Durrellowie nie są dziś już bohaterami masowej wyobraźni. Ale kiedyś byli. Losy słynnej pisarskiej rodziny przypomina nowa biografia „Durrellowie z Korfu”.
Michael Haag, „Durrellowie z Korfu”, przeł. Berenika Janczarska, Noir sur Blanc 2018 / DGP
Aforyzm Lwa Tołstoja otwierający „Annę Kareninę” – „Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób” – jakkolwiek zgrabny, aż się prosi o doprecyzowanie. Bo jak odróżnić rodzinę szczęśliwą od nieszczęśliwej? Intuicja podpowiada, że można się odwołać do kryterium pamięci – nieszczęśliwa rodzina będzie jak tonący brzytwy trzymać się kurczowo wspomnień o chwilach wspólnego szczęścia, nawet jeśli były krótkie. Ewentualnie – nawet jeśli ich nie było, wszak niczego się łatwiej nie fabrykuje niż pięknych wspomnień. Dla odmiany szczęśliwa rodzina będzie żyła dniem dzisiejszym, wpatrzona w przyszłość. Tylko czy takie rodziny w ogóle istnieją?
Jak bardzo skomplikowane mogą być relacje między szczęściem a nieszczęściem, między prawdą a literackim zmyśleniem, między mitem a rzeczywistym biegiem życia, dowodzi historia pewnej rodziny, której nie sposób zaszufladkować wedle Tołstojowskiej klasyfikacji. Rodziny, która stała się w pewnym sensie gromadą zakładników pamięci o rajskim ogrodzie. Mowa tu o Durrellach – oraz ich czterech latach (1935–1939) spędzonych na greckiej wyspie Korfu.

Niedoszły noblista i zoolog bez wykształcenia

Durrellowie – zwłaszcza bracia Lawrence i Gerlad (mieli jeszcze siostrę Margaret i brata Lesliego) nie są dziś już bohaterami masowej wyobraźni. I nie zmieni tego nawet popularny i nagradzany w Wielkiej Brytanii serial biograficzny telewizji ITV („The Durrells in Corfu", do obejrzenia na platformie HBO GO), którego czwarty sezon zapowiedziano na przyszły rok.
Nie są – ale byli. Lawrence Durrell (1912–1990) na przełomie lat 50. i 60. zyskał status pisarza z najwyższej półki. Jego „Kwartet Aleksandryjski”, czyli nierozerwalny cykl czterech powieści rozgrywających się w egipskiej Aleksandrii tuż przed II wojną światową i w czasie wojny („Justyna” – 1957, „Balthazar” – 1958, „Mountolive” – 1958, „Clea” – 1960), zaczytywano do nieprzytomności, szukając właściwych określeń na uchwycenie jego złożonej narracyjnie materii. Mówiło się, że to relatywistyczna historia o nieuchwytności i względności prawdy, o plastyczności i zakrzywieniach czasu, albo że to historia kubistyczna, wywiedziona z pragnienia, by tę samą opowieść ująć jednocześnie z wielu punktów widzenia. Tak czy owak była to modna literatura, trafiająca idealnie w swój czas, a przy tym jeszcze erotyczna, orientalna i dekadencka. Co najmniej w latach 1961–1966 Lawrence lądował każdego roku na liście nominowanych do Literackiej Nagrody Nobla (o późniejszym okresie nic nie wiemy, dostęp do archiwów nominacyjnych uzyskujemy stopniowo).
Jego brat Gerald Durrell (1925–1995) konserwator przyrody, popularyzator nauki, zoolog (choć bez formalnego wykształcenia, oficjalnie edukację zakończył wieku lat dziewięciu, gdy matka wypisała go ze szkoły w angielskim Bournemouth), najpierw – we wczesnych latach 50. – zdobył sławę jako autor książek, w których opisywał swoje tropikalne wyprawy w poszukiwaniu fauny do ogrodów zoologicznych. Parę lat później wydał „Moją rodzinę i inne zwierzęta” (1956) – wspomnienia z czasów, gdy jako zafascynowany przyrodą chłopiec trafił z rodziną na Korfu. „Moja rodzina...”, arcydzieło humoru i komedia charakterów, stała się gigantycznym bestsellerem. „To był nasz ówczesny Harry Potter” – napisał niedawno jeden z brytyjskich krytyków literackich. Gerald, zachęcony sukcesem, dopisał jeszcze dwa tomy familijnych wspomnień, „Ptaki, zwierzaki i innych krewnych” (1969) oraz „Ogród bogów” (1978).

