Przynależność do wspólnego gniazda kosztuje, płacisz podatki, które ustalają przywódcy. Ale podział obowiązków oznacza, że ja w tym gnieździe zajmuję się kulturą, a kto inny obroną, więc nie muszę ani zamiatać ulic, ani kandydować do Sejmu
/>
Siedzisz cicho.
Jak to, wydałem trzy płyty.
Ale o Polskę się nie martwisz.
Czasem się martwię.
„Kazik siedzi cicho, choć za czasów niezagrożonej wolności grzmiał jak z ambony” – to głos Tymona Tymańskiego.
Ale ja nie czuję, żeby moja wolność była zagrożona, żeby zagrożona była demokracja, podstawowe swobody, więc dlaczego miałbym się angażować?
Nie przekonują cię ci wszyscy, którzy wzywają do pójścia na demonstracje, protesty?
Ale przecież ta narracja jest zawsze ta sama, tyko autorzy zamienili się miejscami. Dam ci przykład: tuż przed zwycięstwem PiS w wyborach udzieliłem bardzo długiego wywiadu „Gazecie Wyborczej”, rozmawiał ze mną Wojciech Czuchnowski z kimś jeszcze...
Nie pamiętam go.
Bo się nigdy nie ukazał. Zupełnie nie wiem dlaczego.
Może złe rzeczy mówiłeś, nie przestrzegałeś przed PiS?
Widocznie. Pamiętam pytanie: „Co można sądzić o partii, która nie uznaje demokratycznych wyborów i wyprowadza na ulicę ludzi, by protestowali przeciwko legalnie wybranym władzom?”. I to było, przypominam, kiedy jeszcze rządziła nami jaśnie oświecona Platforma Obywatelska do spółki z PSL ukochanym. A teraz? Ta sama gazeta namawia, by wyjść na demonstracje.
Oddajmy jej sprawiedliwość, ona nie tylko namawia, ona te demonstracje animuje.
A z drugiej, pisowskiej strony słyszę tę samą gadkę, którą wtedy słyszałem z ust Platformy. Przecież to aberracja.
Raczej hipokryzja.
Ja w tym nie chcę uczestniczyć. Zresztą nikt nie słucha drugiej strony, tylko monologuje, i mam tego serdecznie dość.
To czego byś chciał?
Ktoś mi mówił, że w Szwajcarii 75 proc. ludzi nie wie, jak się nazywa ich prezydent, i ja chciałbym tego samego. Chciałbym, żeby żadna władza nie wpier...a mi się w moje prywatne życie.
Ciągle słyszę, że PiS w to życie ingeruje.
W moje życie PiS nie ingeruje bardziej, niż ingerowała Platforma, tu się nic nie zmieniło.
A gdzie się zmieniło?
Ludzie, choćby mój syn, mają 500 plus, a ja mam swoje 40 tys. plus, bo tyle rocznie oddał mi PiS z tego, co mi Platforma zabrała, ograniczając koszty uzyskania przychodu. Oczywiście można dyskutować, czy my zasługujemy na tę ulgę podatkową, ale skoro ją przywrócono, to dlaczego mam się nie cieszyć?
Bo dostajesz 40 tys., a oni likwidują sprawiedliwość i wolne sądy.
Zdecydowanie nie mam poczucia, by ktoś likwidował wolne sądy, by nie było już w Polsce sprawiedliwości. Myślę tak zwłaszcza po lekturze „Polska odwraca oczy”, książki Justyny Kopińskiej, zresztą dziennikarki „Gazety Wyborczej”. Ona opisała, jak naprawdę działał wymiar sprawiedliwości w wolnej Polsce. To wszystko, delikatnie mówiąc, nie było w porządku.
I PiS naprawia sądy?
Ja tu się mogę podpisać pod słowami mojego przyjaciela, prokuratora Jarka Dusia: „Dajmy im spróbować”. Jeśli się nie uda, to trudno, ale gorzej naprawdę być nie może. I ja też tak uważam.
Pozycja Polski w Europie jest fatalna.
Od teraz?
Kazik, czytasz gazety...
Nie czytam i nie oglądam, mówiłem ci, że mam tego dosyć. Ja nie opiewam sukcesów dobrej zmiany, ale naprawdę nie widzę, by pozycja Polski, by sytuacja tutaj była dużo gorsza niż za poprzedniej władzy.
