Nelson nie tylko nie zrezygnował ze swojego może już lekko posiwiałego stylu country, ale też ze szczerości w tekstach.

Mimo 81 lat na karku legenda country nie zwalnia tempa. Swoim nowym krążkiem daje popis szczerości i muzycznej klasy. Siwiutki Nelson mógłby siedzieć na bujającym się krześle w swoim majątku na Hawajach i podziwiać krajobraz, delektując się promieniami słońca. Jak jednak legenda country pokazuje, od kilkunastu lat ma zupełnie inny pomysł na swoją starość. Wciąż nagrywa i robi to niezwykle często oraz, co najważniejsze, w więcej niż przyzwoity sposób. W ciągu ostatnich trzech lat pojawiły się aż cztery wydawnictwa sygnowane jego nazwiskiem. Dochodzą do tego płyta koncertowa, składanki i kolaboracje. Teraz pojawiła się jego kolejny krążek „Band of Brothers” i Nelson udowadnia na nim, że rezygnacja z muzycznej emerytury to dobry krok. Autobiograficzny materiał, przepełniony klasycznym country z gitarami i harmonijką wyprodukował niezwykle doświadczony w kowbojskim gatunku Buddy Cannon. Większość kompozycji jest samego Nelsona, ale jest też kilka coverów. Autorami są m.in. aktywny już w latach 70. Vince Gill, laureat Grammy Gordie Sampson, niemal 80-letni Bill Anderson i Dennis Morgan, który pisał chociażby dla Arethy Franklin. W kawałku „The Git Go” (jego autorami są także niezwykle doświadczeni country’owcy Billy Joe Shaver i Gary Nicholson) Nelsona wspiera wokalista i gitarzysta Jamey Johnson. Warto tu przypomnieć, że teledysk do jego singla „Playing the Part” z 2010 roku wyreżyserował… aktor Matthew McConaughey. Na harmonijce wsparł jeszcze Williego genialny Mickey Raphael, który nagrywał już z Eltonem Johnem, Wyntonem Marsalisem, U2 i Neilem Youngiem.

Nelson nie tylko nie zrezygnował ze swojego może już lekko posiwiałego stylu country, ale też ze szczerości w tekstach. Co prawda, kiedy w tytułowym „Band of Brothers” śpiewa: „We’re a band of brothers and sisters and whatever/ On a mission to break all the rules/ I know you love me cause I love you too/ But you can’t tell me what to do” można jego misję brać w nawias, ale z drugiej strony tymi słowami Nelson podkreśla swoją niezależność, której się trzyma już przecież od lat 50.

Jego „Band of Brothers” spodoba się przede wszystkim wyznawcom klasycznego country, ale cała reszta powinna posłuchać tego krążka, by choć raz przekonać się, jak w emeryckim wieku trzymać klasę i poziom, niezależnie od tego, jaki uprawia się gatunek.

Willie Nelson | Band of Brothers | Sony Music | Recenzja: Wojciech Przylipiak | Ocena: 4 / 6