co gorsza „proszących o przebaczenie”.
Ale wbrew prowadzonej przez siebie antykościelnej kampanii I sekretarz PZPR pozostawał politycznym realistą i pragnął tego samego, co prymas Wyszyński. Kluczowym celem Gomułki w polityce zagranicznej była normalizacja stosunków z RFN, otwierająca możliwość oficjalnego uznania przez Bonn polskiej granicy zachodniej. Taka ugoda z Adenauerem okazała się niemożliwa. Stary kanclerz ignorował zabiegi Warszawy, uznając PRL za pozbawiony znaczenia kraj satelicki Związku Radzieckiego. Możliwości przełomu otworzyły się dopiero wtedy, gdy wybory wygrało SPD i kanclerzem został w październiku 1969 r. Willy Brandt.

Ulubiony wróg

„Willy Brandt przeszedł do historii jako kanclerz, który dzięki swojej polityce wschodniej zapewnił Niemcom Zachodnim większą swobodę manewru w polityce światowej, a w uznaniu za gesty pojednania wobec wschodnich Europejczyków otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla” – podkreśla w książce „Kanclerz pokoju? Willy Brandt pomiędzy wojną a terroryzmem” Michael Wolffsohn.
Pod koniec lat 60. do Gomułki na krótko uśmiechnęło się szczęście. W RFN w dorosłe życie weszło pokolenie, które odkrywało na nowo pamięć o czasach III Rzeszy i zbrodniczej przeszłości rodziców. Zbiegło się to z ogólnoeuropejską falą młodzieżowej kontestacji roku 1968. Zdaniem niemieckiego historyka Heinricha Augusta Winklera, autora książki „Długa droga na Zachód”, ta mieszanka przyniosła narodziny nowej świadomości, w którą znakomicie wpisał się Willy Brandt. Dawny bohater antyfaszystowskiego ruchu oporu obiecał otwarcie na Europę Wschodnią i rozliczenie z trudną przeszłością.
Jednym z elementów polityki wschodniej Brandta stało się szybkie dojście do porozumienia z polskimi władzami i podpisanie 7 grudnia w Warszawie układu o normalizacji wzajemnych stosunków – Bonn uznawało powojenne granice PRL. „Jeszcze nigdy nie widziałem Gomułki tak żywo rozprawiającego z dziennikarzami zachodnimi, również z naszymi nigdy tak nie rozmawiał. Widać było, że jest całkowicie odprężony. Uśmiech na twarzy od ucha do ucha. Święcił swój tryumf, na który czekał wiele lat” – zanotował świadek podpisania układu Mieczysław F. Rakowski.
Ale ten sukces miał dla Gomułki gorzki posmak. Kanclerz symbolem przełomu uczynił pokajanie się, ale nie za zbrodnie popełnione przez Niemców na Polakach, lecz na Żydach. We wspomnieniach Brandt zapisał, iż nie planował przyklęknięcia przed pomnikiem Bohaterów Getta. Gdy składał wieniec, poczuł, że musi dać wyraz niezwykłości owej chwili. „Nad otchłanią niemieckiej historii i pod ciężarem milionów zamordowanych uczyniłem to, co czynią ludzie, kiedy zawodzi mowa” – zapisał.
Zdjęcie kanclerza stało się symbolem odbieranym jako klęknięcie w imieniu całego narodu. W RFN starsi Niemcy mieli mu za złe to ukorzenie się, do tego jeszcze w Polsce, ale u młodych gest ten wzbudził szacunek. Skonfundowane władze PRL nakazały, by cenzura eliminowała z mediów wszelkie zdjęcia oraz informacje o geście Brandta. Zapisu tego nie zdjęto nawet wtedy, gdy Gomułka został odsunięty od władzy, a jego miejsce zajął Edward Gierek.