IPN postuluje zmianę nazwy ulicy Stanisława Staszewskiego w Pabianicach, bo twój ojciec był informatorem bezpieki.
No był, sam zresztą o tym napisałem w książce. Wiesz, ja jakoś tego bardzo nie przeżywam, bo nie za to, że był agentem, dali mu tę ulicę, tylko za jego poezje, a one przetrwają. I mój ojciec też przetrwa i fakt współpracy z UB nie wykreśli go z panteonu poetów polskich, tak jak Mickiewicza nie wykreśliła współpraca z carską ochraną.
Nie będzie ci żal, gdy będą odkręcać tablice z nazwą ulicy?
Ja się raczej zastanawiam, dlaczego mój ojciec miał ulicę akurat w Pabianicach. Czy ona mu się tam naprawdę należała? Mógłby mieć ulice w Warszawie, Płocku czy Paryżu, bo z Pabianic wyjechał, mając osiem lat. Tam powinien mieć ulicę mój dziadek Kazimierz Staszewski, który był przed wojną naprawdę bardzo zasłużonym obywatelem miasta, dyrektorem szkoły powszechnej, założycielem oddziału Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego.
To może zmienią imię w nazwie?
I to byłby bardzo dobry pomysł, niech w Pabianicach zmienią ulicę Staszewskiego ze Stanisława na Kazimierza.
Oczywiście, wtedy będzie dla obu!
Jak to dla obu?
Dla obu Staszewskich: Kazimierza i Kazika. Od razu ulica gotowa.
To ja apeluję do władz Pabianic, by tak zrobili... (śmiech) Nie, no oczywiście chodzi o dziadka.
Pozwolisz, że porozmawiamy trochę o Kulcie.
Pozwolę.
Natrzaskałeś w zeszłym roku płyt jak Kraszewski książek.
Albo jak Tomasz Teodor Jeż, on też był płodny. Ale to przypadek, bo koncerty wydane na obu płytach „Made in Poland” nagraliśmy w 2016 r., nowy materiał z piosenkami do słów mojego ojca nagrałem z Kwartetem ProForma.
Gdybym był twoim menedżerem, tobym ci zabronił, bo przecież poprzednia płyta musi się sprzedać.
Żyjemy w czasach, kiedy płyty nie przynoszą specjalnego dochodu, nie z nich żyję.
Niedyskretne pytanie: ile zarabiasz na dobrze sprzedającej się płycie Kultu?
Dwadzieścia tysięcy, plus minus. Ja wiem, że to dobra pensja, ale takich płyt nie wydaje się co miesiąc, tylko raz w roku najczęściej. Młodzi ludzie w ogóle odeszli od słuchania płyt. Ja oczywiście mam trochę starszych słuchaczy, więc jak ktoś ma całą kolekcję, to kolejnej płyty nie ściągnie sobie na mp3, tylko kupi kompakt. Płyty odchodzą w niebyt. Teraz jest streaming, czyli za 10 euro miesięcznie masz dostęp do każdej płyty, która wyszła na świecie. Z filmami jest tak samo.
Poczekaj, mieliśmy mówić o twojej płodności artystycznej.
Teraz już tylko artystycznej.
Masz dwóch synów, dwie wnuczki...
Ale tak sobie myślę, że gdybyśmy mieli czwórkę dzieci, byłoby weselej. Niestety, wcześniej całe życie coś nas ograniczało: małe mieszkanie, pieniądze, no a teraz za późno, szkoda.
Kto rządzi Kultem?
We wszystkich kwestiach organizacyjnych, technicznych rządzi Piotr Wieteska. Mieliśmy kilku menedżerów, którzy interesowali się głównie tym, żeby kasa się zgadzała, ale dopiero Piotr zadbał o wizualizację. On też wiedział, jak ważna jest własna ekipa techniczna. Wcześniej sami wnosiliśmy te graty i jak się pojawił pierwszy techniczny, to koledzy burzyli się, bo to jednak parę złotych mniej. Teraz prócz ekipy mamy własną ochronę, wszystko. To są różne światy. Natomiast w sprawach artystycznych moje rządy są absolutne, choć jest to absolutyzm oświecony.
Tak jest wszędzie?
Nie, tylko w Kulcie. W Kwartecie ProForma panuje demokracja, oni dyskutują absolutnie o wszystkim, nie wiem, jak długo to pociągnie, bo ja w demokrację w sztuce nie wierzę, ale ja tam jestem gościem, więc niczego nie narzucam.
