Bezkompromisowa, pasjonująca i chwytająca za serce. Nade wszystko jednak z każdej strony tchnąca żarliwym pragnieniem ocalenia kultury swego narodu. "Jidisze mame" to autobiografia wielkiej żydowskiej artystki Gołdy Tencer. Kobiety, która za życia stała się legendą. Premiera książki już 4 września.
Urodzona i wychowująca się w powojennej Łodzi, żydowskiej Ziemi Obiecanej, swój dom rodzinny wspomina jako typowy, a jednak jakby inny.
Echo Holokaustu
(…) wspomnienia wracają. I bolą. A są silniejsze niż rozsądek – pisze Gołda Tencer. – (…) w powietrzu wisiało coś dziwnego, jakieś niewidzialne fluidy, które otaczały nas ciasno, zabierając przestrzeń do życia i radości. Dopiero po latach zdefiniowałam to jako smutek. Może nawet ból. Byliśmy pokoleniem urodzonym po Holokauście, ale jego echo towarzyszyło naszemu dzieciństwu bez względu na to, jak bardzo nasi rodzice chcieli nas przed tym uchronić. Dzieje swej rodziny, historię mamy i taty (obóz w Auschwitz, warszawskie getto) składa z dziesiątków elementów – relacji, okruchów wspomnień czy zachowanych drobiazgów.
Rodzinny dom Gołdy Tencer to jednak nie tylko bolesna przeszłość. Choć, jak sama przyznaje, nie byli rodziną szczególnie religijną, pielęgnowali żydowskie tradycje.
Dzieciństwo artystki to także Szkoła Żydowska imienia Icchaka Lejba Pereca, stanowiąca swoisty schron przed antysemityzmem. Szkolni przyjaciele nierzadko zastępowali rodziny, których część uczniów po prostu… nie miała. Ale i tych z czasem ubywało… Kiedy zaczynałam klasę pierwszą, było nas sześćdziesięcioro uczniów, maturę pisało już tylko dziesięć osób. Przez te wszystkie lata dzieci wyjeżdżały z rodzicami. Dorastaliśmy we względnej nieświadomości, co się działo w czasie wojny. I tak jak w domach nie rozmawiało się o Holokauście, tak w szkole to też był temat tabu. Dopiero jako nastolatkowie zaczęliśmy rozumieć, dlaczego tak nas chroniono, trzymano pod kloszem, posyłano do żydowskiej szkoły i karmiono obowiązkowym drugim śniadaniem. W klasach robiło się pusto. Szkoła zaczynała umierać. (…) Rok szkolny 1969/1970 trwał dwa tygodnie. (…) Potem była już tylko cisza.
Mamy dla kogo grać!
Wymarzyła sobie wielkie role teatralne. Już jako kilkuletnia dziewczynka, śpiewająca w języku jidysz, występowała w dziecięcych spektaklach, grała na pianinie. Po epizodzie w łódzkim teatrze lalek Arlekin była chórzystką w Teatrze Muzycznym w Łodzi (byłam ładna i dobrze śpiewałam). We wrześniu 1969 roku nastąpił przełom w życiu zawodowym Gołdy Tencer. Gdy zaczynała pracę w warszawskim Tetrze Żydowskim, na etatach zostało jedenastu aktorów. Reszta wyemigrowała. Podobnie jak większość publiczności.
Na pierwszych przedstawieniach siedziało po kilka osób… Gdy chcesz być aktorem, wszystko wydaje ci się nieważne. A bycie aktorem teatru żydowskiego to jest misja. I choć bałam się wtedy, co dalej, wiedziałam, że nie mam wyboru. Albo idę tą drogą, albo nie. Szybko weszłam w teatralne życie, i to mnie uratowało przed smutkiem i pustką w Łodzi po marcowych emigracjach – wspomina.
Choć początkowo grali przy niemal pustej sali, warszawska publiczność przyjęła teatr jako swój. Z kilku osób na widowni robiło się kilkanaście, kilkadziesiąt aż do chwili, gdy widownia pękała w szwach, ludzie siedzieli na schodach, drzwi od sali się nie domykały, brakowało powietrza.
