- Niziurski miał słabość do postaci outsiderów, buntowników, do ludzi, którzy przeciwstawiają się urawniłowce, w ramach szkolnego uniwersum, które jest całym światem. W imię tych wartości wychował całe pokolenia - mówi w rozmowie z DGP Krzysztof Varga pisarz, felietonista. Trzykrotny finalista nagrody literackiej Nike. Jego „Księga dla starych urwisów. Wszystko, czego jeszcze nie wiecie o Edmundzie Niziurskim” ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne.

Napisałeś biografię Edmunda Niziurskiego, bo czułeś, że musisz ją napisać?

Przede wszystkim od dawna marzyłem, żeby przeczytać książkę o Niziurskim. Sądziłem jednak, że nie powinna być stricte biograficzna. Jaki jest sens w dokładnym rekonstruowaniu biografii kogoś, kto wiódł życie spokojne, satysfakcjonujące i rodzinne? Biografia ma sens wtedy, gdy zajmuje się bohaterem na różne sposoby skrzywionym, dwuznacznym, takim, który zaznał gwałtownych zmian albo chociaż młodo umarł. A tu? Masz faceta, który spędził ponad pół wieku z jedną żoną, miał trójkę fajnych dzieci i zajmował się pisaniem książek, a do jego największych ekstrawagancji należały wyjazdy pod namiot, chodzenie po górach i ogólne roztargnienie. Dlatego pragnąłem przede wszystkim, żeby ktoś opisał, przeanalizował twórczość Niziurskiego. On na tle całej, potężnej przecież, PRL-owskiej literatury dla młodzieży był zjawiskiem absolutnie osobnym.

Grał w innej lidze niż Nienacki, Szklarski czy Bahdaj?

Grał w kompletnie innej lidze. Stale podczytywałem Niziurskiego w wieku dorosłym, ot tak, losowo biorąc z półki którąś z jego książek. Tego doświadczenia nie miałem w wypadku Szklarskiego, Nienackiego albo Wernica, nie ciągnęło mnie do nich. I stoję na stanowisku, że ci, którzy dziś z takim sentymentem wspominają postacie Pana Samochodzika czy Tomka Wilmowskiego, zapamiętali swoje dziecięce, względnie młodzieńcze ekscytacje i już ich później nie weryfikowali. Innymi słowy: wiedziałem, że Niziurskiemu należy się jakiś hołd i ktoś powinien tę książkę napisać, a potem odezwał się do mnie z propozycją Robert Krasowski z wydawnictwa Czerwone i Czarne – okazało się, że on sam jest maniakiem Niziurskiego. Od razu wiedziałem, że będę chciał opowiedzieć przede wszystkim o książkach Niziurskego, o świecie przez niego opisanym, o jego bohaterach – a w efekcie także o tym, jak te powieści i opowiadania kształtowały kilka pokoleń czytelników, jak się w nich na zawsze osadziły.

Co łączy Edmunda Niziurskiego ze Stefanem Żeromskim?

Przede wszystkim biblioteczka! Na regale z książkami w domu Niziurskiego Żeromski jest zdecydowanie nadreprezentowany. A to dlatego, że był dla autora „Awantury w Niekłaju” pisarzem bardzo ważnym, być może najważniejszym. Niziurski urodził się w 1925 r., tym samym, w którym Żeromski zmarł – dorastał więc w cieniu tej wielkiej postaci, w dodatku w Kielcach, w samym, by tak rzec, epicentrum żeromszczyzny. Niziurski w swojej pracy twórczej kierował się powinnościami idącymi wprost od Żeromskiego – dobrze to widać, gdy się przeczyta jego książki ponownie w wieku dorosłym. Zygmunt Miłoszewski zwrócił mi uwagę na to, że Niziurski odwoływał się do etosu inteligenta. Na przykład, „Sposób na Alcybiadesa” (1964) – według Zygmunta – to jest historia formacyjna, inteligencka. Zgadzam się z tym, ale z takim zastrzeżeniem, że Niziurski robił to w sposób podstępnie rozrywkowy. Bawiąc, uczył. Zwróć uwagę, że jego bohaterowie przechodzą przez liczne szkolne katusze, dostają fatalne stopnie, nieustannie próbują rozmaitych uników, niemniej finalnie zyskują wiedzę, doświadczenie i praktykę we współdziałaniu z innymi. U Niziurskiego nawet PRL-owska szkoła, kojarząca się mojej generacji z rozpaczliwie nudnym znojem, staje się niesamowitą przygodą intelektualną. I to jest jego wielki czyn! Młody czytelnik, kończąc kolejną książkę, dochodzi nagle do wniosku, że po prostu warto się kształcić.

To tylko fragment tekstu. Cały wywiad przeczytasz w majówkowym Magazynie Dziennika Gazety Prawnej >>>