Najbardziej podoba mi się rozdział o przemęczeniu. Ale ten o Jacku Kaczmarskim też nie jest zły. No i ten o folwarku w pracy. Albo temat podmiejskości i samochodów. Piotr Stankiewicz ma oko i ucho do tematów, figur i skojarzeń, które przemawiają do pokolenia urodzonych w latach 80. Dawnej generacji JP2, zwanej czasem milenialsami. Pisze zrozumiałym dla nich językiem już kolejną książkę. Po „21 grzechach głównych” tym razem dostajemy od niego „fajnopolaków”.
Dziennik Gazeta Prawna
„Fajnopolak” to – jak wiadomo – określenie niezbyt przychylne. Wielu się na nie zżyma. Skoro jednak boli, to najpewniej jest trafne. „Fajnopolak” to kategoria zbliżona do „leminga”. Ów fajnopolak był rodzajem słodkiej zemsty prawicowej kontrkultury. Ich publicystycznym blitzkriegiem. Był to rewanż za popularną dekadę wcześniej kategorię „oszołoma”, za pomocą której liberalny mainstream metkował wszystkich, co nie mieścili się w propagowanym przez tę formację wyobrażeniu o nowoczesnym „Polaku-Europejczyku”. Prawica za tych „oszołomów” odkuła się więc „fajnopolakami”. Czyli zbiorczym określeniem ludzi nieposiadających własnego zdania, idących za tym, co modne i bezkrytycznie ufającym mediom głównego nurtu. Fajnopolak na pytanie „Jaka Polska?” odpowie „No taka fajna i uśmiechnięta”. Zapytany o poglądy, odrzeknie „Takie normalne, zdroworozsądkowe”.
Rok 2015 był dla fajnopolaków momentem zwrotnym. Bezapelacyjne zwycięstwo PiS było również sukcesem odniesionym „w nadbudowie”. A konkretnie w świecie mediów społecznościowych, gdzie przewaga w tym przypadku jest równoznaczna z dominacją na morzach lub w powietrzu w przypadku wojny konwencjonalnej. Fajnopolacy przeżyli wtedy szok. Zobaczyli, że są obciachowi i że nigdy więcej nie mogą się zgodzić, by reprezentowali ich politycy w rodzaju Bronisława Komorowskiego. Wśród fajnopolaków rozpoczął się proces rozliczeń. Pytań o to, kim jesteśmy? I czy możemy być inni? A jeśli tak, to jacy?
Wydaje mi się, że Piotr Stankiewicz jest jednym z najlepszych kronikarzy tego procesu. Zadanie jest trudne, bo bohater jego książki jest jednocześnie tej książki adresatem. To nie jest tytuł, w jakie celują Tomasz Piątek albo Rafał Ziemkiewicz. U Stankiewicza zło to nie są „inni” lub „tamci”. Zło, obciach, kicz i żenada to jesteśmy my. Takie książki pisze się trudno. Nie można bowiem przesadzić. Trzeba cały czas pozostawać czujnym, by dobrze wyważyć, ile empatii, a ile szyderstwa.
Nie wszystkie wątki pojawiające się u Stankiewicza wydają mi się równie inspirujące. Niektóre bywają powierzchowne. Ale to chyba nie ma wielkiego znaczenia. Ważne, że autor uczy autoironii tę część naszego społeczeństwa, która tejże autoironii wymaga zawsze od innych, tylko nie od siebie. Tomasz Lis i Adam Michnik tego nie zrobią. Nie robią też Paweł Lisicki i bracia Karnowscy. Ale na szczęście jest Piotr Stankiewicz.
Piotr Stankiewicz, „My fajnopolacy”, Bellona, Warszawa 2019