Z czasem teatr podjął się prezentacji swego repertuaru w innych miastach Polski, głównie tych, w których jeszcze istniała społeczność żydowska, we Wrocławiu czy w Katowicach. Mieliśmy stary autobus, a na autobusie napis: „Państwowy Teatr im. Kamińskiej”. Oczywiście nie napisane było „Żydowski”, bo się baliśmy. Po ekspansji na sceny krajowe przyszła kolej na tzw. wielki świat. Sensacją stała się przede wszystkim trasa, którą aktorzy odbyli po 19 miastach Republiki Federalnej Niemiec, niemal 30 lat po zakończeniu wojny! Różne rzeczy działy się podczas tego tournée, usiłowaliśmy zaklinać rzeczywistość, ale reakcje publiczności były różne. Za to w każdym mieście witali nas burmistrz, podburmistrz i wszystkie miejscowe władze. Wygłaszali niekończące się przemówienia i wszyscy się kajali, przepraszając za swoich przodków. Potem były przyjęcia, alkohol lał się strumieniami, a rozmowy schodziły już z górnego C na tematy mniej zapalne. Jakkolwiek podczas przedstawień musieliśmy być przygotowani na wszystko. Dziesiątki lat po Holokauście kolejne pokolenia nie potrafiły zrozumieć postępowania swoich ojców.
W latach 70., 80. i 90. teatr objechał prawie cały świat. Niemcy, Wielka Brytania, Belgia, Francja, Austria, Australia, Izrael, Urugwaj, Brazylia, Stany Zjednoczone, Włochy, Szwajcaria, Jugosławia, Kanada… Peany w lokalnej prasie, kolejki po bilety, uznanie widzów. Jednym słowem – sukces.
Czy na świecie ktoś jeszcze mówi w jidysz? Mogliśmy zadawać sobie to pytanie. Ale im dalej jechaliśmy, im większa witała nas publiczność, im głośniej się śmiała z wypowiadanych w tym języku żartów, tym mocniej rosła pewność. Jidysz żyje! Mamy dla kogo grać!
Historia Teatru Żydowskiego im. Estery Rachel i Idy Kamińskich to jednak nie tylko pełne sale, uznanie widzów na całym świecie, wielkie role Gołdy Tencer i charyzma Szymona Szurmieja. Po objęciu fotela dyrektorskiego po zmarłym mężu artystka musiała stanąć do jednej z najcięższych w swym życiu, bo nierównej, walki. Walki o historyczną siedzibę teatru przy placu Grzybowskim pod numerem 12/16. Kilka tygodni dzieli od siebie dwie tragiczne daty roku 2014. Śmierć Szymona i podpisanie porozumienia o sprzedaży gmachu oraz działki teatru – pisze we wspomnieniach Gołda Tencer. I dalej: Na 9, 10, 11 i 12 czerwca zaplanowane były spektakle Skrzypka na dachu. Natychmiast zdecydowałam, że trzeba widzom zwrócić pieniądze za bilety. Mirosław Sowiński w „Gazecie Polskiej” napisał: Warszawski Teatr Żydowski przetrwał komunistyczne, antysemickie czystki 1968 roku. Może tylko nie przetrwać działań dewelopera. Choć prawo stoi po stronie teatru, aktorzy i widzowie nie są wpuszczani do budynku. Nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że nie zagramy. Dlatego zagraliśmy. (…) W pełnym słońcu, okutani w teatralne kostiumy ze Skrzypka, w grupie, człowiek za człowiekiem szli na plac Grzybowski aktorzy zagrać fragmenty spektaklu.
Obecnie teatr, nie poddając się, dzieli jeszcze los tułaczy, spektakle wystawiając dzięki scenie użyczanej przez życzliwe mu instytucje. Decyzją władz stolicy nowy gmach ma jednak objąć przy ul. Próżnej 14. Piękny adres na Teatr Żydowski – stwierdza w epilogu jego dyrektorka.
Emocjonalny rollercoaster
Stołeczna scena żydowska okazała się dla Gołdy Tencer całym jej życiem w sensie nie tylko czysto zawodowym. To tu poznała swojego męża, wówczas aktora, reżysera i dyrektora teatru, Szymona Szurmieja, starszego od niej o…. 26 lat. Ja mieszkałam w garderobie Idy Kamińskiej, Szymon – w księgowości. Uczucie zaczynało się rodzić trochę bez mojej świadomości. Ukradkowe spojrzenia, przelotne gesty, uśmiechy coraz cieplejsze. Z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnego spotkania, próby, wieczornego wyjścia. Miał niebywałą charyzmę i coś, co sprawiało, że po prostu chciało się z nim być, słuchać go, patrzeć na niego. Zakochałam się bez pamięci.