Nowy gensek do relacji z RFN podchodził pragmatycznie. Polska potrzebowała niemieckich kredytów i technologii, w zamian mogła zaoferować jedynie zgodę na emigrację autochtonów z Górnego Śląska i Mazur. Mimo olbrzymich różnic w potencjałach ekonomicznym i politycznym relację Gierka z kanclerzem Helmutem Schmidtem układały się bardzo dobrze. Po ich spotkaniu w lipcu 1975 r. na konferencji KBWE w Helsinkach Warszawa zgodziła się na emigrację 125 tys. osób w ramach akcji nazwanej oficjalnie „łączeniem rodzin”. W zamian RFN wypłaciło nam 1,3 mld marek jako zwrot kosztów za renty i emerytury płacone przez państwo polskie osobom zmuszonym do pracy na rzecz III Rzeszy. Do tego dochodził niskooprocentowany kredyt w wysokości miliarda marek, który po pięcioletniej karencji miał być spłacany 20 lat.
Przez drugą połowę lat 70. kanclerz RFN pełnił rolę zachodnioeuropejskiego przywódcy, na którego Gierek mógł liczyć w trudnych momentach. Zwłaszcza gdy potrzebował pieniędzy, by ratować pogrążającą się w kryzysie gospodarkę PRL. „Na Helu odbyło się spotkanie Gierka ze Schmidtem. Gierek zwrócił się do S. o udzielenie nam pożyczki w wysokości 3 miliardów marek. Podobno Schmidt powiedział, że to się da załatwić” – notował 20 sierpnia 1979 r. Rakowski.
Ciepłe relacje z Bonn skończyły się wraz z narodzinami „S” i spacyfikowaniem buntu Polaków przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Zachodnioniemiecka opinia publiczna okazywała sympatię polskiej rebelii i nawet bardzo sceptyczni wobec Solidarności kanclerz Helmut Schmidt oraz jego następca Helmut Kohl potępiali stan wojenny oraz represjonowanie opozycji.
Stosunki z Bonn uległy zamrożeniu, a straszenie Polaków zachodnioniemieckim rewanżyzmem i chęcią rewizji granic stało się ulubionym tematem propagandy reżymu gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Nie zmieniało się to aż do czerwca 1989 r., gdy rządzący komuniści przegrali wybory.

Być jak Francja

31 sierpnia 1989 r., przed utworzeniem rządu, Tadeusz Mazowiecki zadzwonił do Kohla. Po przyjacielskiej pogawędce powołał na pełnomocnika ds. rozmów z rządem RFN Mieczysława Pszona. O długoletnim dziennikarzu „Tygodnika Powszechnego” jego redaktor naczelny Jerzy Turowicz pisał, że „w naszej redakcji Mietek pełni funkcję – że tak powiem – inżyniera ruchu. To dzięki niemu stara machina redakcyjna nieco mniej skrzypi”. W zamyśle Mazowieckiego Pszon miał zadbać o wznowienie rozmów między Warszawą a Bonn, przełamując tak wieloletni impas.
Gdy półtora tygodnia później 12 września 1989 r. premier wygłaszał sejmowe exposé, skupił się głównie na kwestii pojednania z Niemcami, stawiając za wzór zbliżenie, jakie nastąpiło między RFN a Francją. Tymczasem już dzień później u ministra spaw zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego pojawił się specjalny wysłannik niemieckiego MSZ Dieter Kastrup. W tym czasie obywatele rządzonej nadal przez komunistów Niemieckiej Republiki Demokratycznej na masową skalę uciekali do RFN. Jako że mogli łatwo wyjechać do Czechosłowacji, Polski oraz na Węgry, usiłowali przez te kraje przedostać się do Austrii lub na teren którejś z zachodnioniemieckich ambasad. „Kastrup starał się przekonać świeżo upieczonego szefa MSZ, by nowy polski rząd zastosował w sprawie uciekinierów rozwiązanie węgierskie. Chodziło tu o decyzję ogłoszoną 10 września przez rząd Węgier o otwarciu granicy z Austrią, co umożliwiło wyjazd ok. 15 tys. obywateli NRD” – opisuje Antoni Dudek w książce „Od Mazowieckiego do Suchockiej. Pierwsze rządy wolnej Polski”. Kilka dni wcześniej podczas wizyty w RFN obiecał to ministrowi spraw zagranicznych Hansowi-Dietrichowi Genscherowi przewodniczący NSZZ „Solidarność” Lech Wałęsa.
