Do innej galaktyki prawdopodobnie nie dolecimy nigdy. Szczęśliwie kina podobne ograniczenia nie obowiązują.

Christopher Nolan, choć podpierając się ekstensywnymi badaniami naukowymi oraz radami Kipa Thorne’a, specjalisty od teorii względności, a zarazem pomysłodawcy filmu, sięgnął po klasyki science fiction i blockbustery z lat 80., które ukształtowały jego artystyczną wrażliwość. Zresztą „Interstellar” miał zrealizować Steven Spielberg, ale losy projektu, jak to w Hollywood bywa, potoczyły się inaczej.

Nolan uważa się za tradycjonalistę – nie korzysta z trójwymiaru, nie lubi CGI i nie kręci cyfrą – ale format IMAX, który traktuje niczym panoramiczne płótno, uznał tym razem za niezbędny, aby pokazać ogrom kosmosu w pełnej krasie. Słusznie. „Interstellar” jest bowiem technicznym majstersztykiem dorównującym stroną wizualną największym osiągnięciom gatunku, mogącym śmiało mierzyć się z ukochaną przez reżysera „2001: Odyseją kosmiczną”, mimo że Brytyjczyk stroni od montażowej ekwilibrystyki i nie polega bezrozumnie na komputerowej grafice, żeby swoją wizję rozrysować. Pozwalając spektaklowi tej skali (film kosztował przeszło 150 mln dol.) biec stosunkowo powolnym rytmem, Nolan konsekwentnie obudowuje opowiadaną historię rozmaitymi kontekstami, nie spiesząc się z domknięciem akcji. Zresztą ta chwilami zahaczająca o niekiedy tylko nieznośną melancholię opowieść o stracie i poświęceniu zderza się z epickim rozmachem, tym samym łącząc śmiertelną powagę z lekkością odwiecznego marzenia o podboju kosmosu.

Trwa ładowanie wpisu

Ziemia przyszłości, gdzie panuje klęska głodu i szaleją piaskowe burze, jest niezwykle podobna do Ameryki okresu Wielkiego Kryzysu z początku lat 30. ubiegłego stulecia, mistrzowsko opisanej przez Johna Steinbecka w „Gronach gniewu”. Nie jest to bynajmniej analogia powierzchowna. Oba utwory mówią o odysei w poszukiwaniu nowego lądu, z tym że ekspedycja Nolana eksploruje bezkres kosmicznej przestrzeni, ale nawet przy całym tym ornamentacyjnym gatunkowym kostiumie reżyser odwołuje się do myśli Steinbecka i roznieca tę pamiętną iskierkę nadziei z finału powieści do rozmiarów pożaru. „Interstellar” staje się tym samym wyrazem niezmąconej wiary nie tyle w samozachowawczy instynkt przetrwania, co w niezwykłą umiejętność człowieka do twórczego wykorzystania tego niemalże bezwarunkowego odruchu, przekucia go w czyn wielki, niemal wymykający się wyobraźni. Pomimo rozmaitych odwołań i nawiązań, wsparty znakomitą ekipą towarzyszącą mu po obu stronach kamery, Nolan stworzył film autonomiczny i udało mu się ponownie rozpalić ciekawość na temat tego, co kryje kosmos, a wydawałoby się, że, właśnie dzięki kinu, poznaliśmy już go od podszewki.

Na marginesie: Hollywood wyprzedziło naukę. Opracowany na potrzeby filmu szczegółowy, trójwymiarowy model czarnej dziury spotkał się z entuzjastycznym przyjęciem przez tęgie głowy, które już biorą się do pisania prac akademickich na ten temat.

Interstellar | USA, Wielka Brytania 2014 | reżyseria: Christopher Nolan | dystrybucja: Warner Bros | czas: 169 min | Recenzja: Bartosz Czartoryski | Ocena: 5 / 6