Editę Gruberovą często nazywa się królową belcanta. To nieporozumienie. Tytuł taki nosiły i noszą – nie zawsze na wyrost – niezliczone śpiewaczki. Królowych jest wiele, Gruberová jest cesarzową. Tytułu nie odziedziczyła, prawo do niego sama sobie wywalczyła w niezliczonych kampaniach, z których najpowszechniej wspominana Królowa Nocy z Mozartowskiego „Czarodziejskiego fletu” była tylko śmiałą rozpoznawczą wycieczką.
Do najważniejszych należały też choćby Zerbinetta z „Ariadny na Naksos” – jednej z najbardziej fascynujących oper minionego stulecia – z jej najwspanialszą chyba arią koloraturową powstałą po połowie wieku XIX, Elvira w „Purytanach” Belliniego, Łucja, Anna Bolena czy Maria Stuarda Donizettiego, a wreszcie Lucrezia Borgia w operze tego samego kompozytora. Kiedy Gruberová zaśpiewała jej partię w 2009 r. w Monachium, dała ostateczny dowód, że na tytuł cesarzowej zasługuje jak nikt. Dramatyczna rola wsparta wciąż (po z górą 40 latach od debiutu) nienaganną koloraturą zapierała dech w piersiach publiczności.
Gruberová całe dekady rządziła z Wiednia. To Opera Wiedeńska, jedna z najważniejszych scen operowych świata, przyjęła młodą słowacką śpiewaczkę w czasach, kiedy przedarcie się nawet najbardziej uzdolnionych artystów zza żelaznej kurtyny na sceny Zachodu nie było łatwe. Decyzji o wzięciu jej na etat dyrekcja szanownego domu operowego z pewnością nigdy nie żałowała. Czy żałowała sama Gruberová? Z jednej strony wyjazd odcinał ją od środowiska, w którym wyrosła (a swoją słowackość śpiewaczka często podkreślała, choć pochodzi z węgiersko-niemieckiej rodziny). Z drugiej – z Bańskiej Bystrzycy czy nawet Pragi światowej kariery się nie robiło i z nielicznymi wyjątkami nadal nie robi. Czas pokazał, że miała rację: dziś po świecie lat 70. nie ma śladu, a ona wciąż włada publicznością całego świata.
Jeśli jest szansa jej posłuchać, trzeba ją wykorzystać! Edita Gruberová zaśpiewa 20 września w Centrum Kongresowym ICE Kraków z Orkiestrą Akademii Beethovenowskiej pod dyrekcją Petera Valentovica.