Właściwie wszystkie teksty Kultu są twoje.
Oprócz „Totalnej stabilizacji”, gdzie nie tylko muzykę, ale i słowa napisał Janek Grudziński.
I nawet ją śpiewa.
Mieliśmy z nią historię w cenzurze. Od drugiej płyty teksty zanosiłem im sam. Klasyczna metoda: dobry policjant, czyli młody i przyjazny, oraz zły policjant. Tym złym był starszy pan, Witold Gawdzik, znany jako Profesor Przecinek, autor książek dla dzieci „Ortografia na wesoło”.
Rany boskie, Profesor Przecinek był cenzorem?
Nawet jakimś ważnym, wiceszefem czy kimś...
Dobijasz mnie.
No i on miał obsesję poprawności językowej i w ogóle mu się nie podobały moje teksty, odrzucał wszystko. Przynoszę „Wolność”, a Profesor Przecinak patrzy, kręci głową i mówi: „Nie, to jest złe, ja ci napiszę lepszą wersję”. I napisał...
Co z tym tekstem?
Strasznie żałuję, że gdzieś przepadł, bo to byłby cymes. No i Gawdzikowi nic się nie podobało. Irytował się: „Co to za teksty?! Wszystko takie dosłowne, tak się w ogóle nie pisze piosenek! Jest tylko jeden dobry!”. No i to była „Totalna stabilizacja”...
Jak piszesz teksty?
Najpierw jest muzyka, gramy ją na próbie i ja sobie coś podśpiewuję. Kiedyś śpiewałem „po norwesku” (tak muzycy określają teksty śpiewane na próbę w wymyślonym języku – red.), dzisiaj po polsku, cokolwiek. Dopiero potem siadam i piszę. Inspiracją może być tytuł w gazecie, zasłyszana wypowiedź, wszystko. A jak ty piszesz swoje felietony?
Muszę, to piszę.
Ja miałem tak raz, przyszedł Grzesiu Brzozowicz, pomysłodawca Yugotonu, dał mi piosenkę i kazał napisać trzy wersje: socrealistyczną, kapitalistyczną i trzecią, która byłaby z grubsza tłumaczeniem, ja ci powiem, o co tam chodzi. No i ja wszystkie trzy napisałem w godzinę, bo najtrudniejszy jest temat. Teraz pisanie zajmuje mi więcej czasu niż kiedyś.
„Nie ma co tu kryć, trzeba z Bogiem się pojednać”.
To napisałem na ostatnią płytę Kultu.
Wierzysz w Boga?
Chciałbym uwierzyć. Ostatnie trzy płyty to taka trylogia. Najpierw była „Maria ma syna”...
O którym śpiewasz, że da ludziom nadzieję i „Kiedy dorośnie będzie tym, który odmieni nasze dni”.
No tak, ale to było jeszcze trochę lajtowo i potem napisałem „Twoje słowo jest prawdą”, z mocniejszym, wyraźniejszym przekazem.
I deklaracją „Pójdę drogą przez ciebie wskazaną”.
Tak to zaśpiewałem, a teraz jest ostatnia część trylogii, czyli „Jeśli pójdziesz tam”, którą cytowałeś na początku. „Nie ma czasu na dyskusje, będą tutaj reperkusje”.
A ty się krzywisz, kiedy ci mówię, że to sacrosong.
Bo nie wiem, czy wierzę. Mogę powiedzieć, że tak, bardzo chciałbym uwierzyć, ale nie wiem, jak to zrobić.
Polscy muzycy śpiewają o Bogu, kiedy się nawrócą. Ty się nie nawróciłeś, a śpiewasz.
Piszę o tym właściwie od zawsze, bo odczuwam ogromną potrzebę oparcia się na czymś solidnym, trwałym, transcendentnym, a takiego oparcia nie mam. Opieram się na rzeczach ważnych dla mnie, na rodzinie, na najbliższych ludziach, z którymi zawsze może się coś złego wydarzyć.
A kiedy spotkały cię naprawdę ciężkie doświadczenia, to się nie modliłeś?
Modliłem się raz. Wracałem z Katowic, dowiedziałem się, że Janka, który jeszcze chodził do gimnazjum, napadli jacyś bandyci i bardzo dotkliwie go pobili. Wtedy zacząłem się zupełnie spontanicznie modlić, żeby to nie było coś bardzo poważnego.
I to był jeden, jedyny raz?