Skubiszewski i Mazowiecki początkowo uchylali się od spełniania tej obietnicy, lecz naciski z Bonn nie ustawały i w końcu postanowili złamać układy sojusznicze z NRD, jakie nadal obowiązywały Warszawę. „Uruchomienie pociągów wolności – którymi do RFN wyjechało z Polski ok. 5 tys. Niemców – pogłębiło ferment w NRD, a zarazem ułatwiło osiągnięcie ostatecznego porozumienia (…). Jego ramy doprecyzowano podczas ósmej rundy rozmów, do jakiej doszło w dniach 14–16 września w Warszawie” – opisuje Dudek.
Strona polska miała wiele powodów do radości. W zamian za zagwarantowanie niemieckiej mniejszości swobodnego kultywowania tradycji i reprezentacji w Sejmie oraz nauki języka Bonn zaoferowało wiele atrakcyjnych profitów. Długi zaciągnięte w latach 70. urosły do kwoty ponad 12 mld marek. To czyniło z RFN największego wierzyciela Polski. Zachodnioniemiecki rząd zgodził się umorzyć 760 mln marek najstarszych zobowiązań, a spłatę 2,5 mld rozłożyć na dłuższy okres. Poza tym 570 mln marek długu zamieniono na złotówki, by sfinansować powstanie kilku fundacji oraz wymianę młodzieżową i kulturalną między obu państwami. Na deser czekały gwarancje rządowe, jakie dały władze RFN bankom chcącym zaryzykować pożyczenie Polsce 3 mld marek. Dla stojącej cały czas na krawędzi bankructwa III RP była to hojność trudna do przecenienia.
„Wydawało się wówczas, że droga do oczekiwanego przełomu w stosunkach polsko-niemieckich została otwarta i pozostaje jedynie wybrać symboliczne miejsce dla jego dokonania. Jego forma – msza święta z udziałem dwóch polityków otwarcie deklarujących swój katolicyzm – nie budziła wątpliwości” – pisze Antoni Dudek. Polsko-niemieckie pojednanie podczas mszy wymyślił biskup opolski Alfons Nossol. Jednak pomysł, aby odbyła się ona na Górze Świętej Anny, odrzucił Mazowiecki. Premier trafnie zauważył, że miejsce kojarzące się tak mocno z trzecim powstaniem śląskim nie sprzyja pokojowej symbolice. „Już nie pamiętam, kto wtedy – czy Mieczysław Pszon, czy ja, czy obaj równocześnie wpadliśmy na pomysł odwołania się do Krzyżowej, miejsca symbolizującego ruch oporu wobec Hitlera” – twierdził potem Mazowiecki.
Jednak tego, że już niedługo komuniści stracą władzę w NRD, a kierujący rozpadającym się Związkiem Radzieckim Michaił Gorbaczow da przyzwolenie na zjednoczenie Niemiec, nikt w Warszawie nawet w najśmielszych snach nie przewidywał.

Droga na mszę

Na Alexanderplatz w centrum Berlina 4 listopada 1989 r. demonstrowało milion ludzi. Rządzący w NRD od niespełna trzech tygodni Egon Krenz nie zdobył się na wydanie rozkazu rozpędzenia manifestacji siłą. Zwłaszcza że kraj bankrutował i nowy I sekretarz SED prosił RFN o pomoc. Helmut Kohl obiecał 13 mld marek kredytu, ale pod warunkiem zgody władz NRD na legalną działalność organizacji opozycyjnych oraz rozpisanie wolnych wyborów. Nie chciał natomiast pełnego otwarcia granic, bo w Niemczech Zachodnich z trudem zapewniano godziwe warunki życia 220 tys. osobom, które już uciekły z NRD.