Związek ukrywali początkowo zarówno przed kolegami z pracy, jak i rodziną aktorki. Zamieszkali razem dopiero po ośmiu latach. Mama bardzo polubiła Szymona, ale myślę, że na początku mocno przeżyła nasz romans. Ostatecznie szanowny narzeczony córki miał bogatą przeszłość, dwie żony i troje dzieci i przede wszystkim był dwadzieścia sześć lat ode mnie starszy. Nie wiem, czy tak wyobrażała sobie przyszłego zięcia. Przeżyli razem 44 lata, aż do śmierci Szurmieja w 2014 roku, wbrew licznym głosom zdumienia, a zapewne i oburzenia. Tworzyli związek w równym stopniu zgodny i harmonijny, co stanowiący pole małżeńskiej walki. Dla wielu ludzi nasz związek nie był normalny. Bo i nie oszukujmy się, nie był. (...) Nasze życie nigdy nie było nudne, ale zawsze siedzieliśmy na małym wulkanie. Kochaliśmy się i zabijaliśmy. Emocjonalny rollercoaster – zwierza się w książce Gołda Tencer.
Nie mam dobrego dnia, jeśli nie dochodzi w nim do jakiegoś starcia z moją małżonką. Ale to nic nie znaczy. Nasze starcia są emocjonalne, ale one nie hamują, przeciwnie, pchają naprzód. W naszym związku nie ma nudy, nie ma nienawiści, nie ma obojętności. Może nasze małżeństwo nie jest doskonałe, ale jest mocne. Chodzi o to, by ludzie dobierali się nie ze względu na podobieństwo charakterów, ale ze względu na podobieństwo życiowych zamierzeń – wspominał z kolei w jednym z telewizyjnych programów sam Szurmiej.
Dom Gołdy Tencer i Szymona Szurmieja w podwarszawskim Komorowie był domem żywym, otwartym i głośnym. Zawsze pełnym ludzi, przyciągającym ich jak magnes. I jak każde z nich.
Trzeba mieć co pamiętać
Działalność Gołdy Tencer to jednak nie tylko teatr. To także niezłomna walka o zachowanie kultury żydowskiej i pamięci o polskich Żydach. Założona przez nią w 1988 roku Fundacja „Shalom” działa niezwykle aktywnie organizując koncerty, konkury, warsztaty i wystawy. Najsłynniejsza z nich to I ciągle widzę ich twarze, która zwiedziła cały świat. Bodaj najtrwalszym dokonaniem fundacji jest Festiwal Kultury Żydowskiej „Warszawa Singera”. Gołda Tencer powołała też do życia Centrum Kultury Jidysz.
Moje pokolenie nie miało przeszłości, a milczenie rodziców nie pozwalało nam jej poznać. „Ojczyzną Żydów jest pamięć”. Zawsze to powtarzam. Tylko że trzeba mieć co pamiętać, tłumaczy artystka.
Obszernym i zarazem istotnym fragmentem autobiografii Jidisze mame są wspomnienia osób bliskich Gołdzie Tencer – przyjaciół z lat szkolnych, członków najbliższej rodziny…
Wspominając marzec 1968 roku, aktorka pisze: Nie mieściło się nam w głowie, że dwadzieścia pięć lat po Holokauście mógł ponownie pojawić się problem Żydów w Polsce. Znów bycie Żydem stało się brzemieniem, skazą, od której trzeba się było odsuwać jak najdalej. Wyjechałam z Łodzi do Warszawy i to mnie uratowało. Rozdziału marca ‘68 nie zamknęłam jednak nigdy. Kiedy powtarzam w myślach te słowa, widzę moich przyjaciół rozsianych po świecie. Tu więcej zostawili po sobie, niż mieli. Poprosiłam ich, by opowiedzieli swoje historie. Zrobili to po raz pierwszy.
Autorki:Gołda Tencer, Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska
premiera- 4 września 2019