Uśmiecham się, bo uświadomiłeś mi, że mam takie momenty, dość błahe, że się modlę. Ot, żebym gdzieś zdążył, żeby coś się stało. Ale czy to jest modlitwa? Raczej rytuał, zaklinanie rzeczywistości, które ma mi pomóc.
No dobrze, a w tych naprawdę ciężkich momentach?
Może gdyby mi się świat nagle zawalił na głowę, może gdyby to, co się stało, było szokiem, czymś gwałtownym, a nie powolnym osuwaniem się, to zareagowałbym instynktownie. A tak szukałem czysto ludzkiej pomocy, robiłem wszystko, co mogłem, a jednocześnie oswajałem się. Nie szukałem instancji nadrzędnej.
Kiedy po raz pierwszy na koncercie usłyszałem jedną z piosenek o tym opowiadających, to się wzruszyłem.
Ja się popłakałem, kiedy ją pisałem, Ania, moja zona, też się popłakała, ale z drugiej strony musiałem tekst zawoalować. W efekcie jeden z dziennikarzy napisał, że to piosenka humorystyczna.
Właśnie, dlaczego mówimy o tym wszystkim nie wprost?
To są poważne, osobiste historie, staram się o tym nie mówić w wywiadach. Wiedzą o tym tylko przyjaciele.
Pytam o modlitwę, bo są w życiu takie chwile, kiedy człowiek desperacko poszukuje oparcia.
I u mnie też tak było, że – wybacz trywialność – nie wiedziałem, czy się zes...ć, czy przez okno wyskoczyć. Totalna bezradność i ogromny, wielki strach. Nie wiedziałem, czym to się skończy. To trwało. Ja wychodziłem na koncert i zostawiałem telefon w hotelu, bo odbierałem straszne telefony, a przecież musiałem robić dobrą minę do złej gry, bo co ludzi obchodzą jakieś moje dramaty? Zwłaszcza w takich momentach żałowałem, że nie wierzę, bo wtedy jest łatwiej.
Spieraliśmy się o to sto razy, także w wywiadach.
Ale łatwiej jest, kiedy się wierzy. Wiem, bo miałem ten okres, gdy byłem bliski wiary i czułem się uskrzydlony, chciałem zaczepiać ludzi na ulicy, mówić im o Bogu.
To była ekstaza, nie byłeś wtedy wystawiany na żadne próby.
Może, ale i tak jestem przekonany, że wiara pomaga. I także dlatego chciałbym uwierzyć, ale nie czuję już nic.
Ogromna większość mistyków też przeżywała noce wiary, kiedy nie odczuwali niczego. Matka Teresa z Kalkuty miała tak przez większość życia.
Kiedy była zakonnicą? I co wtedy robiła?
Nic: modlitwa, msza, komunia...
Jak ja mam iść do komunii, kiedy niczego nie czuję?
To pewnie jest dojrzałość wiary, że nie oczekujesz nastoletnich uniesień, tylko żyjesz. I wierzysz, że jest ktoś mądrzejszy.
I mam tego nie badać, bo i tak nie pojmę? Ale sam widzisz, że to wymaga wiary i tu znów koło się zamyka.
To jak sobie z tym radzisz? Zakład Pascala?
Tak, święte słowa! Nie wiadomo, czy Bóg jest, czy go nie ma, ale żyjmy tak, jakby był. To moje wyznanie wiary.
Ale nie pcha cię ono do żadnych praktyk.
Nie pcha, bo nie wiadomo, do jakich miałoby. Gdzie miałbym szukać Boga? Dla mnie zakład Pascala w praktyce sprowadza się do tego, by nie krzywdzić innych ludzi, by być dobrym. Nasz menedżer Piotr Wieteska jest świadkiem Jehowy, a perkusista Tomek Goetz jest w neokatechumenacie i kiedy słyszę ich dyskusje, to się wyłączam, bo są dla mnie płaskie i irytujące. Moje rozmowy z Piotrem wyglądają tak, że on wprost nie może pojąć, jak ja tego nie rozumiem, nie przyjmuję. Dla niego to oczywistości. A z drugiej strony, kiedy wchodzę do kościoła, to wydaje mi się on ponury i smutny, nie wiem, jakim cudem ludzie znajdują tu spokój ducha i ukojenie. Ja nie czuję nic.
Kiedy czułeś?
Miałem 18 lat, tuż po strajku studenckim, pierwszy tydzień stanu wojennego, spotykam świadków Jehowy i czuję, że ktoś mi poukładał w głowie.