Zatopieni w bursztynie

I tu trzeba zaznaczyć dwa istotne fakty. Po pierwsze, Gerald pisał dla pieniędzy, czego nie ukrywał: z publikacji książek – a ukazało się ich w sumie ponad 40 – finansował swój własny ogród zoologiczny na wyspie Jersey. Innymi słowy: pisał o tym, o czym ludzie chcieli czytać. Po drugie zaś, zmyślał. „Zdaniem jednego z bliskich znajomych Gerry’ego druga część korfijskiej trylogii (...) pełna była niewykorzystanych dotąd anegdot, tak niewiarygodnych, że sam autor wątpił, by ktokolwiek wziął je na poważnie, trzecią zaś część (...) wypełniały te, w które nie wierzył nawet on” – zauważa historyk Michael Haag. Jego próba rozplątania tego węzła konfabulacji, „Durrelowie z Korfu”, właśnie wyszła w polskim przekładzie.
Korfijskie historie Geralda zostały zresztą wzięte na poważnie. Albo, mówiąc inaczej, zaczęły żyć własnym życiem. Ich siła, jak się okazało, tkwiła w cudownej przemianie prowincjonalnej greckiej wysepki w ziemski raj, w specyfice dziecięcego, lekko amoralnego spojrzenia na dziwaczny świat dorosłych, a także w tym, że Durrell z fenomenalnym wyczuciem posługiwał się drugim planem, wszelką wzniosłość kontrapunktując absurdalnym komizmem: na scenach rodzajowych z jego książek można uczyć studentów, jaką moc ma dobrze ulokowana riposta i czym w istocie jest sytuacyjna puenta.
Uboczny skutek tego czytelniczego uwiedzenia był taki, że postaci członków i satelitów rodziny Durrellów zostały na wieczność zatopione w przepięknym, lśniącym bursztynie. Irytowało ich to, szczególnie Lawrence’a, który dużo wcześniej napisał własną książkę wspomnieniową o latach na Korfu („Prospero's Cell”, 1945), ale jego wersja nie weszła do Durrellowskiego kanonu. W 1977 r. mówił o bracie w wywiadzie: „Och, on w ogóle nie jest zainteresowany pisaniem książek: pisze je, żeby kupować małpy do swojego zoo. Nie postrzega sam siebie jako poważnego pisarza”. Ot, złośliwość losu.

Tu zaczyna się błękit

Rodzina Durrellów od dawna miała skłonność do ciepłego klimatu – przodkowie z obu stron od paru pokoleń nieszkali nie na Wyspach, lecz w brytyjskich Indiach. Louisa Dixie, przyszła matka rodzeństwa wyszła w 1910 r. za obiecującego inżyniera Samuela Lawrence’a Durrella, by wraz z nim i powiększającą się gromadką dzieci wędrować po całym subkontynencie od kontraktu do kontraktu: Samuel specjalizował się w mostach i liniach kolejowych. W 1928 r. inżynier Durrell niespodziewanie zmarł w wieku 43 lat, przypuszczalnie na raka mózgu – a Louisa postanowiła przenieść się z najmłodszym synem Gerrym do Anglii (pozostałe dzieci były już wcześniej wysyłane do ojczyzny do szkół z internatami).
W Anglii (zwanej przez Lawrence’a złośliwie „Pudding Island”) – najpierw w Londynie, potem w nadmorskim Bournemouth – nie wiodło się Durrellom najlepiej: pieniądze ze spadku szybko się zużywały, młodsze dzieci słabo radziły sobie w placówkach edukacyjnych, a Louisa, nieustająco w ciężkiej depresji, przechodziła kolejne załamania nerwowe i pogrążała się w alkoholizmie. W 1934 r. Lawrence, zwany w rodzinie Larrym, wówczas początkujący pisarz, otrzymuje od znajomych ofertę osiedlenia się na Korfu, gdzie – jak mu się obiecuje – będzie można tanio prowadzić życie prawdziwej bohemy. To pociągające. Problem jest z matką: Larry ze świeżo poślubioną żoną Nancy postanawia, że wezmą ją ze sobą. A jeśli matkę, to i małego Gerry’ego. Po paru rodzinnych naradach okazuje się, że jechać chcą wszyscy. W marcu 1935 r. Durrellowie – najpierw Larry z żoną jako forpoczta pociągiem do Włoch i promem z Brindisi, potem Louisa z dziećmi na SS „Hakone Maru”, statku towarowym pod japońską banderą, ruszają na wyspę. „Gdzieś między Kalabrią a Korfu zaczyna się prawdziwy błękit (...) Dokonuje się jakaś odczuwalna zmiana w naturze rzeczy” – napisze później w „Prospero’s Cell” Larry, który do końca życia pozostanie wierny Śródziemnomorzu, w starej Anglii bywając jedynie z rzadka i przejazdem.