Jednak wieczorem 9 listopada 1989 r., po zakończeniu obrad KC SED, szef jej berlińskiego okręgu Günter Schabowski oświadczył: „Wnioski o zezwolenie na wyjazdy prywatne za granicę mogą być składane bez przedkładania wymaganych dokumentów. Odpowiedzi odmowne będą udzielane tylko w sytuacjach wyjątkowych”. Nowe przepisy miały wejść w życie natychmiast. Potem Schabowski tłumaczył się, iż powiedział tak przez pomyłkę. Tymczasem setki tysięcy berlińczyków wstało od telewizorów i ruszyło szturmować mur dzielący miasto. Strażnicy na granicy nie wiedzieli co robić. Sparaliżowani strachem, otworzyli przejścia. Dni istnienia NRD były policzone.
W Warszawie zapanowała konsternacja, przez którą zaczął przebijać strach, że gdy Niemcy się już zjednoczą, wówczas zażądają rewizji granic. „Pole manewru było jednak niewielkie, bo rząd Mazowieckiego, przejmując państwo w stanie faktycznego bankructwa, dramatycznie potrzebował zagranicznej pomocy finansowej, zaś kanclerz mógł dalej spokojnie czekać na rozwój wydarzeń nad Wisłą” – zauważa Antoni Dudek.
„Polacy muszą mieć pewność, że granica na Odrze-Nysie to sprawa ostatecznie uregulowana” – tymi słowami powitał Kohla w Warszawie 9 listopada 1989 r. Tadeusz Mazowiecki. Kanclerz odparł, że 80 proc. ludności RFN akceptuje istniejące granice. Po czym dodał, że „żaden rząd niemiecki nie może dziś uznać granicy Odra-Nysa w imieniu całych Niemiec, które dopiero powstaną w przyszłości”.
Gdy to mówił, mieszkańcy wschodniej części Berlina właśnie szturmowali mur. Atmosfera robiła się coraz bardziej gorąca, a liderzy solidarnościowego rządu zdali sobie sprawę, że kanclerz może uchylić się od potwierdzenia traktatu, jaki zawierali jeszcze Brandt i Gomułka. Zwłaszcza gdy za kilka miesięcy czekały go w RFN wybory, zaś prawe skrzydło partii CDU/CUS tworzyli aktywiści Związku Wypędzonych, którzy podważali prawomocność biegu obowiązujących granic.
Następnego dnia rano Kohl przerwał wizytę w Polsce, na pożegnanie obiecując, iż wywrze nacisk na Międzynarodowy Fundusz Walutowy, by ten jak najszybciej zawarł porozumienie z Warszawą. Jednak nie tego oczekiwała strona polska. Przez kolejną dobę Krzysztof Skubiszewski uparcie zabiegał u Hansa-Dietricha Genschera, żeby przywódcy RFN jednoznacznie potwierdzili bieg granic. Ten zachowywał się powściągliwie aż do momentu mszy w Krzyżowej. Po tym, jak 12 listopada Kohl uścisnął się w jej trakcie z premierem Mazowieckim, dla świata stało się jasne, że oto otwiera się nowy rozdział w relacjach polsko-niemieckich.
Magazyn DGP 15 listopada 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Symboliczny gest rodził zobowiązanie wobec całego Zachodu, iż Niemcy nie zejdą z drogi porozumienia. W podpisanym po mszy oświadczeniu obaj przywódcy stwierdzili, że rząd polski i zachodnioniemiecki uznają układ graniczny między PRL a RFN z 7 grudnia 1970 r. za „trwały fundament ich stosunków” oraz zobowiązują się do „wypełniania tego układu w przyszłości zgodnie z jego duchem i literą”.
Pomimo międzynarodowych perturbacji, jakie przez następne miesiące towarzyszyły zjednoczeniu Niemiec, Krzyżowa wytyczyła drogę do podpisanego 14 listopada 1990 r. traktatu granicznego, a następnie traktatu o dobrym sąsiedztwie z 17 czerwca 1991 r. Przekreślenie strategicznej koncepcji Stalina warte było mszy.