Jak tam trafiłeś?
Zostałem wychowany w rodzinie formalnie katolickiej, mam maturę z religii, ale nawet moja mama nie była specjalnie religijna, jedynie babcia była w domu stróżem wiary. A ja zamiast na msze chodziłem na wagary, bo jak byłem w kościele, to uczestniczyłem w celebracjach całkowicie dla mnie obojętnych, bez śladu dla mojej duchowości.
I do kogoś takiego trafiają świadkowie Jehowy.
I jest czas uniesienia, a potem nasze drogi zaczynają się rozchodzić. Wyczuwałem zniecierpliwienie, bo ile można czytać Pismo, w końcu trzeba się ochrzcić, a ja nie byłem gotowy. No i był jeszcze jeden warunek – u nich jest tak, że czas wolny trzeba poświęcić Jehowie, a nie jakiemuś tam graniu w zespole. Gdyby to jeszcze był zespół zawodowy, to można by to podciągnąć pod pracę, ale tak? No i Piotrek Wieteska razem z Jackiem Szymoniakiem odeszli, a ja nie. Wtedy nagrałem dwie pierwsze płyty, na które napisałem niezwykle uduchowione, takie w duchu świadków Jehowy teksty...
Choćby „Religia wielkiego Babilonu”.
Chciałem udowodnić chłopakom, że można grać w zespole i głosić chwałę Pana.
To ci zostało, choć nie jesteś już jehowicki.
Zmieniłem się. Ja ci już w wywiadzie mówiłem, że widzę dobre owoce w różnych wyznaniach, ale obracam się wewnątrz chrześcijaństwa. Z niego uciekłem i do niego chciałbym wrócić.
Mówiłeś też, że jesteś bliski odnalezienia Boga.
I jednocześnie mówiłem, że wciąż szukam, że się staram go znaleźć, ale to wciąż, mam nadzieję, przede mną. Bo chcę uwierzyć.
Równie często jak o Bogu śpiewasz o Polsce. Co to jest patriotyzm?
To wspólne odczucie, to życie w pewnym kulturowym etosie z grupą podobnych sobie osób. Patriotyzmem jest myślenie o Polsce jako o wspólnym gnieździe. I to gniazdo może być wypielęgnowane, ale może też być zas...e i niewygodne, ale jest moim gniazdem. Wyjeżdżam za granicę, coś mi się podoba, coś nie, ale wszędzie czuję się obco.
Masz mieszkanie na Teneryfie, tam chyba nie jesteś obcy?
Oczywiście, że tam też jestem w gościach. U siebie, ale w gościach.
A dlaczego?
Bardzo istotny jest język wraz z całym kodem kulturowym i to tworzy z nas członków wspólnoty. A poczucie tej wspólnoty to jest właśnie patriotyzm.
Patriotyzm niesie za sobą jakieś obowiązki?
Przynależność do wspólnego gniazda kosztuje, płacisz podatki, które ustalają przywódcy gniazda. Ale podział obowiązków oznacza, że ja w tym gnieździe zajmuję się kulturą, a kto inny obroną, więc nie muszę ani zamiatać ulic, ani kandydować do Sejmu.
A Paweł Kukiz musi.
Bo widocznie ma taki imperatyw, ja nie.
To, co mówisz, wydaje się dość oczywiste, ale przecież nie wszyscy tak myślą.
Ludzie mają różne poglądy i są też osobniki cyniczne do szpiku kości, które w d...e mają stan gniazda. Odwiedzając inne gniazda, nie powinno się przedstawiać własnego gniazda w innym świetle. Oczywiście są ludzie, którzy robią to z upojeniem i własne gniazdo szkalują, ale ja tak nie robię, mnie to przeszkadza.
Brudy pierzemy u siebie?
Tak, tu można sobie wszystko powiedzieć, tu bądźmy szczerzy do granic, ale zostawmy to sobie.
To brzmi jak polityczna aluzja.
Naprawdę nie musimy skarżyć się wszystkim dookoła i źle opowiadać o sobie.
Odczuwasz dumę ze swojego gniazda?
Pewnie, jak jestem na Teneryfie to wywieszam flagę.
W święta?
Nie, wisi zawsze, kiedy tylko jestem. Jak tylko przyjeżdżam, wywieszam tę moją banderę na balkonie i to znak, że tu jest teraz enklawa polska.