Figura ojca

Nie tylko błękit – zaczyna się też zamieszanie z prawdą i fikcją. We wspomnieniowej trylogii Geralda nie przeczytamy ani słowa o alkoholizmie matki, nie zgadza się chronologia kluczowych wydarzeń ani licznych przeprowadzek, więcej nawet: dojmująco brakuje niektórych osób, inne zaś są, choć wiadomo, że były nieobecne. Najwyraźniej widać w to w sposobie zarysowania postaci Larry’ego: w trylogii starszy brat siedzi na strychu, stuka w maszynę, opędza się od zwierząt znoszonych do domu przez Gerry’ego („– Ten cholerny smarkacz… Pozabija nas wszystkich… Spójrz tylko na stół… Po kolana skorpionów!”), sarkastycznie komentuje poczynania członków rodziny bądź na chybił trafił zaprasza gości w rodzaju francuskiego hrabiego Rossignola („– Mon Dieu! My się zatąpiamy. Mój but zatąpiony! Ta łódź, ona się tąpi!”). W rzeczywistości Larry mieszkał z żoną w pewnym oddaleniu, w innym rejonie wyspy, często też wyjeżdżał do Włoch, do Paryża, do Londynu, dbając o dobry start swojej kariery pisarskiej. Nancy zresztą jest z opowieści Geralda całkowicie wygumkowana. Potem, nawiasem mówiąc, próbował ją wygumkować ze swojego życia i sam Larry – od momentu, gdy złapał literacki wiatr w żagle, traktował ją fatalnie. I weszło mu to w krew: również kolejne żony zaznają jego trudnego charakteru, chorobliwej zazdrości, maczystowskich seksualnych obsesji i skłonności do pijaństwa. Po śmierci Larry'ego wyjdą ponadto na jaw zapiski jego zmarłej samobójczą śmiercią córki Sappho (1951–1985), w których oskarża ona ojca o uwiedzenie i duchowy kazirodczy gwałt (ta historia to, swoją drogą, materiał na niepokojącą i mroczną powieść).
Ale Gerald wymazał ze swoich wspomnień nie tylko Nancy. Nie ma w nich też Alexii, jego najbliższej towarzyszki z lat wyspiarskiego dzieciństwa, równolatki, córki Teodora, greckiego lekarza i przyrodnika, ówczesnego przyjaciela rodziny – spędzali ze sobą całe dnie, opisane po latach przez Gerry’ego z drobiazgową precyzją, Alexia jednak znikła w cieniu swojego ojca (czy może szerzej: w cieniu figury ojca).
U Geralda – co jest w jakiejś mierze usprawiedliwione przyjętą w tych książkach dziecięcą perspektywą oraz szczerym skupieniem narratora na żukach, żabach i nietoperzach – nie znajdziemy też nic o marnej opinii, jaką cieszyli się Durrellowie na wyspie: mieli wśród miejscowych opinię nie tyle ekstrawagantów i artystów, ile nieokrzesańców traktujących z buta lokalną kulturę i obyczaje. Nie pojawiają się również u Geralda wzmianki o wojennych chmurach gromadzących się nad regionem – a zagrożenie wojenne traktowano z pełną powagą na doświadczonym przez historię Korfu. Dodajmy, że to wojna wygnała późnym latem 1939 r. rodzinę Durrellów z wyspy i rozrzuciła jej członków po świecie.

Nie było do czego wracać

Haag w swojej książce umiejętnie porządkuje rodzinne dzieje Durrellów, na tyle, na ile to możliwe, oddziela fakty od zmyśleń (zauważając przy okazji, że w tej rodzinie powszechnie bawiono się w konfabulacje i mistyfikacje, podkradano sobie nawzajem anegdoty, w jakiejś mierze: konkurowano w dziedzinie radykalnego fantazjowania o familijnych przygodach). Nawet jednak sumiennemu Haagowi brytyjscy krytycy zarzucali, że potraktował Durrellów oraz ich mitologię zbyt łagodnie.
Sprawy na pewno nie ułatwia skądinąd uroczy serial, który jest fikcją zbudowaną na fikcji: bazując na trylogii korfijskiej Geralda, po raz kolejny miesza chronologię, a w celu zbudowania (kryminalnego, miłosnego, obyczajowego) suspensu dodaje całkiem nowe wątki i postaci. W Disneyowskiej wersji „Kubusia Puchatka” zaskakiwały nas Świstak i Hefalumpy, w serialowej interpretacji „Mojej rodziny i innych zwierząt” mamy z kolei, między innymi, tajemniczego, acz romantycznie usposobionego Szweda z akordeonem.
Pozostaje jeszcze do rozstrzygnięcia zagadkowa kwestia rodzinnego szczęścia i nieszczęścia. Kiedy się mieszka wewnątrz arkadyjskiego mitu, można go nie zauważyć. Z pewnością jednak później Durrellowie sami uwierzyli w to, że przez te parę lat na Korfu zasiedlali coś na kształt może niezupełnie rajskiego ogrodu, ale przynajmniej rajskiego ogródka. Z którego zostali brutalnie wypędzeni. I to ich unieszczęśliwiło. Dość powiedzieć, że wszyscy trzej bracia – także Leslie, ten, któremu się nie poszczęściło, a który podobno miał dar opowiadania nie gorszy niż Gerry i Larry – cierpieli w czasach powojennych na przewlekłą chorobę alkoholową, a ich przygody małżeńskie rzadko uchodziły za udane. W dodatku nie było już do czego wracać: stolica wyspy solidnie ucierpiała w czasie wojny, a reszty zniszczeń dokonał przemysł turystyczny; za inwazję turystów na Korfu Gerald czuł się osobiście odpowiedzialny, ostatecznie to jego książki o wyspie przez lata nie schodziły z list bestsellerów.
Magazyn DGP 14 grudnia 2018.jpg / Dziennik Gazeta Prawna