Gdybym miał streścić w kolokwialnej formie sedno polskiej publicystyki gospodarczej z lat 2009–2018, ująłbym to mniej więcej tak: „Jeszcze tylko trochę wysiłku i odrobinę wyrzeczeń, a zaraz zaczniemy doganiać Zachód. Zresztą on już czuje na plecach nasz gorący oddech”.
Gdybym miał streścić w kolokwialnej formie sedno polskiej publicystyki gospodarczej z lat 2009–2018, ująłbym to mniej więcej tak: „Jeszcze tylko trochę wysiłku i odrobinę wyrzeczeń, a zaraz zaczniemy doganiać Zachód. Zresztą on już czuje na plecach nasz gorący oddech”.
/>
Wszystko zaczęło się oczywiście od „zielonej wyspy” Donalda Tuska. Rządząca Platforma postanowiła wykorzystać fakt, że kryzys i recesja lat 2008–2010 wyjątkowo mocno uderzyły we wszystkie kraje Zachodu, zaś Polsce przyniosły co najwyżej spowolnienie wzrostu. Opowieść została chętnie podchwycona przez publiczność. Stanowiła przecież dobry dowód na to, że wreszcie nasze wieloletnie wyrzeczenia społeczne zaczynają popłacać. Wśród ekonomistów zapanowała nawet moda na pokazywanie, kiedy (przy zachowaniu obecnych tendencji) dopędzimy gospodarkę niemiecką. W 2012 r. Leszek Balcerowicz zapowiadał, że stanie się to w ciągu lat 20. W takie wyliczenia lubi się też bawić obecna władza. Ostatnie przewidywania ekspertów Polskiego Funduszu Rozwoju mówią o 40 latach.
Sam mam do takich szacunków niewiele zaufania. Nie zmienia to jednak faktu, że zjawisko gospodarczej konwergencji (tak w ekonomicznym żargonie nazywa się owo nadganianie) to problem bardzo istotny. Nowa książka Macieja Grodzickiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego opisuje ten problem z bardzo ciekawej strony. Dzieje się tak z dwóch powodów.
/>
Pierwszy jest taki, że Polska nie została tutaj potraktowana jak samotny jeździec, który wypuścił się w szaleńczą pogoń za rozwiniętym Zachodem. Bo przecież nie goni sama. Wprawkę z konwergencji uprawia wiele europejskich gospodarek znajdujących się w podobnej do nas sytuacji. Spośród nich najbardziej naturalnym zbiorem porównawczym są oczywiście pozostałe kraje Grupy Wyszehradzkiej (zwanej zwyczajowo V4), czyli Czechy, Słowacja i Węgry. Takie zestawienie daje nieraz pouczające wyniki. Dające do myślenia jest choćby porównanie wydajności pracy w przemyśle w zależności od jego gałęzi.
Drugi (i najważniejszy) powód, dla którego książka Grodzickiego jest tak wartościowa, to szerokość spojrzenia. Autorowi udało się wyjść poza tradycyjny neoklasyczny kanon ekonomiczny. Dzięki temu uchwycił proces konwergencji krajów V4 w jego pełnej dynamice. „Głęboka integracja w europejskich łańcuchach wartości przez pewien czas tworzyła krajom Grupy Wyszehradzkiej umiarkowanie sprzyjające warunki osiągania korzyści ekonomicznych i zmniejszenia dysproporcji rozwojowych. Wydaje się, że możliwości konwergencji na dotychczasowych zasadach podziału pracy zostały jednak wyczerpane” – pisze autor w podsumowaniu. A w innym miejscu dodaje, że „z tego, iż pojedynczym krajom udaje się przesunąć w górę światowej ligi gospodarczej, nie należy wnioskować, by możliwe było pełne lub nawet znaczne ograniczenie międzynarodowych nierówności”. Z książki Grodzickiego płynie wniosek, który sprowadza nas na ziemię. Brzmi on tak: pogoń za bogatymi w warunkach zglobalizowanego świata przypomina ściganie horyzontu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama